Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Manga

Okładka

Oceny

Ocena recenzenta

6/10
postaci: 6/10 kreska: 7/10
fabuła: 6/10

Ocena redakcji

7/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 6,50

Ocena czytelników

8/10
Głosów: 222
Średnia: 8,08
σ=1,56

Wylosuj ponownieTop 10

D.Gray-man

Rodzaj: Komiks (Japonia)
Wydanie oryginalne: 2004-
Liczba tomów: 25+
Tytuły alternatywne:
  • D.Grayman
  • ディー・グレイマン
Tytuły powiązane:
Widownia: Shounen; Postaci: Anioły/demony; Miejsce: Azja, Europa; Czas: Przeszłość; Inne: Elementy chrześcijańskie, Supermoce

Niepełnoletni egzorcyści w walce z demonami i postaciami biblijnymi przy użyciu katan, zmutowanych rąk­‑szponów, zębów, morderczych butów i tym (nie)podobnych. Shounen – przypadek nieuleczalny.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: Shizuka

Recenzja / Opis

Tasiemce to jedne z najbardziej znanych, nie mniej przez to ciekawych, reprezentantów typu płazińców. Te pasożytujące na człowieku mogą osiągać nawet kilkanaście metrów długości. Do ciała ludzkiego dostają się w maleńkiej postaci larwalnej – onkosferze, wewnątrz jednak szybko zmieniają postać i zaczynają rosnąć, wydłużając się w kształt taśmy. Główka tasiemca jest przez niego wykorzystywana jako zaczep. Za nią, w członie zwanym szyjką, występuje strefa wzrostu. Starsze człony, noszące miano strobili, są dzielone zwykle na trzy kolejne części: niedojrzałą, dojrzałą i maciczną. Jak sugerują nazwy, wraz z wiekiem człony zaczynają pełnić funkcje rozrodcze, a z najstarszych wydostają się jaja zakażające następnych nosicieli. Poszczególne człony funkcjonują stosunkowo niezależnie, tasiemce posiadają bowiem bardzo prymitywny układ nerwowy.

Wracając do recenzji D.Gray­‑mana, zaczątków tej popularnej mangi wypatrywać można w niewielkim oneshocie zatytułowanym Zone, gdzie pojawiły się najważniejsze dla niej elementy, czyli przerośnięty goblin określany mianem Millenium Earla, który w złowieszczych celach nakłania ludzi do podpisywania z nim diabelskiego kontraktu oraz walcząca z nim bohaterka ze szramą na pół twarzy (mroczna przeszłość) odprawiająca coś w rodzaju egzorcyzmów. Z niewiadomych przyczyn dziełko nie spotkało się z uznaniem, jednak zamiast spodziewanego zgonu, wykazało się wytrzymałością i powróciło w nowej postaci, wydłużonej i z bardziej intrygującym tytułem.

Różnice były wręcz poruszające, główna postać zmieniła płeć (niestety nie wygląd) i imię na Allen Walker, jego przeszłość została zamieniona z mrocznej na tragiczną, a Millenium Earl uległ wizualnie skrzyżowaniu z Humptym Dumptym. A, pojawiły się również demony produkowane z dusz nieszczęśników przez Millenium Earla, z wyglądu przypominają lewitujące jeżowce z przerośniętymi nóżkami ambulakralnymi lub też połączenie carskich jaj ze Splitterschutzzelle. Wiem, że nie wiecie, o co chodzi. Ja również. Nie ma się jednak co zbytnio przejmować tą niekompetencją, ponieważ motywy te zostały dla niepoznaki zmodyfikowane na dalszym etapie rozwoju mangi. Napoczynając temat, ratowanie dusz nieszczęśników zostało porzucone na rzecz masakrowania demonów z tych dusz powstałych. Te, aby zaoszczędzić autorce trudu rysowania ich w rosnących ilościach, ewoluowały (pika pika…), aby w ten sposób dostarczyć nowych wyzwań bohaterom. Ich kolejne poziomy zaawansowania mają jedną wspólną cechę, jaką jest brak wspólnych cech. Omawianie związanych z tym paradoksów zostawię na inną okazję, najważniejszym wnioskiem jest bowiem brak wniosków. Czy wyraziłem się jasno?

