Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Manga

Okładka

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 3/10 kreska: 6/10
fabuła: 6/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 3
Średnia: 6,67
σ=0,47

Wylosuj ponownieTop 10

2001 Ya Monogatari

Rodzaj: Komiks (Japonia)
Wydanie oryginalne: 1984-1986
Liczba tomów: 3
Tytuły alternatywne:
  • 2001夜物語
  • 2001 Nights
Tytuły powiązane:
Widownia: Seinen; Miejsce: Statki/Stacje kosmiczne; Czas: Przyszłość

Manga ta zaprowadzi czytelnika w erę wojaży kosmicznych, odwiecznych poszukiwań i wędrówek człowieka. Tylko jaki jest cel tej drogi? Tytuł wyłącznie dla miłośników science­‑fiction.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: SixTonBudgie

Recenzja / Opis

Mężczyźni – zdaje się – nigdy nie spoczną, dopóki nie zerwą kwiatu dziewictwa. Czy to z kobiet, czy z planet.

Można powiedzieć, że to już dość wiekowy tytuł. Nie tylko dlatego, że liczy sobie ponad dwadzieścia lat, ale także dlatego, że śmiało wpisuje się do kanonu science­‑fiction (rodem z połowy XX wieku), co nie zawsze wychodzi mu na dobre. Garściami czerpie ze standardowego arsenału wątków, jakimi obrodził ten gatunek, a jednocześnie nowelową strukturą i klasycznymi problemami, jakie porusza, to wrażenie wiekowości podtrzymuje.

2001 Ya Monogatari rozbita jest na tzw. „noce”, czyli pojedyncze epizody, które nie są jednak do końca samodzielne, gdyż razem tworzą główną linię fabularną – wędrówkę człowieka przez przestrzeń (Kosmos) i czas (mijające wieki). Erę podbojów kosmicznych i dążeń człowieka ukazuje w migawkach, zrobionych w różnych miejscach i w różnym czasie. Jednego jednak nie można o nich powiedzieć – że w przypadkowych. Ale wracając do epizodów…

Wszystko zaczyna się dosyć niewinnie – na tle naszej błękitnej planety, na orbicie, największe głowy tego świata spotykają się, by omówić wspólną strategię ludzkości dotyczącą ekspansji pozaziemskiej. Już w tej pierwszej „nocy” można dobitnie odczuć klimat mangi, której autor (skądinąd miłośnik science­‑fiction) nieraz sięgnie po podniosły nastrój, towarzyszący walce ludzi o przetrwanie w bezkresnym Kosmosie. Można to traktować jako ostrzeżenie dla ewentualnych czytelników. Kolejna „noc” ukaże trochę „księżycowej polityki”, ale przede wszystkim przedstawia kolejne lęki i pragnienia człowieka, w którym strach przed samotnością i obcym środowiskiem walczy z niezaspokojoną ciekawością, podsycaną przez kolejne odkrycia i możliwości.

Poszczególne „noce” są mocno zróżnicowane jeśli chodzi o prezentowany poziom – niektóre potrafią zanudzić na śmierć, kolejne rozśmieszyć, a jeszcze inne zainteresować. Ich wspólnym mianownikiem jest podobieństwo struktury, a więc krótkie (z reguły nudne) wprowadzenie, potem troszkę ciekawsze rozwinięcie, w którym najczęściej „coś się dzieje” (z reguły „coś” złego, tajemniczego, niepokojącego, strasznego) – praktycznie zawsze osnute „tajemnicą”, no i w finale zagadka zostaje rozwiązana (nawet jeśli nie podana wprost, to bezpośrednio przez treść implikowana). Słowem – klasyka nowel science­‑fiction. Oczywiście finał ma czytelnika w miarę możliwości szokować, zaskakiwać, czy nawet zmuszać go do zastanowienia się. Z małym zastrzeżeniem – Hoshino to nie Dick. Finały zaskakują niezmiernie rzadko (nigdy?). Każdy choć trochę uważniejszy czytelnik, mający niejakie pojęcie o science­‑fiction, już w połowie wie, jak się dana „noc” skończy (zaznaczam – wie, a nie – domyśla się, bo na niepewność zazwyczaj nie ma tu miejsca).

