Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Otaku.pl

Manga

Okładka

Oceny

Ocena recenzenta

5/10
postaci: 6/10 kreska: 5/10
fabuła: 4/10

Ocena redakcji

6/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 5,50

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 4
Średnia: 7,75
σ=1,79

Wylosuj ponownieTop 10

Saint Seiya

Papierowy pierwowzór znanego w Polsce anime. Ani lepszy, ani gorszy od telewizyjnej adaptacji.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl

Recenzja / Opis

Po mangę, na bazie której nakręcono Rycerzy Zodiaku, sięgnąłem początkowo wyłącznie z czystej ciekawości, zastanawiając się, czy może w papierowej wersji odnajdę coś innego niż to, co mieliśmy okazję oglądać na ekranach telewizorów. Saint Seiya nie było bowiem, przyznajmy to szczerze, anime szczególnie udanym. Ba, z dzisiejszego punktu widzenia trudno nawet bronić tego tytułu w jakikolwiek sposób. A jednak jest w nim coś, co sprawia, że jakoś trudno mi w sposób jednoznaczny określić przygody piątki brązowych rycerzy słowem „gniot”. Sentyment? Zapewne tak, ale mam świadomość, że nie tylko ja go odczuwam.

Młody Japończyk imieniem Seiya, wychowany w sierocińcu, w wieku kilku lat został wysłany do Grecji, aby tam szkolić się na rycerza Ateny. Odziani w zbroje poświęcone poszczególnym konstelacjom i noszący imiona tychże rycerze (zwani saintami) od wieków chronią pokój na Ziemi, broniąc jej przed zakusami różnych mrocznych sił, zwłaszcza zaś odwiecznego wroga Ateny – Hadesa. Dzielą się oni na złotych, najpotężniejszych spośród tego grona, srebrnych, niewiele ustępujących mocą złotym, oraz najsłabszych w tym towarzystwie – brązowych. Spośród najstarszych i najbardziej doświadczonych złotych rycerzy wybiera się Wielkiego Mistrza, pełniącego rolę namiestnika wszystkich rycerzy i rzecznika Ateny. Co jakiś czas bowiem rodzi się jej kolejne wcielenie i do chwili, kiedy nie osiągnie dorosłego wieku, przebywającymi w Sanktuarium rycerzami dowodzi de facto Wielki Mistrz (w niektórych tłumaczeniach – papież).

Szkolony przez jedną z nielicznych w rycerskim gronie kobiet, srebrnego rycerza Orła Marin, Seiya pokonuje trudy szkolenia, by w ostatecznym rozrachunku zdobyć upragnioną brązową zbroję Pegaza. Nie wszyscy są z tego zadowoleni, zwłaszcza zaś srebrny rycerz Wężownika Shaina, która usiłuje powstrzymać Seiyę przed wywiezieniem zbroi z Grecji. Podczas pojedynku z nią objawia się moc brązowego rycerza, dalece wykraczająca poza przeciętność i zwiastująca młodemu Seiyi wielką przyszłość. Po licznych perypetiach nasz bohater powraca do Japonii, aby, tak jak mu obiecano, ponownie spotkać się z ze swoją jedyną krewną – siostrą o imieniu Seika. Niestety okazuje się, że jego siostra zaginęła.

Saori Kido, przywódczyni fundacji, do której m.in. należy sierociniec, obiecuje pomóc Seiyi, jednak nie za darmo. W zamian ma on wziąć udział w turnieju walk, gdzie nagrodą jest złota zbroja. Nie mający innego wyjścia, młody rycerz zgadza się. W toku walk poznaje trójkę innych brązowych rycerzy – Smoka Shiryu, Andromedę Shuna oraz Łabędzia Hyogę. Mimo iż są przeciwnikami, zaprzyjaźniają się, i gdy ktoś wykrada zbroję, będącą główną nagrodą, we czwórkę wyruszają, aby ją odzyskać. Jednak zarówno Saori, jak i główny antagonista naszych bohaterów nie są do końca tymi, za których się podają. Starcie z czarnymi rycerzami to dopiero preludium znacznie poważniejszych perypetii, z którymi przyjdzie się zmierzyć piątce bohaterów. Owszem, piątce, gdyż do Seiyi, Shuna, Hyogi i Shiryu dołączy jeszcze jeden rycerz. Kto? To już niespodzianka… Gdy zaś już w komplecie bohaterowie wrócą do Grecji, okaże się, że wcale nie czekają tam na nich z otartymi ramionami.

Mangowa wersja Saint Seiya różni się nieco konstrukcją od swojej animowanej adaptacji. Pierwsze trzynaście tomów obejmuje historię zatytułowaną umownie „Sanktuarium”. Ta pierwsza historia jest chyba najciekawsza z tu przedstawionych. Cała intryga osnuta najpierw wokół brata Shuna – Ikkiego, a następnie związana z działaniami Wielkiego Mistrza została pokazana, przynajmniej moim zdaniem, ciekawiej i czytelniej. Więcej miejsca poświęcono także dzieciństwu głównych bohaterów i działaniom fundacji Kido, zajmującej się wyszukiwaniem kandydatów na brązowych rycerzy. Wreszcie, złoci rycerze, zwłaszcza zaś Camus, Shaka i Mu, zostają przedstawieni dokładniej. Choć nadal jest to historia bardzo długa, pełna nużących niekiedy walk i przepełnionych patosem przemów oraz scen, wydaje mi się bardziej dynamiczna od tej znanej z anime. W ostatnim zaś, trzynastym tomie znalazło się miejsce dla krótkiej opowieści poświęconej Hyodze, która w anime była wstępem do sagi Asgardu. Tutaj jest tylko małym epizodem.

Tomy czternasty – osiemnasty to historia starcia Ateny i jej rycerzy z Posejdonem. To w zasadzie interludium między dwiema dłuższymi historiami, a jako to z takimi opowieściami bywa – w zasadzie mogłoby ich nie być i nie bylibyśmy wiele stratni. Julian Solo, czyli wcielenie Posejdona, władcy mórz i oceanów, już od dłuższego czasu miał ochotę na małżeństwo z Ateną. Kiedyś nawet jej się oświadczył, dostał jednak kosza. Teraz przyszedł czas na zemstę. Oceany zatapiają całą Ziemię, zabijając niewinnych ludzi. Atena, aby to powstrzymać, dobrowolnie godzi się na zamknięcie w jednej z kolumn świątyni Posejdona, gdzie woda, zamiast zatapiać świat, będzie podtapiać naszą boginię. Główni bohaterowie muszą ją ocalić, zanim utonie. Na ich drodze, poza morskimi wojownikami służącymi władcy mórz oraz nim samym, stanie ktoś jeszcze, kto, jak się okaże, uknuł całą intrygę.

Ostatni wątek fabularny (tomiki dziewiętnasty – dwudziesty ósmy) to opowieść o ostatecznym starciu z Hadesem. Do Sanktuarium przybywają wojownicy boga śmierci z misją zabicia Ateny. Są wśród nich także dawno polegli towarzysze bohaterów. Złoci rycerze (a w mniejszym tym razem stopniu brązowi) stawiają im czoła, jednak aby pokonać Hadesa, trzeba udać się do świata umarłych. Tam włada Pandora, oczekująca niecierpliwie na odrodzenie się jej pana w nowym ciele. Wcieleniem Hadesa okazuje się ktoś, po kim nikt tego się nie spodziewał. Po walce z Pandorą brązowi rycerze udają się do Elizjum, by ocalić Atenę i raz na zawsze pokonać Hadesa.

Gdy brałem się za mangę, ciekaw byłem, do jakiego stopnia będzie ona lepsza od słabego, nie da się ukryć, anime. Okazało się, że w niewielkim. Wszystkie wady anime pojawiają się i tutaj. Postaci są jednowymiarowe i szablonowe, walki toczone zawsze wedle identycznych schematów, zachowania bohaterów łatwe do przewidzenia, a fabuła – odbijana na ksero. W zasadzie po kilku pierwszych tomikach wiadomo już, co będzie w kolejnych, zmieniają się jedynie imiona przeciwników i miejsca starć. Schematyczność tej historii jest wręcz zatrważająca, widać wyraźnie, że autor stworzył sobie pewien szkic i kopiował go tak długo, aż mu się znudziło. Tym, co względnie zyskało w mandze, jest psychologia postaci. Może tak tylko mi się wydaje, ale jednak bohaterów pod tym kątem nieco rozbudowano. Dotyczy to oczywiście w największym stopniu głównych postaci, gdyż źli dalej robią za masę niemal identycznych, różniących się jedynie imionami i kolorami zbroi, „mobków” (że posłużę się tym MMORP­‑gowym terminem, wyjątkowo tu pasującym). Z nich wszystkich najwięcej chyba w mandze skorzystał Posejdon – jego postać budzi momentami nawet sympatię czytelnika. W porównaniu z anime, manga wydaje się też bardziej brutalna, choć to akurat jest zapewne winą francuskich cenzorów, którzy z wyświetlanej u nas serii pieczołowicie wycinali co bardziej krwiste fragmenty.

Graficznie to oldschool, przy czym dotyczy to głównie projektów postaci – niekiedy wyglądających jak odrysowywane od jednego szablonu. Tła, zwłaszcza zaś detale architektoniczne, są rysowane z bardzo dużą dbałością o szczegóły. Podobnie sprawa się ma ze zbrojami noszonymi przez bohaterów – w porównaniu z anime prezentują się o klasę lepiej. Co więcej, przez pięć lat powstawania, rysunek nieco się zmienił, widać to zwłaszcza w ostatnich tomikach, które dość wyraźnie różnią się od pierwszych. Dodam jednak uczciwie, że zmiany te następują w obrębie stylu. Nie mamy natomiast włosów we wszystkich kolorach tęczy – zielonowłosy w anime Shun tutaj jest brunetem, zaś niebieskowłosy Saga – blondynem. Jeśli ktoś nie lubi stylu Kurumady, nie ma co się brać za Saint Seiya. Mamy bowiem do czynienia z jednej strony z autorem niezwykle płodnym, z drugiej jednak – powtarzalnym, balansującym wręcz momentami na krawędzi autoplagiatu (a niekiedy, mam wrażenie, ją przekraczającym).

Czy warto się brać za tę mangę? Nie czuję się władny do udzielenia odpowiedzi „tak” lub „nie”. Uczciwie rzecz ujmując, patrząc czysto technicznie, jest to manga słaba, momentami nawet bardzo. A jednak jest w niej coś, co sprawia, że chce się ją czytać, a kolejne tomiki są względnie przyjemne w lekturze, mimo ewidentnej tasiemcowości. Odpowiem zatem przekornie – nie polecam, ale i nie odradzam. Fani Saint Seiya, o ile jeszcze tacy u nas są, mogą spokojnie po ten komiks sięgać. Na pewno nie będą nim zawiedzeni. Wszyscy inni mogą zaś go spokojnie sobie darować. To już raczej zabytek minionej epoki niż manga mogąca zainteresować współczesnego czytelnika, mającego do dyspozycji lepiej napisane i narysowane historie, utrzymane w tym samym duchu.

Grisznak, 15 września 2009

Technikalia

Rodzaj
Wydawca (oryginalny): Shueisha
Autor: Masami Kurumada

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o Saint Seiya na forum Kotatsu Nieoficjalny pl