Nie. Próbę odpowiedzi na klasyczne dla recenzji pytanie „O czym jest ta manga?” spróbuję więc zamienić na pozornie inne „W jaki sposób ta manga się rozwija?”, co być może pozwoli ominąć temat Splitterschutzzelle. O jej początku już co nieco powiedziałem – jest o głupotach. Główny heros jest prawie tak sztampowy, jak tylko może być. Sieroctwo? Odhaczone. Mroczne znamię po traumatycznym kontakcie ze złem? Odhaczone. Potężna moc dobra w lewej ręce? Odhaczona. Nudziarstwo? Odhaczone. „Prawie” tyczy się mniejszego niż zazwyczaj poziomu głupkowatej bezczelności, co czyni go postacią znośną. Jego towarzysze broni są niewiele lepsi – to galeria znanych skądinąd postaci. Nie ma o czym pisać, może na niewielki plus wybija się Lavi – zajmujący się wraz ze swoim mistrzem dokumentowaniem historii, a przez to umieszczony w ciekawym dystansie do reszty ekipy, dających się pokroić za siebie nawzajem, trzeba czy nie trzeba. Sytuację ratują też udane sceny obyczajowe, dzięki którym cała ekipa zyskuje sobie sporo sympatii. Za to rysunkowe przedstawienie tego wszystkiego jest (bądźmy mili) charakterystyczne. Kadry portretujące ważne postacie, szczególnie Allena, wypadają pomysłowo i ładnie, reszta nie. Projekty potworów i broni miały być, zdaje się, groteskowe i straszne, wyszły idiotyczne. Tła są ubogie, sylwetki ludzkie – fatalnie animowane. Co do ostatniego nawet nie wiem, jak to możliwe w komiksie.

Z czasem autorka schodzi ze złej drogi (uprzedzając fakty – wchodząc na jeszcze gorszą), czego początkiem jest wprowadzenie organizacji zrzeszającej egzorcystów – Czarnego Zakonu. Z prawdziwymi zakonami ma ona mniej więcej tyle wspólnego, co bohaterowie egzorcyści z egzorcystami faktycznymi. Cóż, inne nośne nazwy w shounenach były już zajęte, a potrzebne było jakieś określenie dla ogólnoświatowej organizacji paramilitarnej zwalczającej plagę demonów, wysługując się nastolatkami. Skala wydarzeń prędko rośnie, okazuje się na przykład, że w czasie, gdy Zakon zajmował się pojedynczymi przypadkami ofiar, Millenium Earl miał już w posiadaniu całe kraje. Być może Zakon zamiast nie dopuścić do tego stanu, zajmował się w tym czasie dyscyplinowaniem większości dowództwa, z mentorem Allena generałem Crossem na czele, które w trakcie mangi robi co chce, nie ponosząc za to widocznych konsekwencji. Boże, chroń nas przed takimi obrońcami świata. Dlaczego Millenium Earl dysponując taką siłą militarną nie rozniósł Zakonu na strzępy, również pozostaje długo zagadką. Przynajmniej dzięki obopólnej nieudolności pojawia się okazja do przedstawienia scen prawdziwie batalistycznych, jednak aby nie było zbyt pięknie pod względem (braku) stylu wykonania i ogólnej banalności uznać je należy za porażkę. Stan ten wraz z kreską stopniowo się poprawia, szwankujący dizajn niestety wolniej.

Fabuła rzeczą ważną, wypada więc skrobnąć o jej elementach składowych, czyli kolejnych aktach historii. Nie żebym lubił się pastwić, to czysty recenzencki obowiązek, naprawdę. Generalnie chodzi o to, że o nic nie chodzi. Wiem, znowu zaczynam gry językowe, ale mam uzasadnienie – przeprowadzony przeze mnie eksperyment myślowy dowiódł, że główna linia po wycięciu kilkudziesięciu rozdziałów wyglądałaby identycznie. To nie musi być wada, fabuły epizodyczne potrafią być zajmujące, o ile pojedyncze historie bronią się samodzielnie. Tutaj się nie bronią, ponieważ zbyt często sprowadzają się do „mamy problem – wyrżnijmy wszystko”. Jeśli nie pomaga, znaczy, że należy wyrżnąć jeszcze więcej. Najbardziej rozbudowaną taktyką, jaką stosują członkowie Zakonu, jest niespodziewane, acz nagminne, odnajdywanie w sobie nowych pokładów mocy w krytycznej sytuacji.

