Manga
Vandread
- ヴァンドレッド
- Vandread (TV)
- Vandread Gekitouhen (SP)
- Vandread Taidouhen (SP)
- Vandread: The Second Stage (TV)
Mangowa wersja przygód załogi statku „Nirvana”, znanej z dwóch serii anime. Twórca postanowił niemal zupełnie zmienić bieg wydarzeń. Czy podjął dobrą decyzję?
Recenzja / Opis
Gdzieś w odmętach kosmosu żyją sobie dwie wysoko rozwinięte rasy ludzi: Tarak – złożona z samych mężczyzn i Mejale – w której dla odmiany 100% przedstawicielek to kobiety. Między nimi musiało najwyraźniej zajść coś poważniejszego od klasycznego „bo zupa była za słona” tudzież „nie przyniosłaś mi piwa”, ponieważ od lat prowadzą ze sobą wojnę. Trwa już ona tak długo, że niektórzy przedstawiciele obydwu ras nie do końca wiedzą, o co tak naprawdę poszło. Jednym z nich jest mechanik na kosmicznym okręcie wojennym Taraków, Hibiki Tokai. Jego koledzy z załogi mają ewidentnego pecha, ponieważ trafiają na statek piracki dowodzony przez kobiety, który spuszcza im nieziemski łomot. Krewki Hibiki postanawia jednak walczyć do końca. Wsiada w mecha i niczym kamikaze rusza do ataku. Nie wszystko jednak idzie zgodnie z planem. Okazuje się, że źródła energii okrętu kobiet i porzuconego statku mężczyzn zachowują się dziwnie. Pojazdy zderzają się, łączą i przenoszą w inny rejon galaktyki. A tam kosmiczne piratki – i rodzynek, który w wyniku starcia trafił na pokład – natrafiają na komitet powitalny, złożony z floty nieznanych statków. Niestety, nie nastawionych przyjaźnie. A załoga „Nirvany” (tak zostaje nazwany nowo powstały okręt) ma do dyspozycji nieaktywne działa i garstkę myśliwców. To oznacza jedno – kłopoty.
Recenzując mangową wersję Vandreada nie sposób nie porównać jej do anime, zwłaszcza że jest jego adaptacją, notabene dość luźną. Obydwie wersje różnią się od siebie diametralnie. Autor zaznaczał od początku, że w mandze chce poprowadzić historię zupełnie inaczej i skoncentrować się bardziej na relacjach pomiędzy postaciami. A jaki jest tego efekt?
Cóż, nieciekawy. Zacznijmy od tego, że animowany Vandread składał się z dwóch serii telewizyjnych po trzynaście odcinków, zatem czasu ekranowego na rozwinięcie zarówno fabuły, jak i postaci było dość. Zresztą wykorzystano go dobrze – anime było lekką, sympatyczną, młodzieżową przygodówką w kosmosie. Nawet wypełniacze oglądało się przyjemnie, ponieważ w ten czy inny sposób pokazywały relacje między liczną załogą „Nirvany”. Tymczasem manga – no cóż. Dwa tomy i czternaście rozdziałów starczy najwyżej na szybkie streszczenie, luźną komedyjkę bądź krótką, z pomysłem poprowadzoną historię. Niestety recenzowany przeze mnie tytuł nie jest ani jednym, ani drugim, ani trzecim. Na mały plus można ocenić fakt, że twórca nie chciał odcinać kuponów, robiąc kolejne streszczenie. Fabularnie pierwszy tom znacząco się różni od wydarzeń w anime, a drugi to już zupełnie nowy wątek. Niestety, na tym plusy się kończą. Czytając Vandreada nie bez kozery zacząłem nucić hicior z dzieciństwa, autorstwa niezapomnianych Fasolek: „Przez łąki, przez pola pędzi fasola, zwariowana, rozśpiewana, do re mi fa sol la… gna”. Wątki mkną z szybkością światła, trochę się ludzie tłuką, trochę gadają, walka z bossem i koniec. Podobną formułę utrzymano w drugim tomie. Znacznie mniej jest też humoru. Powiem wprost: manga by się wybroniła fabularnie, gdyby jej objętość podwojono, a najlepiej poczworzono.
No, ale główną siłą komiksu miały być relacje między postaciami. Jeżeli za „postacie” uznaje się głównych protagonistów i wrogów, to krzyżyk na drogę. Uwagę poświęcono przede wszystkim Hibikiemu i młodej pilotce imieniem Ditta, od początku zainteresowanej głównym bohaterem. Resztę obsady potraktowano niestety po macoszemu, redukując ich do roli statystów. Co więcej, wspomniane relacje – podobnie jak fabuła – rozwijają się z przerażającą prędkością. Nie będzie wielkim spojlerem, jeśli powiem, że w parę rozdziałów po tym, jak Hibiki dostaje się na statek, zaczyna mieć takie powodzenie, jakby przegiął po stokroć z opsikaniem się feromonami. I taka szybkość rozwoju relacji jest utrzymana. Co więcej, wspomnianych postaci w porównaniu z anime jest mniej. Miejsca na kadrach mangi zabrakło m.in. dla kolegów Hibikiego, pani kapitan „Nirvany” (na mostku zasiadła szefowa pilotek Meia) czy nawet – o zgrozo – dla robomaskotki Pyoro. Dodano za to lolitkowatą panią naukowiec.
Mangę nieco ratuje kreska, która może nie jest szczególnie wybitna, ale całkiem solidna. Zarówno postacie, statki kosmiczne, jak i wnętrza pojazdów narysowane są przyzwoicie. Na tym jednak kończą się argumenty przemawiające za mangową wersją Vandreada. Polecić ją mogę jedynie osobom, które obejrzały już anime – a i to jedynie jako lekturę uzupełniającą. Chociaż tak naprawdę mało co uzupełnia, poza wspomnianym nowym wątkiem. Bardziej pogłębione relacje między postaciami mamy w animowanej wersji Vandreada. Osoby, które nie znają anime, mogą natomiast poczuć się ciut zdezorientowane, co się tak w ogóle dzieje, ponieważ wątki zdecydowanie za szybko idą do przodu. Parę plusów ratuje mangowego Vandreada od całkowitej porażki, ale nie wybija go ponad przeciętność.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Kadokawa Shoten |
Rysunki: | Kotetsu Akane |
Scenariusz: | GONZO, Takeshi Mori |