Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Yatta.pl

Komentarze

Kaze to Ki no Uta

  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime
  • Avatar
    M
    Grisznak 29.01.2011 23:37
    Zaskakująco udane
    Ciekawe doświadczenie. Pierwszy raz czytałem mangę z gatunku yaoi („MW” Tezuki nie liczę, bo choć o gejach, nie jest yaoi) i nie zacząłem wołać o wiadro po kilku stronach. Zresztą, chociaż niby seksu tu jest trochę, to jego przedstawienie stanowi ciekawy materiał do analizy – geje bowiem uprawiają seks w identycznych pozycjach co ludzie hetereoseksualni, a w zasadzie tylko w jednej pozycji – leżą jeden na drugim twarzami do siebie. A ja myślałem, że to takie pomysłowe towarzystwo… Wynika to chyba z faktu, że scenki „kukurydziane” są tu jakoś tam dopełnieniem historii a nie sensem samym w sobie – w takim przypadku zapewne odpadłbym po dwóch – trzech stronach. Oczywiście, lepiej by było, gdyby je darowano. Znamienne, w mangach yuri autorki są bardziej subtelne.
    Ale zostawmy już kukurydzę i przejdźmy do rzeczy. Na tyle na ile przeczytałem, mogę stwierdzić, ze to bardzo fajny, oldschoolowy dramat, taki typowy dla lat 70, kiedy tworzono historie smutne, tragiczne, ale bez mechów, supermocy i innych cudów – niewidów. W kresce widać wpływy Tezuki (godne uwagi, w jednym z kadrów bohaterowie czytają „Astroboya” – a akcja toczy się we Francji końca XIX wieku…). Co do bohaterów, na razie mam odczucia podobne do anime – główny bohater, Serge, wypada naprawdę dobrze, idzie wbrew temu, co na niego zwala los, ma charakter i osobowość. Gilbert jak był szmatą, tak szmatą jest. Mam nadzieję, że w mandze pokażą, jak skończył (obstawiam – marnie).
    Kreska – mniam, mniam, taką kreskę lubię, co nie jest tajemnicą. Widać, że rzecz powstawała w podobnych czasach co „Adolfowie” czy „Lady Oscar”. Dopracowane tła, szczególiki architektoniczne. Projekty postaci – cóż, bishonen w liczbie 1, do tego jeden androgyn, reszta mieści się w normie. Podejrzewam, że mała liczba bizonów to jeden z powodów, dla których komiks ten mimo wszystko nie cieszy się wielką popularnością wśród jaoistek. Niemniej, to kolejny dowód na to, jak wielki wpływ Tezuka miał na komiks japoński, nawet w tych nurtach, których sam nie uprawiał zbyt intensywnie.
    Natomiast co mnie lekko ubawiło – mam wrażenie, że była to jedna z lektur podstawowych Chiho Saito. Podobnie jak autorka „Uteny”, pani odpowiedzialna za „Kaze…” postanowiła upchnąć w jednej mandze wszystkie możliwe zboczeństwa, jakie się tylko da. Zresztą ponoć dlatego przez lata nikt nie chciał tego wydać… Może i dobrze, że trzyma się realizmu, bo inaczej nie zdziwiłby mnie tu nawet yaoi macki. Stanowczo, z racji tego, że niemal 2/3 bohaterów tej mangi to zboczeńcy, nie dziwi mnie niechęć japońskich wydawców z tamtych lat, biorąc pod uwagę, że docelowym czytelnikiem „Kaze…” miały być młode dziewczęta.
    W zasadzie, jeśli ktoś lubi mangowy oldschool w dobrym wydaniu i nie dostaje torsji na widok homo­‑niewiadomo (a Gilbert jest bardzo niewiadomo…), to polecam, bo dziś takich historii raczej się już nie tworzy.
    Odpowiedz
  • Avatar
    M
    odpowiedzi: 0
    Kusuriuri 30.07.2010 01:15
    Podchodziłam do tej mangi jak do jeża, wszystko mnie odstraszało, od projektów postaci począwszy na miejscu akcji skończywszy. Odkładałam ją jak długo mogłam, aż w końcu mnie przycisnęło i zaczęłam. A potem już nie mogłam się oderwać. Przez jakiś czas niemalże żyłam tą historią i, muszę się zgodzić z poprzedniczką- ta manga jest jak narkotyk. Żałuję potężnie, że udało mi się znaleźć ją tylko do piątego tomu, na dodatek tylko w internecie, mogła bym ją dokończyć nawet po japońsku. Strasznie mnie boli zakończenie ( to jedno z tych dzieł w których nawet nagłe zmartwychwstanie by nie wadziło, tak bardzo można się przywiązać do postaci i tak ciężko się z nimi rozstać). Niemalże pokochałam bohaterów, Gilberta, który (jak niemalże wszystkie postaci tego typu- może to od niego się zaczęło?- posiada traumatyczne przeżycia z przeszłości. No, ale jego przeżycia są naprawdę traumatyczne, porównując je do innych). Niemalże wpadłam w depresję, kiedy się okazało, że dalej rozdziałów nie znajdę…
    Odpowiedz
  • Avatar
    M
    odpowiedzi: 12
    buzzybuzz 26.07.2010 23:43
    Brak mi słów.
    Posiadam oryginał w komplecie, pachnące kurzem antykwarycznych półek 17 tomów pierwszego wydania. No tak, chwalipięta ^^'

    ale tak naprawdęnaprawdę to…

    hm… chciałam napisać coś błyskotliwego ale obawiam się, że nic z tego, więc będzie emocjonalnie. Bo­‑to­‑jest­‑tak: Kocham KazeKi a jednocześnie szczerze nienawidzę. Ta manga drze nerwy na strzępy, to jest narkotyk, to nieuleczalna choroba, to trucizna i lekarstwo, ja do niej wracam jak wygłodniały pies.

    Kto czytał, ten zrozumie >__>  kliknij: ukryte 
    Odpowiedz
  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime