Neon Genesis Evangelion
Recenzja
Abyśmy wiedzieli, na czym stoimy: oryginalne anime Neon Genesis Evangelion uważam za arcydzieło, jeden z najwspanialszych wytworów japońskiej kultury w ogóle. Po zakończeniu lektury wersji mangowej mogę z czystym sercem powiedzieć, że jest jeszcze lepsza. Wystarczy zresztą spojrzeć na okładkę – geniusz Yoshiyukiego Sadamoto już począwszy od niej zaczyna wylewać się strumieniami. Jest perfekcyjna technicznie, piękna artystycznie, a zarazem udaje się jej oddać zadziwiająco zniuansowane odcienie emocji i wrażeń. To samo można powiedzieć o reszcie tomiku. Z uwagi na charakter przedstawionych zdarzeń, nie ma tutaj efektownych walk ani w sumie żadnych scen akcji. To, co pozostało, to mieszanina wydarzeń o kosmiczno‑metafizycznej skali i intymnych ujęć psychologiczno‑obyczajowych. Te drugie dominują, zupełnie zmieniając wymowę zakończenia w stosunku do tego, co przedstawiono w serialu. Bardzo mi się podobają te proporcje. Sceny kosmiczne chłoszczą zwoje mózgowe jak trzeba, zgrabnie oddając procesy, których człowiek dla ochrony własnej psychiki oglądać nie powinien. Poza efektem szoku nic jednak z tych scen nie wynika, więc dobrze, że stanowią dodatek, a nie danie główne, jak w anime. Za to sceny psychologiczne są bardzo, bardzo dokładne. Manga skupia się po reportersku i z wielką empatią na przeżyciach pojedynczych ludzi; mnóstwo uwagi poświęcono drobnym zmianom wyrazu twarzy, spojrzeniom i gestom, często przemycając w ten sposób więcej niż warstwą wokalną dialogu.
W aspekcie fabularnym imieniem tego tomu jest wybór i konkluzja. Rozwiązanie wszystkich wątków dokonuje się tutaj przede wszystkim w sferze emocjonalnej. Sadamoto jeszcze mocniej niż wcześniej podkreśla, że jego zamysłem było przede wszystkim przedstawienie uniwersalnej opowieści o miłości i międzyludzkim kontakcie, i, do diabła, udało mu się to. Po momencie Trzeciego Uderzenia stare reguły rządzące światem przestały obowiązywać, znaleźliśmy się w nowej, niepojmowanej zarówno przez bohaterów, jak i czytelników, rzeczywistości. Nicią łączącą ten nowy świat ze starym okazują się właśnie ich uczucia do innych i to one nadają sens postaciom oraz ich działaniom. Ta ciągłość emocji przekłada się na ciągłość świata i jest siłą realizującą konsekwencje wcześniejszych wydarzeń i wyborów, pomimo drastycznych przekształceń świata przedstawionego. Pięknym tego przykładem jest choćby ostatnia strona całej mangi.
Bardzo mi się spodobało, że w realizowaniu swojej wizji Sadamoto nie idzie na kompromisy. Ten tom jest wypełniony nagimi nastolatkami, w dodatku często w dość sugestywnych pozach. Sprawia to, że ta manga może być bardzo trudna do zaakceptowania dla ludzi konserwatywnych obyczajowo. Można by zapytać, po co Sadamoto takie kontrowersyjne podejście? Uważam, że z tego samego powodu, z którego biblijni Adam i Ewa są przedstawiani nago, aby zobrazować oderwanie bohaterów od cywilizacyjnych ograniczeń i pierwotność ich aktualnego stanu, sprowadzenie ich do esencji człowieczeństwa. Po tym tomie nie mam wątpliwości, że Evangelion to jedna z najbardziej humanistycznych mang, jakie czytałem. Sadamoto stara się użyć przedstawionych wydarzeń do przekazania uniwersalnego przesłania, co nigdzie nie objawia się mocniej, niż w ostatnim tomie. Ba, treść bonusowego rozdziału, umieszczonego za głównym zakończeniem, jest bardzo nieprzypadkowa. Poznajemy w nim urokliwy fragment z życia Gendou i Yui, ale też, przede wszystkim, co ma Sadamoto do przekazania na temat znaczenia miłości i różnych jej form1
Mocne, zaskakujące jak na utwór oparty na motywach judeo‑chrześcijańskich, są tu wpływy filozofii i religii Wschodu. Jestem niemal pewien, że Yoshiyuki Sadamoto jest buddystą lub przynajmniej mocno się buddyzmem interesuje. Jest tutaj buddyjska samsara i reinkarnacja, jest motyw kalpy, ale nade wszystko jest swoiste introspekcyjne podejście do człowieka, charakterystyczne dla tej religii. To w żadnym razie nie jest buddyjska agitacja, bardziej dzieło człowieka autentycznie przesiąkniętego tą filozofią i etyką. Te wartości autor uważa za słuszne i stara się je przekazać. Poza tym wyraźnie rozpatruje rzeczywistość z punktu widzenia człowieka głęboko, głęboko introwertycznego i podejrzewam, że wielu czytelników może mieć problemy ze zrozumieniem sposobu myślenia głównego bohatera oraz jego dylematów. Co nie powinno być wadą tej lektury, bardziej wyzwaniem.
