Manga
Yongbi
- 용비불패
- Long Phi Bất Bại
- Niezwyciężony Yongbi
- Yongbi the Invincible
Historia wędrownego bohatera, czyli jak schrzanić przyzwoity materiał na komiks i zirytować recenzenta, tudzież czego nie wydawać w Polsce.
Recenzja / Opis
Gdy do knajpy wchodzi Kuhwi, przywódca okrutnej bandy zabójców Sahyngyon, rozmowy milkną, nikt nie ośmiela się choćby podnieść wzroku na przerażającego herszta, a co bardziej wrażliwi od razu chowają się pod stoły. Tak więc, gdy ów arcyłotr bez większego wysiłku zostaje pojmany przez młodego, nikomu nieznanego łowcę nagród, bywalcy lokalu jednogłośnie uznają, że oto padli ofiarą zbiorowej halucynacji. Łowcą tym jest nikt inny, jak tytułowy Yongbi – niegdyś dowódca Czarnej Kawalerii, postrach barbarzyńców, obecnie wędrujący po kraju w poszukiwaniu Naprawdę Wielkiej Forsy.
Z recenzowaną manhwą zapoznałem się stosunkowo niedawno, bardziej z redaktorskiego obowiązku niż z rzeczywistego zainteresowania. Opinie, jakie krążyły o Yongbi, nie nastrajały mnie przychylenie, ale szansę dałem – manhwę ogólnie lubię. Niestety, spełniły się moje najgorsze obawy. Szczęście w nieszczęściu, w Polsce seria została zawieszona, czułem się więc moralnie zwolniony z obowiązku wynajdywania i czytania nie wydanych u nas tomów. Lojalnie uprzedzam – niniejsza recenzja nie obejmuje pełnej serii, która ukazała się w Korei, a jedynie polskie wydanie Mandragory. Z tego też względu radzę z pewną rezerwą podchodzić do mojej opinii, w szczególności dotyczącej fabuły i bohaterów, o których zresztą na podstawie tak skąpego materiału niewiele da się powiedzieć.
Odniosłem zresztą wrażenie, że w dostępnych tomach nie doszło nawet do zawiązania właściwej fabuły. Co prawda akcji nie brakuje, główny bohater walk toczy co niemiara, ale widać, że to dopiero początek. W wydanych w Polsce tomach Yongbi wchodzi w posiadanie tajemniczego medalionu, przypominają się też jego dawni wrogowie – przestępczy syndykat Dzokhyol. Wątki te zapewne zostały rozwinięte w kolejnych częściach, ale cóż – dostępu do nich nie miałem (nie, żebym tego specjalnie żałował). Również o bohaterach nie da się wiele powiedzieć. Yongbi to chodzący element komiczny – oczywiście z wyjątkiem walk, w których prezentuje nadludzką skuteczność. Nie wiem, może komuś jego wygłupy się spodobają – dla mnie postać ta stała się jedną z przyczyn, dla których recenzowany tytuł oceniłem tak nisko. Oceniłbym go pewnie jeszcze niżej, gdyby nie koń rzeczonego bohatera, inteligentny i wszechstronnie uzdolniony, robiący zdecydowanie lepsze wrażenie od swego pana. Przypomina się woj Wit i jego rumak bojowy z Kajka i Kokosza, tyle tylko, że Christa jednak lepiej rozegrał ten motyw. Z bohaterów drugoplanowych wyróżnia się okrutnik Kuhwi, który przypadł mi do gustu o wiele bardziej niż stereotypowy Yongbi. Cóż, Kuhwi nie ma ataków ekshibicjonizmu, nie robi z siebie idioty i nie wygląda jak główny bohater manhwy. Swoją drogą, niezbyt to dobrze świadczy o komiksie, jeżeli brak wad w konstrukcji bohatera staje się jego największą zaletą.
Tym jednak, co zwraca uwagę w Yongbi, nie jest fabuła ani nie są bohaterowie, a humor i otoczka kulturowa. Pewne elementy wskazują, że z czasem Yongbi może znacznie spoważnieć, jednak pierwsze tomy aż skrzą się od humoru… W wyjątkowo prostackim, odpychającym wydaniu. Czytając recenzowany komiks można dojść do wniosku, że nie ma nic zabawniejszego niż puszczanie wiatrów, oddawanie moczu na przeciwnika, obślinianie się itp. Niestety motywy te nie pojawiają się sporadycznie, stanowiąc główny element komiczny i skutecznie zawężając potencjalne grono czytelników do osób będących w stanie docenić tak „specyficzny i absurdalny” (czytaj – „pukający w dno od spodu”) komizm. Oczywiście może być i tak, że wychodzi ze mnie skrajne sztywniactwo, ale słowo daję – wolę raczej zostać ponurakiem, niż dołączyć do grona wielbicieli takiej zabawy. Co ciekawe, widać przy tym, że autor jest w stanie wznieść się dowcipem ponad poziom ekskrementów, ma autentyczny talent do tworzenia komedii i gdy chce, potrafi stworzyć zabawne sceny bez pomocy układu trawiennego. Cóż z tego, skoro ogólne wrażenie sprawia, że chce się oddać komiks na przemiał.
