Oh! My Goddess
Recenzja
Tom 16 kontynuuje historię z poprzedniej części. Autor wyraźnie zmienił taktykę, bowiem od 15 tomu zaczynają dominować dłuższe przygody, zajmujące więcej niż jeden rozdział i usiłujące tworzyć ciąg przyczynowo‑skutkowy. Oprócz zamknięcia wątków z poprzedniego zeszytu otrzymujemy też niestety wiele stron zdominowanych przez naszego „ulubionego” robota Stragenique i niewiele tylko mniej irytujący od niego (bo pojawiający się zdecydowanie rzadziej) kobiecy manekin. Poznajemy też nowego antagonistę naszych bohaterów: uwięzionego w ciele dziecka demona Welspera.
Jak widać z powyższej wyliczanki, pod dachem Keiichiego i Belldandy pomału robi się tłoczno. W tym tomie dochodzą bowiem nowi bohaterowie i zaczynają się dwa długie watki, które będą kontynuowane w przyszłości. Trudno jednak mówić o jakimś postępie w fabule, bowiem są to raczej motywy poboczne, tymczasem główna oś wydarzeń, czyli związek naszej pary, pozostaje nieeksploatowana od jakiegoś już czasu.
Pod względem technicznym całość nadal pozostaje na bardzo wysokim poziomie. Wydanie zdaje się być pozbawione błędów translatorskich (a przynajmniej takich, które rzuciłyby się w oczy nieźle obeznanemu z tematem czytelnikowi, nieznającemu jednak japońskiego), nie obserwuje też jakichś znaczących pomyłek korektora. Papier nadal pozostaje ten sam – dobry i biały. Poprawił się też klej i ten tom już nie powinien się rozpadać. Ogromną różnicę – jeśli porówna się ten zeszyt z pierwszymi – widać na poziomie rysunku i ilustracji. Kreska autora rozwija się bowiem ewolucyjnie i dopiero zestawienie z poprzednimi wydaniami może ujawnić postęp, jaki poczynił.
Czy polecam ten tom? Generalnie tak, jeśli posiada się poprzednie i jeszcze nie znudziło się czytaniem Oh My Goddess. Wydłużenie wątków, jakie da się obserwować od jakiegoś czasu, zdaje egzamin i przykuwa uwagę. Umieszczone w strategicznych miejscach dramatyczne przerwy powodują, że czytelnik zostaje z licznymi pytaniami. Ten tom czytało mi się znacznie lepiej niż poprzednie.