Manga
Okane ga Nai
- No Money!
- お金がない!
- Okane ga Nai (OAV)
Pieniądze szczęścia nie dają… Czy ktoś ma jakieś wątpliwości?
Recenzja / Opis
Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem stwierdzenie, że gatunek, jakim jest yaoi trzeba po prostu lubić, by się nim cieszyć. Ma on dość specyficzną strukturę – i nie mówię tu o oczywistej rzeczy, jaką jest homoseksualna miłość na pierwszym planie. Najczęściej bywa tak, że fabuła jest możliwa do przewidzenia już przy pierwszym spotkaniu. Przykro to stwierdzić, ale Okane ga Nai wpisuje się w ten schemat zaskakująco dokładnie.
Ayase Yukiya jest młodym, tragicznie naiwnym chłopcem, osieroconym studentem, którego jedyną rodziną jest kuzyn Tetsuo. Za sprawą, nazwijmy to, problemów finansowych, Ayase musi zrozumieć, że pieniądze szczęścia faktycznie nie dają, ale debet daje go jeszcze mniej. Tetsuo bezdusznie wystawia kuzyna na aukcję i, jakby na to nie patrzeć, był to bardzo ekonomiczny ruch. Urokliwego Ayasego kupuje ostatecznie rekin finansowy – Kanou Somuku – i przez krótką chwilę można odnieść wrażenie, że zrobił to, bo tak kazało mu serce. Po takim przesłodzonym początku można by oczekiwać (jak pewna czytelniczka, której wypowiedź kiedyś dosłyszałam) czegoś hiperromantycznego, takiego harlequina świata mangi. Ale nic z tego. Od początku dawane jest nam do zrozumienia, że gest ze strony Kanou powodowany był tym, iż obaj bohaterowie spotkali się w przeszłości i to Ayase wówczas wybawił go z opresji. Co się jednak w tym czasie wydarzyło, pozostaje słodką tajemnicą autorki i raczej się szybko nie wyjaśni, zważywszy, że stanowi główne źródło konfliktów między bohaterami.
Pochwały i koncert życzeń pod adresem Kanou szybko się kończą, gdy Ayase przypomina sobie o swoim wyrodnym kuzynie i dość agresywnie reaguje na upomnienia mężczyzny, że przecież Tetsuo obszedł się z chłopcem jak z meblem. W końcu wybawcy puszczają nerwy (a zapewne wiele innych czynników też miało w tym swój udział; nie chciałabym już wymieniać) i dochodzi do mniej lub bardziej dramatycznego gwałtu. I robi się bardzo niemiło. Dalsze tomy historii opowiadają o wspólnym życiu tychże dwóch osobników, jako że Kanou decyduje się zatrzymać Ayasego jako swojego pupilka – co jest dość eufemistycznym określeniem, ale brzmi lepiej niż „seksualna zabawka”. Ustalają też (niezbyt zgodnie zresztą), że gdy Ayase spłaci dług zaciągnięty u Kanou, będzie wolny. Oczywiście do długu doliczone są odsetki, więc zdaje się być to syzyfową pracą, w dodatku mało ambitną. Ich burzliwy „związek” stanowi główny kręgosłup fabuły, wokół którego jak żebra wyrastają kolejne minihistorie, zazwyczaj rozciągnięte na jeden tom. Jednak o wartości tych historyjek można by długo dyskutować…
Pod względem natężenia „yaoizmu” Okane ga Nai może uchodzić za klasykę gatunku. Złośliwi śmieją się, że gdyby z typowych mang tego rodzaju usunąć wszystkie niecenzuralne sceny, nie zostałoby zupełnie nic. Niestety, akurat to dziełko podpisuje się pod tym niemal wszystkimi łapkami, jakie ma. Wątki, które istnieją w tle, daleko za głównym problemem, właściwie nawet na miano fabuły nie zasługują. Wszystko stara się być bardzo sensacyjne i jesteśmy świadkami różnego rodzaju przepychanek, porwań, mordobicia i innych radosnych rozrywek dla dorosłych mężczyzn. (Wahałam się czasem nad zaznaczeniem pola „przemoc” wśród wyróżników, ale w zasadzie nie jest to nic, co zasługiwałoby na ocenzurowanie. Bardziej zawzięte bitwy obserwowałam na Animal Planet). Oczywiście Ayase za każdym razem trafia w sam środek wydarzeń i… Nie będzie spoilerem, jeśli powiem, że zawsze zostaje ocalony. To po prostu ten właśnie radosny typ fabularny, który wszyscy bardzo kochają. Zabawny jest dla mnie natomiast fakt, że wszyscy „źli” są bardzo łasi na wdzięki Ayasego, żeby nie powiedzieć tego dosadniej. Powtarzalność tego schematu na pierwszy rzut oka nie jest tak widoczna, ale po piątym tomie zaczyna nużyć. Sporadycznie zdarza się coś innego, jakieś łagodne scenki z pogranicza tak zwanych „okruchów życia” (acz nie wiem, czy można takim mianem nazwać cokolwiek, co dzieje się w otoczeniu osoby takiej jak Kanou – demona interesów, którego wszyscy chcą pozbawić głowy), ale nie wyrywają się zbytnio na pierwszy plan. Poza tym są czasem po prostu nużące i dla zabawy przerywane scenami, których wartość intelektualna nie jest zbyt imponująca.