Wydawałoby się, że w typowo humorystycznej (jaki by nie był ten humor) manhwie, jaką jest Yongbi, kwestie kulturowe będą miały najwyżej drugorzędne znaczenie. Nic bardziej mylnego; Moon Jung Hoo całymi garściami czerpie z kultury koreańskiego średniowiecza (postacie posługują się chińskimi znakami, można więc przypuszczać, że akcja toczy się najpóźniej w XV wieku). Pomijając komizm, zwraca uwagę drobiazgowość, z jaką autor oddaje relacje pomiędzy grupami społecznymi. W zachowaniu i stroju kupców, przestępców, służących wyraźnie widać różnice, oddane zostały nawet takie szczegóły, jak zachowanie i wygląd strażników w bramie miejskiej. Ta część komiksu zaciekawiła mnie o wiele bardziej niż wspomniane wyżej niewybredne dowcipy. Trzeba jednak wyraźnie powiedzieć – Yongbi tworzony był z myślą o koreańskim czytelniku. Brak jakichkolwiek objaśnień sprawia, że można jedynie zgadywać, z jakimi to barbarzyńcami walczył Yongbi albo czy kilkakrotnie wspomniany „wojenny świat” ma coś wspólnego z chińskim wulinem. Cała moja wiedza na temat Korei wystarczyła akurat na tyle, aby zdać sobie sprawę, że recenzowany tytuł to nie do końca zmyślenia, ale to wszystko.
Yongbi dosyć interesująco przedstawia się od strony graficznej. Znajdujemy w nim zaskakujące połączenie realizmu z groteską, sięgającą niekiedy super‑deformed, przede wszystkim w rysunku postaci. Autor nie oszczędza pod tym względem głównych bohaterów, deformacją zaznaczając silniejsze emocje, a w przypadku samego Yongbi także upojenie alkoholowe. Zaskoczyły mnie częste, dosyć nietypowe zbliżenia twarzy: autor stosuje liczne zbliżenia na jamę ustną, ze szczególną ekspozycją zębów. Zapewne jest to kolejny ze specyficznych dla Yongbi elementów komicznych, niestety kolejny, który do mnie nie trafił… Wspomniałem już wyżej o drobiazgowości w odwzorowaniu strojów, na tym jednak nie kończy się zamiłowanie autora do realizmu. Kadry przedstawiające miasta wyglądają miejscami niczym historyczne ryciny, i kontrastują z humorystyczną treścią, sprawiając wrażenie wyjętych z innego tytułu. To samo dotyczy twarzy niektórych postaci, bardzo „żywych”, z bogatą mimiką i charakterystycznymi cechami. Opis grafiki w Yongbi nie byłby pełny, gdyby nie wspomnieć w nim o nagości. Postacie (szczególnie główny bohater) co i rusz radośnie się obnażają, aczkolwiek raczej nie jest to typ współczesnej „fanserwiśnej” golizny, ale jeszcze jeden niespecjalnie udany element komiczny. Widać, że Moon Jung Hoo to artysta o wyrobionej kresce, bez problemu przechodzący pomiędzy często skrajnie różnymi rodzajami rysunku. Czytając Yongbi nie mogłem się pozbyć myśli, że znacznie chętniej przeczytałbym historyczną manhwę tego autora.
Przyznam, że jest dla mnie coś niezrozumiałego w uporze, z jakim niektóre wydawnictwa wydawały (i nadal wydają, vide Miłość krok po kroku) tytuły głęboko osadzone w kulturze Dalekiego Wschodu. Owszem, jest to może piękny przykład hobbystycznego zapału, ale nie czarujmy się – lubimy to, co znamy, albo przynajmniej to, co potrafimy zrozumieć. Komiksy takie jak Yongbi, przesiąknięte historią i kulturą kraju, z którego pochodzą, w Polsce regularnie kończą na kilku tomikach. Chociaż kto wie, może wydawca naprawdę miał nadzieję na sporą sprzedaż – w Korei w serii Yongbi ukazały się 23 części, powstał nawet sequel (Yongbi Bulpae Oejeon, 7 tomów i nadal wychodzi), z czego można wnosić, że cieszy się ona zainteresowaniem czytelników. W każdym razie w Polsce ukazało się zaledwie kilka tomów, aczkolwiek biorąc pod uwagę ich zawartość, może to i dobrze.
Yongbi to kolejny relikt świetności wydawnictwa Mandragora, które jeszcze kilka lat temu dostarczało na nasz skromny rynek komiksu azjatyckiego tytuły jeżeli nawet niekoniecznie dobre, to w każdym razie bardzo oryginalne. Recenzowana manhwa należy raczej do drugiej kategorii, tj. daje czytelnikowi oryginalne spojrzenie na kulturę i historię Korei, natomiast jeżeli chodzi o poziom recenzowanego dzieła, to cóż… Interesujące wtręty kulturowe to zdecydowanie za mało, abym poczuł sympatię do tego komiksu.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Haksan Publishing |
Wydawca polski: | Mandragora |
Autor: | Moon Jung Hoo |
Tłumacz: | Anna Diniejko |
Wydania
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Mandragora | 4.2006 |
2 | Tom 2 | Mandragora | 7.2006 |
3 | Tom 3 | Mandragora | 10.2006 |