Mushishi
Recenzja
Po katastrofie, jaką było polskie wydanie pierwszego tomu, cisnęło się na usta pytanie: czy w ogóle warto? Gdyby tom drugi utrzymał jakość pierwszego, to odpowiedź byłaby oczywista i negatywna, ale jest lepiej. Powiem więcej: jest o niebo lepiej, czyli… znośnie. Gęstość oraz waga błędów i uchybień zmalała do poziomu, w którym byłem w stanie przeczytać dużą część tomu, nie zastanawiając się nad tłumaczeniem. Kilka przecinków stoi nie tam, gdzie trzeba, część wypowiedzi dałoby się sformułować lepiej, ale są to rzeczy, które można przeoczyć, jeśli jest się wciągniętym w opowiadaną historię lub przynajmniej nie irytują mocno. Czcionki jak były tragiczne, tak są, ale da się to strawić. Gorzej, że tłumacz wyraźnie miał lepsze i gorsze dni, bo czytając opowiadanie Lud wciągający rosę miałem ochotę złapać się za głowę. Zgrzyt wywołuje już tytuł – w oryginale użyto czasownika „suu” w znaczeniu „wdychać” lub „inhalować”. Wciągać to sobie można tabakę lub kreskę. Poza tym w środku rozdziału podział tekstu na dymki woła o pomstę o nieba. W Mushishi często można spotkać dwa częściowo połączone dymki, jeśli w wypowiedzi jest pauza. W polskim wydaniu zdania są ułożone inaczej, czego efektem są takie okropności jak „odizolowani” i osobno „na tamtym przylądku”, czy „nie” i osobno „potrafiła mówić i zapominała”.
Ale odłóżmy na bok kwestię dokładności tłumaczenia – widać zdecydowaną poprawę i miejmy nadzieję, że dalej będzie coraz lepiej. Fundamentalnym problemem jest to, że polskie wydanie zupełnie nie potrafi udźwignąć wagi Mushishi, które jest dziełem dogłębnie i na wskroś poetyckim. Opisując tom pierwszy narzekałem, że z terminami typu „ognisty alkohol” trzeba się będzie pogodzić. Myliłem się, tłumacz zmienił zdanie i teraz jest to „promienisty alkohol”. W oryginale stoi hikari no sake, gdzie hikari tłumaczy się zwykle jako „światło”. Co to ma do „promienistości” nie wiem, żadnych promieni tam nie ma, ale przynajmniej zbliżamy się do oryginalnego przekazu, prawda? Nieprawda, mam w głębokim poważaniu dosłowny sens oryginału, elementarny problem jest taki, że słowo „sake” jest w języku japońskim słowem poetyckim, natomiast „alkohol” w języku polskim zdecydowanie takim słowem nie jest. Brzmi paskudnie, kojarzy się z pijaństwem, a w najlepszym wypadku z chemią. Żeby przetłumaczyć ten termin poprawnie, trzeba wybrać sobie jakąś płynną, elegancko brzmiącą substancję, po czym powiązać ją ze światłem, blaskiem i życiem. To wszystko. „Woda życia”, „esencja blasku”, „płynne światło” – może być patetycznie, w oryginale też jest patetycznie; czy to aż tak trudne? Pastwię się nad pojedynczym przypadkiem, ale to się tyczy niemal wszystkich terminów. Tytuł najgorszego przyznaję na razie „pływakom” jako tłumaczeniu nagare‑mono, czyli określeniu mushi podobnych do zjawisk naturalnych. Zapewne nie wiecie, co ma „pływak” do zjawisk naturalnych – ja też. Wiem natomiast, że mono oznacza rzecz/istotę, zaś nagare znaczy „przepływ”, m.in. przepływ wody, ale też przenośnie upływ czasu, przemijanie, czy też podporządkowanie się naturalnemu porządkowi i kolei rzeczy. Kiedy widzę takie terminy, to mam wrażenie, że nie wiem, co czytam i głębokie przekonanie, że tłumacz też nie wiedział, co czyta.
Jak widać, tłumaczenie tomu drugiego dostarczyło emocji, na szczęście mniej niż poprzednio. Obecny poziom polskiej wersji nawet by uszedł, ale dla jakiejś prostej mangi, gdzie bohaterowie rozmawiają o przyziemnych sprawach, a nie grzebiącej głęboko w ludzkiej psychice i filozofii zen, jak tutaj. Szkoda, tym bardziej, że tom drugi zawiera jedne z moich ulubionych opowiadań. Umieszczona na początku Śpiąca góra jest swoistym dla Mushishi połączeniem osobistej opowieści z motywem metafizycznym, znajdującym finał w mistycznym zakończeniu. Z kolei ostatni rozdział, Nasiona bawełny, jest jedną z najbardziej dehumanizujących historii, kwestionującą znaczenie i sens ludzkiej miłości, troski oraz poświęcenia. Jej niepokojący nastrój chwilami przywodzi na myśl opowieść z dreszczykiem, jednak ogólna wymowa jest bardziej smutna i refleksyjna niż straszna. Dla odmiany Pada deszcz, pojawia się tęcza jest jednym z najbardziej pogodnych fragmentów całego cyklu. Z uwagi na tak szerokie emocjonalne spektrum nie polecam czytania rozdziałów tego tomu ciągiem – lepiej robić przerwy.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Hanami | 4.2015 |
2 | Tom 2 | Hanami | 7.2015 |
3 | Tom 3 | Hanami | 10.2015 |
4 | Tom 4 | Hanami | 12.2015 |
5 | Tom 5 | Hanami | 4.2016 |
6 | Tom 6 | Hanami | 8.2016 |
7 | Tom 7 | Hanami | 10.2016 |
8 | Tom 8 | Hanami | 3.2017 |
9 | Tom 9 | Hanami | 9.2017 |
10 | Tom 10 | Hanami | 1.2018 |