Postacie wcale fabule nie pomagają. Ayase, będący skądinąd głównym bohaterem, jest tak mdły, że czasem mam wielką ochotę dać mu porządnego kopa, że tak powiem, z przyspieszeniem. Rozumiem, że w zamyśle miał być postacią kruchą jak opłatek, ale wyszedł niestety równie nijaki w smaku. Jego jedynym zajęciem przez cały czas jest plątanie się pod nogami albo umykanie od Kanou. Z czasem robi się to tak nudne, że przestaje bawić nawet cały ten miąższ yaoi. W dodatku ktoś bardzo inteligentnie stwierdził, że takiej sierocie przydałaby się jakaś agresywniejsza cecha i padło na odwagę graniczącą z głupotą. Ayase raz po raz rzuca się w obronie przyjaciół, w czym przypomina mi superminibohatera z jakiejś bajeczki dla dzieci. Nierozwaga to w tym wypadku bardzo delikatne określenie. A dramatyzm podobnych scen i zaskoczenie na twarzach wszystkich osób wokół są po prostu… napuszone.
Wobec tak płaskiej osobowości Ayasego postać Kanou wydaje się być prawdziwym mistrzostwem. Gdy lepiej mu się przyjrzeć, widać w nim znacznie więcej pokładów charakteru, a z retrospekcji wyłania się już całkiem klarowny obraz. Oczywiście nie jest to jakaś perełka, ale wolę już oglądać jego destrukcyjny wpływ na otoczenie, niż zupełny brak wpływu, jaki ma Ayase. Poza tym analiza dzieciństwa Kanou jest nawet całkiem zabawna. Drażnić może fakt, że na oficjalnych kartach databooka akurat ta postać we wszystkich miernikach (charyzma, umysł, siła, szczęście i fortuna) ma same najwyższe noty… Kochamy perfekcjonistów? Kochamy.
Postacie drugoplanowe są raczej bardzo uproszczone, a ich charaktery czasem drażnią nadmierną wyrazistością – doprawdy, szczęściem w nieszczęściu byłoby, gdyby każdy człowiek był taki prosty do zdefiniowania! Na uwagę zasługuje jeszcze Someya – „przyjaciółka” Kanou, dość upierdliwa i o silnej osobowości. Należy do postaci stricte komediowych, acz życie stawia i przed nią sytuacje, które do zabawnych nie należą. Cóż, tak to jest, gdy przebywa się zbyt blisko Kanou… Wyżej wspomniałam o postaciach napędzających sceny „sensacyjne”. Jeśliby uznawać głównych bohaterów za tych stojących po jasnej stronie mocy, czarne charaktery wypadałyby naprawdę cienko. Schematyczni, pozbawieni jakichkolwiek głębszych pobudek, właściwie nie mający nawet charakteru i najczęściej perwersyjni. Zawsze też ostatecznie wychodzą na niedorajdy. Jest to trochę przykre.
Wobec tylu złych słów o treści moja ocena może wydawać się zawyżona. Jednakże historia ta ma swoje plusy. Samo zawiązanie akcji nie jest wcale takie głupie, a zderzenie prostolinijnego Ayasego z brutalnym światem pieniądza ma bardzo duży potencjał, wykorzystywany tylko okazyjnie. A to, że całość została zamieniona głównie w scenki, które należy traktować z przymrużeniem oka, to już druga strona medalu, pachnąca nieco naiwnością, ale to w mangach nie jest takim znów rzadkim zjawiskiem. Fabuła nie jest najgorsza, nawet całkiem poprawna, ale brak jej dobrego poprowadzenia – dobrze, powiem to: brak jej „jaja”. Zresztą już choćby dlatego, że namiętnie się w tym zaczytuję, nie mogę powiedzieć, że jest zła. Widocznie dopiero graniczy z nicością.