Buddyjskiemu podejściu w sposób naturalny towarzyszy wyciszenie, tak akcji, jak i formy graficznej. Jest niezwykle elegancko, kadry umiejętnie skupiają uwagę czytelnika na kluczowych elementach i nie rozpraszają go. Brak też eksperymentów graficznych, a kadrowanie jest proste i efektywne. To mocny kontrast z brutalnością i energią wielu wcześniejszych tomów, ale zmianę tę przeprowadzono zwycięsko, zastępując efektowność poetyckością, dla mnie w takim natężeniu zupełnie niespodziewaną, ale bardzo, bardzo dobrze odebraną. Polskie wydanie bardzo dobrze to wszystko oddaje, zwyczajnie nie robiąc żadnych eksperymentów. Paskudnym wyjątkiem od tych przyjemnych wrażeń jest kilka dwustronicowych grafik, gdzie główny obiekt zainteresowania jest na samym środku, to znaczy w ledwo widocznej i mocno wygiętej szczelinie między stronami; mowa tu o stronach 56‑61 oraz 66‑67, w mniejszym stopniu również kilku innych. To, co się tam widzi, jest bolesne. Aż by się prosiło o obcięcie nieco brzegów i dodanie białego marginesu w środku (o ile umożliwia to umowa licencyjna), to niszczy ciągłość sceny, ale i tak nie bardziej, niż ta okropna szczelina.
Zgodnie z ogólnym spokojnym nastrojem, również język, którego używają postacie, jest neutralny i neutralnie zapisany pod względem graficznym, co polskie tłumaczenie starannie oddaje. Miałem możliwość dokładnie porównać z oryginałem tylko jeden rozdział, więc mój obraz jest bardzo wycinkowy, ale to, co zobaczyłem, pokazuje szacunek tłumacza dla oryginału. Udało mu się osiągnąć niełatwy do uzyskania kompromis między wiernością a dobrym brzmieniem w naszym języku. Wypowiedzi bohaterów są zgrabne i eleganckie, a opowiadają o rzeczach abstrakcyjnych i poetyckich. Brawo. Usterek gramatycznych nie stwierdzono.
Sadamoto męczył tę mangę przez absurdalną ilość czasu. Czy było warto czekać? Jasne że było. Pozostaje smutek, że wydanie tego tomu kończy pewną epokę, epokę ważną dla japońskiego komiksu i dla mnie osobiście.
- Tak, chodzi o homoseksualizm, gdyby ktoś miał wątpliwości, strony 20‑21 również są nieprzypadkowe. Zresztą już przy Kaoru stało się jasne, że Sadamoto postanowił sprostować i tak nieprzesadny heterocentryzm anime. To nie krytyka. Przeciwnie.[/i]. Wręcz jakby uznał, że niedostatecznie podkreślił to w trakcie rozwoju głównej linii fabularnej i postanowił poprawić to niedopatrzenie ostatnim szlifem.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | J.P.Fantastica | 1.2004 |
2 | Tom 2 | J.P.Fantastica | 2.2004 |
3 | Tom 3 | J.P.Fantastica | 15.3.2004 |
4 | Tom 4 | J.P.Fantastica | 4.2004 |
5 | Tom 5 | J.P.Fantastica | 5.2004 |
6 | Tom 6 | J.P.Fantastica | 6.2004 |
7 | Tom 7 | J.P.Fantastica | 7.2004 |
8 | Tom 8 | J.P.Fantastica | 9.2004 |
9 | Tom 9 | J.P.Fantastica | 12.2004 |
10 | Tom 10 | J.P.Fantastica | 2.2007 |
11 | Tom 11 | J.P.Fantastica | 2.2008 |
12 | Tom 12 | J.P.Fantastica | 5.2011 |
13 | Tom 13 | J.P.Fantastica | 11.2012 |
14 | Tom 14 | J.P.Fantastica | 11.2014 |