Berserk
Recenzja
Przepowiadane Zaćmienie nadchodzi, przynosząc ze sobą nie tylko chwilowe ciemności, ale też żądne krwi hordy demonów. Drużyna Sokoła pakuje się w sam środek zamieszania, bynajmniej nie przypadkiem. W ręce Griffitha powraca Szkarłatny Beherit, zwany też Jajem Imperatora – tajemniczy artefakt obdarzony własną wolą i sam wybierający sobie pana. Dawny bohater i idol swych ludzi ma stanąć na czele zgoła innej armii, by nadal podążać za swoimi marzeniami kosztem „jedynie” człowieczeństwa. Wszystko zostało z góry zaplanowane, a ludzkie życia znaczą tyle co nic wobec bezlitosnych wyroków przeznaczenia, które przewiduje dla Guttsa i jego towarzyszy tylko jeden los, a mianowicie śmierć.
Kwintesencją Berserka jest ciągła walka z losem i słabością człowieka wobec sił wielokrotnie od niego potężniejszych. Mimo beznadziejnych okoliczności nadzieja wciąż się tli, dopóki choć jeden dzielny wojak jest w stanie utrzymać miecz. Dlatego też mimo pojawienia się przerażających bestii z otchłani, głoszących mroczne przepowiednie, nie wszystko jeszcze stracone. Czy jednak wobec tak niewyobrażalnie potężnego wroga ktokolwiek będzie miał szansę ujść z życiem?
Rozpoczęty w poprzednim tomie punkt zwrotny historii wieńczy retrospekcję zaznajamiającą czytelnika z przeszłością Czarnego Szermierza. Choć wątek kontynuowany jest jeszcze w następnej części, już teraz nikt nie powinien mieć złudzeń co do wydarzeń, tym bardziej, że okładka z miejsca zdradza najważniejszą scenę. Od tego momentu Berserk powraca do mrocznego, nihilistycznego tonu znanego z pierwszych rozdziałów. Można wręcz rzec, że cały wątek Drużyny Sokoła był tylko snem, ostatecznie przemieniającym się w koszmar, z którego nie dane się już jest wybudzić.
Czas, który upłynął od początku tworzenia serii przez Miurę, doskonale przysłużył się wrażeniu, jaki pozostawiają sceny Zaćmienia. Pamiętam dobrze, jak wielkie zaskoczenie i silne emocje wywołały we mnie te sceny, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z nimi w dawnym serialu, niegrzeszącym przecież starannością wykonania. Lekturze wersji komiksowej towarzyszą jeszcze silniejsze odczucia. Mangaka stworzył przerażającą, apokaliptyczną wizję, pełną spanikowanych spojrzeń ludzi bliskich obłędu, a także splątanych, odpychających bestii, jakich nie powstydziłby się Junji Itou w szczytowej formie. Kadrami komiksu można by bez trudu zilustrować kręgi piekieł z Boskiej komedii.
Specyfika dwunastego tomu stanowiła spore wyzwanie dla tłumacza, który musiał nie tylko oddać emocje bohaterów, często posiłkując się przekleństwami i innym niewyszukanym słownictwem, naturalnym w takich okolicznościach, ale również stale mieć na uwadze, że łatwo jest przesadzić i zamiast zgrać się z ciężką atmosferą i poważną treścią, popaść w śmieszność. Problemu udało się uniknąć, a w połączeniu z niezmiennie dobrą jakością wydania zadbano, by sugestywny klimat nie zmienił się w polskiej wersji.
Ta historia dopiero się zaczyna…