Oh! My Goddess
Recenzja
Jak czytelnicy zapewne pamiętają z poprzedniego tomu, w ciele Keiichiego uwięziony jest demon pomocniczy. Takie połączenie nie jest bezpieczne dla żadnego z nich i należałoby go przenieść do bardziej odpowiedniego nosiciela. Lecz któż zgodziłby się przyjąć takie obciążenie? Nie jest to jednak jedyna opowiadana w tym tomie historia – znajdziemy tu kilka oderwanych epizodów, związanych ze sobą jedynie postaciami.
Powrót do formuły krótszych opowieści niewątpliwie wyszedł tej serii na dobre. Wyraźnie widać bowiem, że autor nie potrafi skonstruować dłuższej ciekawej fabuły, natomiast z krótkimi formami radzi sobie świetnie. Ponownie otrzymujemy więc zabawną, choć nieco przesłodzoną, opowieść, którą całkiem nieźle się czyta… Niestety, 27 siódmy tom niewiele różni się od wcześniejszych i praktycznie nie wnosi nic nowego do wyeksploatowanej już serii. Mimo niewątpliwego humoru i niewymuszonego ciepła, jest nudny jak flaki z olejem i do bólu przewidywalny dla każdego, kto widział poprzednie kilkadziesiąt odcinków. Jakość wydania nie zmieniła się od kilku tomów nawet o milimetr, pozostaje więc tradycyjnie wysoka, z czego powinniśmy się cieszyć.
Oto więc do naszych rąk trafia kolejny tom Oh! My Goddess, bardzo dobrze trzymający się w przyjętej przez serię konwencji, lecz – niestety – taki sam, jak cała góra wcześniejszych. Osoby, które potrafią się śmiać po sto razy z tego samego dowcipu, czy płakać w nieskończoność na tym samym romansidle, na pewno będą nim zainteresowane – podobnie jak ci, dla których będzie to pierwszy kontakt z serią. Reszta zapewne ze złością ciśnie go o podłogę i pójdzie szukać mniej wtórnej lektury.