Atak Tytanów
Recenzja
Zgodnie z tradycją tom szósty, podobnie jak poprzednie, zafiksowany jest na jednym temacie. Tym razem jest to wyprawa zwiadowcza rozpoczęta w tomiku piątym, a właściwie komplikacje w trakcie jej przebiegu. Komplikacje mają formę czternastometrowego kobiecego tytana (tytanki?), który robi, co chce z żołnierzami Korpusu zwiadowczego. Większość objętości tego tomu wypełniają próby jego spowolnienia; o powstrzymaniu nikt nawet nie myśli. Jest to sytuacja pozwalająca Isayamie na sportretowanie wielu wymyślnych sposobów mordowania ludzi, jednak jego celem nie było samo gore (choć to zapewne ważna atrakcja dla wielu czytelników), ale stworzenie klimatu terroru i rozpaczy. Atak tytanów nie odżegnuje się od czerpania z estetyki horroru – tytani są przedstawiani jako bluźniercza i ohydna bezrozumna siła, będąca poza możliwościami zrozumienia człowieka. Tytan kobiecy łamie tę konwencję: po pierwsze, nie jest aż tak odpychający, a po drugie, dysponuje sadystycznym intelektem. Jest to mało oryginalny motyw, ale tutaj nabiera dodatkowego wymiaru, wyrażając dominację sadysty i jego pogardę dla innych ludzi w sposób fizyczny. Członkowie Korpusu zwiadowców są traktowani jak robaki w sensie tak przenośnym, jak i dosłownym.
Pomaga w tym zgrabne kadrowanie – zdolności reżyserskie Isayamy poprawiają się szybciej niż rysownicze, co pozwala nacieszyć się wieloma filmowymi scenami. Nie stroni przy tym od całostronicowych lub nawet dwustronicowych ujęć, które doskonale pasują do przedstawionej akcji, oddając skalę i rozmach wydarzeń. Kiedy narracja przenosi się do siedziby Korpusu zwiadowczego w ramach krótkiej retrospekcji, ramki natychmiast robią się mniejsze, a akcja gęstsza. Inna sprawa, że nie jest to zbyt udany fragment – informacje, jakich dostarcza, spokojnie dałoby się upchać mimochodem kiedy indziej, a przerywając główny ciąg akcji, skutecznie zmniejsza napięcie. Wspominając o dostarczaniu informacji warto poruszyć też temat pojawiających się nieregularnie wstawek informacyjnych. Ich poziom jest różny; w tym tomie pojawiają się wyjątkowo nudne. O lesie wielkich drzew dowiadujemy się, że składa się z wielkich drzew, był niegdyś atrakcją turystyczną, a obecnie jest cennym schronieniem przed tytanami. Jest to połączenie informacji zbędnych oraz trywialnych, bo wynikających jasno z przedstawionej akcji. Podobnie notka o konserwujących drożdżach jest ciekawa w takim stopniu, jak sugeruje temat. Oprócz tego notki są brzydkie jak noc. Już w oryginale były mało zgrabne, a polskie wydanie zrujnowało je do reszty, usuwając część elementów graficznych i zapisując je paskudną pseudo‑techniczną czcionką, nijak nie pasującą do stylu wpisu encyklopedycznego, który wydaje się dla nich naturalny. Poza tym każdą z nich edytowano inaczej – w pierwszej nie ma światła między akapitami, w drugiej już się ono pojawia.
Postacie formułują w tym tomiku głównie krótsze wypowiedzi, co łagodzi problem Ataku tytanów z niekształtnymi dymkami, a zwiększa przy okazji dynamizm. Dziwnym drobiazgiem jest użycie pogrubienia do podkreślenia części wypowiedzi w jednym jedynym miejscu („chodzi o tę dwójkę”) – jestem zwolennikiem używania tego typu zabiegów konsekwentnie albo wcale, a tutaj to taki rodzynek, z którym nie do końca wiadomo, co zrobić. W oryginale niczego takiego w tamtym miejscu nie było. Resztę czyta się jak na tłumacza Pawła Dybałę przystało – bardzo przyjemnie.