Atak Tytanów
Recenzja
Tom szesnasty skończył się w – zdawałoby się – najbardziej dramatycznym momencie konfliktu między Korpusem Zwiadowczym a rodziną Reiss. Człowiek spodziewa się finału na najbliższych kilku stronach, a ten okazuje się zajmować połowę siedemnastego tomu. Poziom napięcia zdecydowanie na tym traci, ale Isayama miał przynajmniej ciekawy pomysł na walkę. Potyczka z Rodem Reissem w postaci tytana bardziej przypomina próbę opanowania katastrofy naturalnej niż konflikt zbrojny. Trzeba przyznać Isayamie, że potrafi zaskakiwać i mimo że trochę tomów Ataku tytanów już się uzbierało, każda scena akcji jest istotnie inna od poprzednich.
Za to druga połowa tomu jest co najwyżej taka sobie. Cały rozdział zostaje poświęcony na przedstawienie historii współpracy Kenny’ego z Reissami, co niespecjalnie dużo wnosi. Tłumaczy motywacje Kenny’ego, tylko nie jestem przekonany, czy w ogóle potrzebne – ani to nie była postać przesadnie ważna, ani szczególnie głęboka czy choćby interesująca, więc ten rozdział sprawia wrażenie zapychacza. Reszta tomu również niezbyt spiesznie posuwa akcję do przodu. Omawianie następstw politycznego przewrotu jest zapewne potrzebne, żeby dalsze wydarzenia miały solidniejszą podstawę, ale dałoby się to przedstawić w bardziej wciągający sposób. Poza tym nie do końca kupuję wiarygodność ostatniej fazy przewrotu. Ludność musiała przyswoić na raz, że były król to figurant, faktyczny władca oszalał i zmienił się w tytana, a jego córka uratowała wszystkich i będzie nową królową. Isayama sugeruje, że „ciemny lud to kupi”, ale nie chce mi się wierzyć, że akceptacja tych faktów byłaby tak powszechna, jak się sugeruje.
Co jakiś czas ponawiam też rytualne narzekania na warsztat rysowniczy Isayamy. Poziom koślawości w ostatnich tomach jakby się zmniejsza, ale w tym momentami autor zwyczajnie się nie przykłada. Jest tu sporo stron, na których nie ma żadnego tła, bohaterów podziwiamy na tle pustki. Słabe to, a szkoda tym bardziej, że kiedy Isayamie się chce, to zdarzają się całkiem ładne kadry. Choćby scena spotkania Kenny’ego z Leviem jest przykładem ładnego rzemiosła, a szczegółowo oddany las doskonale podkreśla melodramatyczną atmosferę. O ile więc w pierwszych tomach wszystko było brzydkie, tak teraz lepsze momenty przeplatają się z gorszymi.