Układy biologiczne dążą do stanu równowagi, w tym przypadku upadku lub znalezienia zalet, i zalety się znalazły. Pączkowały od korzenia, aby w końcu obrodzić bujnym kwieciem. Moc dobra okazuje się nie aż taka dobra, zasadne staje się wręcz pytanie, czy nie jest to walka „złego ze złym”. Nie tłumaczy to inercji Czarnego Zakonu, jednak Millenium Earl ma jakieś wytłumaczenie – od początku czekał on na zmartwychwstanie reszty swojej rodziny, zgodnie z D.gray­‑manową chrześcijańską konwencją, określaną Noe, zgodnie z tą samą konwencją – z wydumanego powodu. Dzięki ich stopniowemu wprowadzaniu przybywa postaci charakternych i intrygujących, nadających mandze smaku. Podeprę się przykładem Road, używającej ciała dziecka, o osobowości będącej nierozdzielnym splotem potwora i małoletniej panny. Jej moc, pozwalająca na otwieranie kontrolowanego przez nią „świata snu”, nie pozwala na bezpośredni atak, czyniąc starcia z nią ciekawsze niż klasyczna wymiana ciosów. Cały wątek związków Noe z Allenem nie zadziwia oryginalnością, ale poprowadzony jest sprawnie, trzyma w napięciu – to shounen, nie Dostojewski, nie będę zrzędą… w tej kwestii. Tym bardziej, że akurat jego fragment dotyczący uczuć między Allenem i Road jest, niech mi przejdzie przez gardło to słowo w odniesieniu do tej mangi, głęboki.

Można już odzyskać wiarę w sens całej lektury – tylko po to, aby zostać uraczonym kolejnym zapchaj­‑wątkiem dającym czas autorce na wymyślenie, co dalej. To tutaj największy problem – brak przemyślenia całości. Bronie, potwory i zadania bohaterów zmieniają się w trakcie akcji kompletnie. W ogólnym trendzie na lepsze, tyle że ciągłe zmiany podważają sensowność tego wszystkiego, chociaż na pewno podtrzymują cały ten rozciągły twór przy życiu.

I grafika dochodzi w końcu do poziomu, który z czystym sumieniem mogę nazwać dobrym. Traci przy tym dużo ze swojej charakterystyczności, ale o tejże już się wypowiadałem… Dobrze widać to w przypadku projektów postaci – gdyby przedstawiono mi, przed lekturą całości, rysunek Allena z początków mangi i najnowszych rozdziałów, powiedziałbym, że to różne osoby, jako ręczę. Zabawnie wypada porównanie dizajnu bohaterów z ich rolą w fabule – im bliżej funkcji walczącego nastolatka, tym kreska bardziej shounenowa – rozczochrany włos, oczy na pół twarzy, itd. Pewnie nie zwróciłbym na to uwagi, gdyby autorka, wyciągając postacie drugoplanowe na bardziej eksponowane pozycje, nie „poprawiała” jednocześnie ich projektów do popkulturowych standardów.

Dziwna jest lektura tej mangi. Jeśli już dałeś się zainfekować i przeżyłeś pierwsze fazy zakażenia, organizm zaczyna się przyzwyczajać. Pojawiają się korzyści – można ją czytać, objadać się jak smok, i jednocześnie chudnąć! Zaraz, o czym ja… nieważne. Pytanie, czy warto przebrnąć przez ponad setkę rozdziałów, aby dotrzeć do etapu, gdzie to, co czytasz robi się „tylko” niezłe.

Tablis, 26 grudnia 2011

Technikalia

Rodzaj
Wydawca (oryginalny): Shueisha
Autor: Katsura Hoshino

Odnośniki

Tytuł strony Rodzaj Języki
Podyskutuj o D.Gray-man na forum Kotatsu Nieoficjalny pl