Oh! My Goddess
Recenzja
Dawno temu, na początku XXI wieku, pierwsze w Polsce wydawnictwo mangowe postanowiło wydać Oh! My Goddess – mangę wówczas bardzo popularną, głównie za sprawą dobrze przyjętego anime. Minęły lata, cykl wydawniczy zaczął się rozciągać (od sześciu tomów w 2000 roku do dwóch w 2005), aż w końcu wydawca podjął decyzję o zawieszeniu serii – jak się okazało, na lat dziesięć.
Osoby, które chciałyby się dowiedzieć, czym właściwie jest Oh! My Goddess i czy to odpowiednia dla nich lektura, zapraszam do recenzji głównej. Po dziesięciu latach nie widzę również sensu pisania o fabule – o tym, co działo się w tomie 27, i tak wszyscy zapomnieli, a nowego czytelnika czeka lektura od początku. Pozostaje więc opisać polskie wydanie, ze wszystkimi jego wadami i zaletami. Pierwsze wrażenie jest korzystne – Kosuke Fujishima potrafi tworzyć całkiem niezłe ilustracje okładkowe, więc komiks pozytywnie wyróżnia się na półce sklepowej. Po otwarciu można się nielicho zdziwić i zamiast na początku, wylądować na stopce redakcyjnej – a to dlatego, że tom 28 Oh! My Goddess został wydany w „zachodnim” lustrzanym odbiciu. Poza tą nietypową cechą wnętrze prezentuje zwykły, przyzwoity standard wydawnictwa J.P. Fantastica; jest strona tytułowa, spis treści, numeracja obejmująca cały tomik i marginesy. Onomatopeje przetłumaczone zostały na język polski, podobnie jak napisy w języku japońskim; nie sądzę, aby można było mieć zastrzeżenia co do kroju czcionki czy jej rozmieszczenia w dymkach. Porównanie polskiej edycji z darmowym fragmentem dostępnym na stronie internetowej Kodanshy pozwala stwierdzić, że kadry zostały przycięte o kilka milimetrów. Na szczęście autor na większości stron stosuje obszerne marginesy, więc jakkolwiek trzeba odnotować wadę wydania, to jednocześnie wypada zaznaczyć, że nie wpływa ona w istotny sposób na jakość lektury. Na plus trzeba policzyć druk – bardzo wyraźny i czarny (choć miejscami przesadzono z ilością farby, np. spódnica Urd na str. 6, w oryginale w odcieniach szarości, u nas przechodzi w jednolitą czerń), na drobny minus – że ów druk miejscami przebija przez kartki, choć znowu nie jest to wada, która przeszkadzałaby przeciętnemu konsumentowi komiksu. W charakterze dodatku występuje kartonowa zakładka z ilustracją przedstawiającą Urd, acz z tego co wiem, jest ona dodawana tylko do preorderów.
Omawiając tłumaczenie, warto zauważyć, że o ile poprzednio seria tłumaczona była przez Rafała Rzepkę, to 28. tom – i jak można się domyślać, kolejne tomy również – został przełożony przez Pawła Dybałę. Po prawdzie, trudno zauważyć różnicę między stylem obecnym a poprzednim, co zapewne wypada policzyć na plus – oznacza bowiem, że nowy tłumacz solidnie zapoznał się z dorobkiem poprzednika i uniknął popełnianego niekiedy błędu wprowadzania nowego przekładu nazw czy zwrotów. Na pytanie o jakość tłumaczenia nie potrafię odpowiedzieć; czyta się dobrze i błędów nie zauważyłem, ale cóż, japońskiego nie znam.
Powiedzieć, że Oh! My Goddess to komiks stary, to mało; od wydania w Polsce pierwszego tomu minęło piętnaście lat, co, jak łatwo zauważyć na konwentach, w praktyce oznacza pokoleniową zmianę w fandomie mangi i anime. Z tego względu trudno mi wróżyć jego powodzenie na naszym rynku, tym bardziej że J.P. Fantastica nie bez powodu zawiesiła wydawanie go w 2005 roku. Co gorsza, nowy czytelnik musiałby przebrnąć przez pierwsze tomy, rysowane kreską bardzo już „niedzisiejszą”. Można więc przypuszczać, że pozostanie Oh! My Goddess mangą trzydziesto- i czterdziestolatków, i chyba tylko takim osobom, czytającym nie tylko z zainteresowania, ale i z sentymentu, mogę z pełnym przekonaniem polecić zakup recenzowanego tomiku.