Fairy Tail
Recenzja
Konflikt gildii Fairy Tail z Phantom Lord dobiega końca. Okazuje się, że mistrz Makarov mimo mikrej postury i wcześniejszej niedyspozycji wciąż jest potężnym magiem, z którym trzeba się liczyć. Rzucone przez niego potężne zaklęcie błyskawicznie rozwiązuje problem, irytując jednocześnie Radę, która z przyjemnością potraktowałaby niszczycielski czar jako przekroczenie obrony koniecznej. Poza mistrzem mało kto przejmuje się konsekwencjami, wszak udało się odeprzeć groźnego przeciwnika! Czas na świętowanie i ucztowanie, ale zanim to nastąpi, trzeba odbudować zrujnowaną siedzibę. Członkowie gildii ochoczo biorą się do pracy, jednak pewnego dnia odkrywają, że Lucy, wokół której powstało cało to zamieszanie, ulotniła się po cichu i powróciła w rodzinne strony. Natsu i przyjaciele błyskawicznie wyruszają w ślad za dziewczyną, by nakłonić ją do powrotu.
Okładka dziewiątego tomu mangi nie bez powodu przedstawia Lucy w otoczeniu Gwiezdnych Duchów. Chociaż znajdziemy tu mnogość krótkich wątków, wszystkie one w mniejszym lub większym stopniu powiązane są z Lucy i przygotowują grunt pod kolejne istotne wydarzenia. Prezentowane historie mają różny ton. Czytelnik może śledzić beztroską pomoc podupadłemu teatrowi w wystawieniu najnowszej sztuki i zanosić się śmiechem na widok nieporadności wynajętych „aktorów”, by kilka stron później próbować rozgryźć tajemniczą niechęć Lokiego do swej przyjaciółki z gildii i związaną z tym smutną historię. Mashima po raz kolejny potwierdza, że najlepiej wychodzą mu krótkie, proste formy, w których emocje są ważniejsze od szczegółowości scenariusza i logicznego łączenia się wątków. Umiejętnie rozbudowuje też pulę bohaterów. Kto przeczytał w życiu choć parę podobnych tytułów, z miejsca się zorientuje, że Lluvia potajemnie śledząca Graya nie jest tylko tymczasowym elementem komicznym i już niedługo pojawi się na planie w znacznie bardziej znaczącej roli.
Polskie wydanie Fairy Tail Studia JG klasycznie wypada niemal bez zarzutu, co utwierdza mnie w przekonaniu, że to najlepiej prezentujący się tytuł tego wydawnictwa, z jakim miałem do czynienia. Jakość techniczna oraz luz i konsekwencja w tłumaczeniu sprawiają, że bez komplikacji pogodziłem się nawet z różowym tytułem na okładce, przygotowanym wzorem wersji japońskiej. Spokoju nie dawało mi jedynie zamieszczone na stronie 133 tłumaczenie imienia jednego z Gwiezdnych Duchów, ochrzczonego mianem „Cruz”, choć pochodzi ono od gwiazdozbioru Krzyża Południa, tak w łacinie, jak i języku angielskim znanego jako „Crux”. Również oryginalny zapis autora sugeruje drugą opcję, zaś krótkie śledztwo wykazało literówkę wynikającą z bliskości liter „z” oraz „x” na klawiaturze. Umknęła korekcie być może dlatego, że imię powtarza się w dalszej części woluminu już jako zdrobnienie. Gdyby nie jego wyeksponowanie w sporej ramce, zapewne również większość czytelników (na czele z niżej podpisanym) nie zwróciłaby uwagi na ów drobny błąd.
Jak zawsze recenzenckie marudzenie na wyszperane z lupą przy oku kosmetyczne detale wynagrodziła mi galeria prac czytelników, komiczne pogadanki Lucy oraz Miry, a także posłowie Mashimy, wykraczające poza standardowe i oklepane „dziękuję za czytanie i kupowanie mangi”.