Berserk
Recenzja
Zdobycie twierdzy Doldrey, symbolu lat klęsk Midlandu w wojnie z imperium Tudorów, jest już na wyciągnięcie ręki. Genialny plan Griffitha jak zwykle działa, ale ostatecznie wszystko zależy od pewnego ramienia, odwagi i determinacji żołnierzy. A ci napotykają spore trudności. Guts w pojedynku z generałem Boscognem traci miecz, który zwyczajnie pęka na skutek zmęczenia materiału. Tymczasem Casca, trafiona zatrutym bełtem podczas zdobywania twierdzy, coraz szybciej słabnie i ledwie dotrzymuje tempa przeciwnikowi. Choć dowódcy szturmowców pomaga deus ex machina (wyrażenie to w niniejszym kontekście jest dość ironiczne), a kobiecie w sukurs przychodzi pycha i ignorancja jej adwersarza, to każdemu na chwilę śmierć zagląda w oczy.
Ósmy tom Berserka kontynuuje rozpoczętą w poprzednim bitwę o twierdzę Doldrey, ale zamyka ją w pierwszych kilkudziesięciu stronach. Ciąg dalszy to już wyłącznie polityka, intrygi i ważne decyzje głównych bohaterów. Nieustanne sukcesy Drużyny Sokoła w końcu przynoszą spodziewany rezultat i przywódca kompanii ma zostać wyniesiony do rangi generała, co nie w smak jest wielu arystokratom zazdrosnym o sukcesy i obawiającym się utraty dotychczasowej uprzywilejowanej pozycji na rzecz prostaka znikąd. Pierwsza próba zabójstwa się nie powiodła, ale nie znaczy to, że nie spróbują znowu, tym bardziej, że przybywa im potężny i wpływowy sojusznik.
W tle rozgrywa się bardziej przyziemna, ale nie mniej istotna historia. Guts, obserwujący poczynania swojego dowódcy i jego pogoń za marzeniami, wreszcie stawia sobie za cel coś innego niż tylko machanie mieczem na polu bitwy w imię kogoś innego. Kompania, w której spędził ostatnie lata, nie jest już tak nęcącą bezpieczną przystanią nadającą życiu sens. Dla młodego miecznika ważne stają się własne ambicje, niekoniecznie jeszcze w pełni ukształtowane, ale niemożliwe do zrealizowania w Drużynie Sokoła, w której Guts byłby jedynie wykonawcą czyjejś woli.
Jak na zazwyczaj pełen bitew i potyczek komiks, Berserk zaskakuje w ósmym tomie ilością tekstu. Liczne dialogi i knowania mocno pchają akcję do przodu. Zwroty akcji nie są specjalnie zaskakujące i kto do tej pory uważnie śledził fabułę, musiał spodziewać się takiego obrotu spraw, zadając sobie jedynie pytanie, kiedy on nastąpi. Poza tym czytelnikowi przypomniane zostaje, że relacje między Gutsem a Griffithem wcale nie są tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać, i że tak naprawdę od czasu ich pierwszego spotkania zmieniło się niewiele. Powtórne nakreślenie portretów psychologicznych głównych bohaterów jest istotne w kontekście nadchodzących wydarzeń, na zawsze zmieniających życie obu mężczyzn.
Zwiększenie ilości tekstu źródłowego nie stanowiło większego problemu dla tłumacza. W całym tomiku zaledwie kilkukrotnie zastanawiałem się nad celowością i trafnością użytych sformułowań, ale były to wyłącznie kwestie preferencyjne. Jednie przypis samego autora ze strony 66 o „pozie à la Hulk Hogan” można było sobie darować, ale po pierwsze jest to jedynie notka pod kadrem, a po drugie to wtręt humorystyczny oddający atmosferę sytuacji, choć może nie do końca potrzebny, nawet jeśli zgodny z treścią oryginału.
Pozostałe elementy wpływające na jakość wydania takie jak druk, marginesy, czy też trwałość papieru, trzymają równy, satysfakcjonujący poziom. Skoro przez osiem tomów nie zanotowałem wyraźnych skoków jakości, mam nadzieję, że tak pozostanie do końca serii, niezależnie od tego kiedy i czy w ogóle Miura zamierza ją zakończyć.