Kreska dla odmiany to naprawdę mocna strona tej mangi, jest bardzo ładna, a czasem wręcz można określić ją mianem pięknej, choć nie lubię być entuzjastyczna. Najbardziej godne uwagi są włosy postaci. Każdy kosmyk jest stosownie dopieszczony, co daje oszałamiający efekt. Równie zachwycające są oczy Ayasego (jako że reszta bohaterów ma znacznie bardziej uproszczony rysunek narządów wzrokowych) – błyszczące, okolone wianuszkiem rzęs, choć wydają się nieruchome jak u lalki. Ogólny rysunek postaci jest bardzo dobry, ale mam pewne wątpliwości co do proporcji ciała. O ile co bardziej postawni panowie prezentują się tu poprawnie, tak z Ayasem wiecznie są jakieś problemy. Najczęściej wygląda, jakby urwał się z zupełnie innego komiksu: jest o wiele delikatniejszy, węższy w wielu miejscach i ma nieproporcjonalnie wielkie oczy. Oczywiście w mangach to nigdy nie przeszkadzało, ale wobec innych bohaterów z mniejszymi oczami, za to szerszym ciałem, nasz mały bohater wygląda po prostu dziwnie. Nie neguję istnienia takich chucherek, bo chude łapki nie są dla moich łapek nowością, ale mimo to Ayase wygląda jak skrzyżowanie postaci CLAMP‑a z pająkiem. Tak chude, długie kończyny to chyba coś niezdrowego. Wygląda na to, że ktoś tu bardzo usilnie próbował sprawić, by Ayase był słodki i delikatny, żeby podkreślić różnice między nim a Kanou. Środki stylistyczne takie jak hiperbolizm jednak lepiej wyglądają w wersji pisanej. Nawet jeśli to dość rozczulający widok, gdy wielki mężczyzna obejmuje taką kruszynkę i aż dziw bierze, że jeszcze nic jej nie połamał. Jakieś granice muszą być.
Nie jest to jednak tak uciążliwe, by uznać cały styl rysowania za zły. Jest bardzo dokładny, czasem trzeba dobrze wpatrywać się w obrazek, żeby zobaczyć masę szczegółów, zwłaszcza na ubraniach, które są bardzo pomysłowe. Tła są rzadkie i raczej blade, ale dzięki temu nie przytłaczają pierwszego planu. To wina między innymi wielokształtnych kadrów, które wymagają ascetycznego wypełnienia – inaczej zrobiłby się wielki kolaż. Jednakże kadry, które mają przedstawiać otoczenie, są bardzo ładnie skomponowane, a zdarzają się prawdziwe perełki, zarówno pod względem szczegółowości, jak i użycia perspektywy. Ludzie z tła i drugiego planu zwykle nie mają oczu tudzież innych części ciała, ale to absolutnie nie razi, czasem nawet bez kompletnego rysunku da się wychwycić u nich emocje. Wobec powyższego zdania zabawne może być, że mankamentem jest ekspresja na twarzach bohaterów. Nie jest zbyt rozbudowana, by nie powiedzieć, że wręcz uboga. Ayase prezentuje tylko trzy miny: radosną, neutralną i przerażoną (jest jeszcze zapłakana, ale to wariacja na temat przerażonej z dodatkiem łez, więc jej nie liczę) i poza tym nie zauważam u niego innych emocji. Kanou z kolei przez dziewięćdziesiąt procent swojego czasu antenowego chodzi z naburmuszoną, tudzież zaciętą twarzą, czasem tylko szerzej otwiera oczy (ale brwi nie unosił chyba od czasów dzieciństwa i zostaną mu takie na zawsze). Na drugim planie dzieje się w tej materii nieco więcej, ale niesmak pozostaje. Wszak najczęściej i tak oglądamy dwóch wymienionych już panów…
Cóż, Okane ga Nai z pewnością wielkim dziełem nie jest, aczkolwiek złośliwie mogę stwierdzić, że próbuje do takiego startować. Z pewnością mogę je polecić wszystkim tym, którzy cenią sobie yaoi dla samego yaoi. Pseudofabularne wstawki nie są tak rozbudowane, by ktokolwiek musiał siedzieć jak na szpilkach i czekać na wiadome czynności. Wszystkich innych może (i zapewne tak będzie) to nieco zniesmaczyć. Jeśli ktoś umie przymknąć na to oko, będzie w miarę zadowolony z tego gniocika (bo gniotem tego raczej nie nazwę. Nie jest najwyższych lotów, ale raczej godne uśmieszku politowania niż zakopania w ogródku) – ogólne wrażenie jest w najgorszym wypadku nijakie. Z czystym sumieniem mogę natomiast polecić tę mangę jako dobry artbook – coś, co wyłącznie się ogląda i nie zwraca uwagi na treść. Rysunki mogą naprawdę zaskoczyć, bo nieczęsto spotyka się tak ładnie narysowany egzemplarz tego gatunku. O słabości na innych płaszczyznach najlepiej świadczy fakt, że jeden z tomów dopadłam początkowo w wersji wyłącznie japońskiej i od niechcenia przejrzałam, nie zastanawiając się nad krzaczkami. Zrozumiałam sens historii i właściwie bardzo się nie pomyliłam w ocenie pobocznych postaci. Przerażające, ale prawdziwe.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Gentosha |
Autor: | Hitoyo Shinozaki, Tooru Sonozaki |