Fullmetal Alchemist
Recenzja
Hurra, hurra! Piąty tom FMA już jest! Z jakim niebezpieczeństwem zmierzą się tym razem bracia Elric? Nie, nie zgadliście: nie będzie znowu złych panów, chcących zabić naszych bohaterów. Wręcz przeciwnie.
Jak pamiętamy, Ed, Al i Winry są w drodze do Dublith, gdzie mieszka mistrz Elriców. Jednak po drodze zatrzymują się w osadzie Rush Valley, będącej mekką wszystkich protetyków. Poznają tam kilku nowych przyjaciół, chociaż początki niektórych znajomości nie są wcale łatwe – jest to jedna z bardziej komicznych przygód chłopców. W końcu nasi bohaterowie docierają do celu swej podróży, a my mamy okazję poznać słynnego mistrza, o którym Elricowie nie lubią mówić. Ja napiszę tylko, że tutaj czeka nas kolejna niespodzianka. Dwa‑trzy ostatnie rozdziały wreszcie są poświęcone przeszłości chłopców. Dowiemy się w końcu, w jakich okolicznościach stracili matkę, jak poznali mistrza i gdzie nauczyli się alchemii. Niestety w połowie tej fascynującej opowieści kończy się tom piąty i czytelnikom pozostaje cierpliwie czekać na tom szósty… Jak można się było zorientować, chwilowo w odstawkę idą ponure sprawy związane z Centralą, Scarem i tajemniczą gromadką Lust‑Envy‑Gluttony.
Kolejny tom pani Hiromu Arakawy został wydany tak jak poprzednie – na dobrym białym papierze, w cienkiej okładce. W pierwszych rozdziałach nadużywane jest moim zdaniem zdrobnienie „Edziu”, ale może to ja się czepiam. Poza tym żadnych odstępstw w jakości tłumaczenia w stosunku do poprzednich tomów nie ma.