Nie znaczy to jednak, że całość jest mierna, nawet jeśli czasem tak myślałem. Największą zaletą mangi jest całkiem ciekawe przedstawienie rozwoju ludzkości w czasie. Wprawdzie jest to rozwój głównie technologiczny, bo o innych tylko napomknięto (głównie na planie socjologicznym, na przykład o konsekwencjach powstawania kolonii w obcych systemach planetarnych oraz długich podróży międzygwiezdnych; liźnięto też religię), ale został on ukazany bardzo rzetelnie. Poszczególne „noce” zazębiają się ze sobą – wydarzenia z każdej poprzedniej (oczywiście te znaczące) mają realny wpływ na następne. Zazębienie jest nawet na tle czasowym – związane z rozwojem środków transportu międzygwiezdnego i czasem niezbędnym do pokonania tego samego dystansu. Tak na przykład powstał jeden z ciekawszych fragmentów – ciąg „nocy” (nie przedstawionych po sobie, lecz wedle chronologii czasu ziemskiego). U kresu podróży do innego systemu planetarnego na bezzałogowym statku rodzą się dzieci – pierwsi podróżnicy wysłani w nieznane. Statek ląduje na planecie, a sztuczna inteligencja zostawia ponad dwadzieścioro dzieci w różnym wieku bez żadnych środków do życia – tak jak stali, w samych koszulach. Statek odlatuje. Początkowo uznana przeze mnie za najgłupszą część, staje się najciekawszą, gdy pojawiają się następne, które stopniowo dają jej prawo bytu – urealniając ją, przynajmniej do poziomu pozostałych.

Wielkim plusem dla Hoshino jest fakt, że pomimo sporego zakresu czasowego – bo przedstawiona tu niezakończona era kosmiczna trwa ponad czterysta lat – rozwój technologiczny zachowuje ciągłość i umiar, czyli coś, czego czasem w science­‑fitcion nie ma wcale. Zasługa tym większa, że w zasadzie środki do tego, by roznieść akcję do wszystkich zakamarków Wszechświata (i dalej) miał. Skutecznie je jednak hamował, nadając tym sposobem nawet największym naukowym dziwactwom znamiona świata realnego, czyli ograniczoności stosowania – i tak mimo czterystu lat i podróży w hiperprzestrzeni ludzkość zdołała spenetrować Kosmos w odległości raptem 150 lat świetlnych od Ziemi.

Obok kwestii technologicznych w takich tytułach, jak 2001 Ya Monogatari, nie sposób przejść obojętnie, tym bardziej, że mimo wszystko bywają one bardzo trudne do przełknięcia. Oczywiście czytelnik zabierający się za taki tytuł wie o istnieniu członu fiction w nazwie gatunku, ale… Na pierwszym planie spotkamy kolekcję znaną każdemu amatorowi gatunku – bronie laserowe, „zestawy” kolonizatorskie, statki kosmiczne różnego rodzaju, hiperprzestrzeń, antymateria, itd., itp. Nic tu niezwykłego. Gorzej jest z wykorzystaniem nauki i arsenału środków science­‑fiction. Wpadek jest naprawdę dużo. Ot, raz antymateria neutralizuje się z materią (wiadomo – anihilacja), a raz w materii jest transportowana (kometą) i nic. Ni stąd ni zowąd czarnym dziurom przypisuje się właściwości prymitywnych organizmów jednokomórkowych, przy tej okazji snując teorię o Wielkim Wybuchu będącym efektem spotkania dwóch identycznych czarnych dziur. Religię miesza się z nauką na kilku planach – od powierzchownych, jak nazwy planet (Lucyfer), aż po transcendentalne, jak teoria Boga i początku świata, czy nadawanie przedmiotom cech, których one nie posiadają – materia to Dobro, a antymateria Zło (przez co planeta Lucyfer w Układzie Słonecznym, krążąca poza orbitą Plutona, jako zbudowana z antymaterii, jest dziełem i symbolem Szatana, wraz ze wszystkim, co w niej zawarte – nawet jeśli to tylko chwilowy stan ludzkości, już w dzisiejszym świecie wydaje się całkowicie niemożliwy, nie mówiąc o przyszłym). Mamy też naukowców, astronautów i podróżników gwiezdnych, którzy zachowują się jak dzieci na wycieczce szkolnej do pobliskiego, dobrze znanego, zagajnika, a nie mierzących się z czymś obcym, nieznanym i potencjalnie niebezpiecznym. Tylko dzięki takiemu ogłupieniu część „nocy” w ogóle mogła mieć miejsce – ludzie wpadają w nich w tarapaty tylko dlatego, że nie przeprowadzili podstawowych prostych obserwacji, nie wspominając o zwykłej logice – tzw. chłopskim rozumie. Osobiście jestem wyczulony na takie manipulacje dotyczące kreowanych postaci. W rezultacie przeżywałem momentami trudne chwile, by przez lekturę przebrnąć, bo miejscami nawet śmiać mi się nie chciało.

Temat postaci w ogóle najlepiej byłoby zasłonić kurtyną milczenia. Klasyczna science­‑fiction traktuje bohaterów przedmiotowo, co w skrócie wyraża się zasadą: cech indywidualnych brak, jeśli nie są one konieczne do poprowadzenia akcji. W tym gatunku postaci są tylko tłem dla pokazywanych wydarzeń. Nie inaczej jest w tej mandze, tym bardziej, że złożona jest z wielu części rozrzuconych na planie czasoprzestrzennym. Bohaterowie to po prostu uśredniona ludzkość. Sposób ich przedstawienia także pozostawia wiele do życzenia. Już nawet nie to, że koloniści na planetach odległych o 80 lat świetlnych równie dobrze mogliby być kolonizatorami czasów Kolumba albo pionierami na Dzikim Zachodzie, bo ten zabieg przeniesienia schematów jest typowy, ale ci ludzie są jeszcze do cna romantyczni. Byle wydarzenie czy obserwacja jest dla nich wystarczającym pretekstem do rozmyślań o człowieku i jego miejscu na świecie, a także o estetycznych wrażeniach. Co gorsza, na każdym kroku emanują uczuciowością (co jest śmieszne – ludzie „nowej generacji”, urodzeni i wychowani poza Ziemią, mają być chłodni i pragmatyczni – kontrast rodem z przeciwieństwa: człowiek – android) i jakąś niepojętą romantyczną miłością. Z wielkim podkreśleniem słowa „romantyczną”. Na tle „poważnych” historyjek i nieziemskiej scenerii (statki kosmiczne, planety) wyglądać to może tylko komicznie. Być może ta uczuciowość miała być wyrazem przywiązania człowieka do człowieka, lęku i szukania wsparcia w nieznanym świecie, ale efekt jest co nieco inny.

Jak na mangę, w której akcja rozgrywa się w większej części w Kosmosie, graficznie prezentuje się całkiem dobrze. Wprawdzie nie sposób nie dostrzec licznych anachronizmów, jednak całość została zrobiona ze starannością godną pochwały i tam, gdzie można było, autor postarał się uszczegóławiać rysunki. Zastrzeżenie mam jedno, raczej osobiste, bo nie dla każdego to będzie wadą, dotyczące wyglądu postaci. A brzmi ono: nie znoszę tandetnych amerykańskich filmów science­‑fiction z lat 50. i 60. ubiegłego wieku (tak, tak, tytuł mangi sam przywołuje na myśl słynną 2001 – Odyseja kosmiczna z roku 1968). Jak to się ma do postaci? Otóż tak, że wyglądają, jakby żywcem ściągnięto ich do tej mangi z planu filmowego tamtych czasów. Razem z całym ekwipunkiem.

Ukazany w 2001 Ya Monogatari rozwój ludzkości i składające się na niego poszczególne „noce”, często o charakterze „awanturniczym”, stały się dla autora pretekstem do zawarcia głębszych treści. Hoshino zadaje pytania o granicę, do której jest w stanie dotrzeć człowiek. Wyraża lęki przed nieznaną i niepewną przyszłością, mając nadzieję, że ludzkość jest w stanie pokonać przeciwności i żyć dalej, pomimo dużych kosztów, jakie musi ponieść – niekoniecznie materialnych. Manga ukazuje, jak mały jest człowiek na tle Wszechświata, jak jego maleńkie kroczki i sukcesiki, nawet jeśli ogromne w jego skali, są niczym przy bezkresnym Kosmosie i jego chłodnej, beznamiętnej, nieludzkiej naturze, z którą człowiek musi walczyć, by się utrzymać przy życiu. Tytuł ten jest też wyrazem lęku, że może jesteśmy jedynym rozumnym życiem w całym Wszechświecie – tzn. jedynym, jakie kiedykolwiek spotkamy – zbyt wiele jest czynników i koniecznych warunków, by takie spotkanie mogło mieć miejsce. Na koniec jest to też pochwała uczuć (z których największym jest miłość), mających być sednem człowieczeństwa, których utrata doprowadzić może do jego kresu.

Tytuł polecam wyłącznie miłośnikom science­‑fiction, szczególnie w jej klasycznym wydaniu. Dla pozostałych czytelników 2001 Ya Monogatari może być po prostu drogą przez mękę z powodu mocnego zakorzenienia gatunkowego, a wartość, jaką niesie lektura, nie uzasadnia jakiegokolwiek przymuszania się do niej. Tytuł w swojej klasie jest dobry – powiedziałbym, że nawet lepszy niż niejednokrotnie sądziłem, że jest, w trakcie lektury.

SixTonBudgie, 23 grudnia 2009

Technikalia

Rodzaj
Wydawca (oryginalny): Futabasha Publishers
Autor: Yukinobu Hoshino