Dr. Slump
Recenzja
Pewnego dnia doktor Jurek Spadkowski skonstruował androida, któremu nadał imię Aralka. Pomimo przerażającej siły, ogromnej szybkości oraz skłonności do różnych dziwnych zachowań robot niemal idealnie przypominał ludzkie dziecko. Doktorowi nie pozostało więc nic innego, jak posłać robota do szkoły, wmawiając jednocześnie mieszkańcom Pingwinówka (czyli miasteczka, w którym mieszkają bohaterowie), że jest on, a raczej ona, jego młodszą siostrą. Jednak to dopiero początek dziwnych wydarzeń, z którymi przyjdzie się zmagać bohaterom w kolejnych rozdziałach. Kto wie, do czego zdolna jest Aralka i co potrafi „geniusz twórczy” Jurka?
Rozdziały zamieszczone w tomiku są luźno powiązanymi ze sobą historyjkami. Podczas czytania poznajemy bohaterów, z którymi przyjdzie nam się jeszcze nie raz spotkać. Należą do nich doktor Jurek „Slump” Spadkowski, Aralka, jej koleżanka z klasy – Pamelka oraz Piotrek i Jasiek, uczęszczający do tego samego gimnazjum. Nie można również zapomnieć o nauczycielce Zofii Zawierusze oraz panach policjantach. Pod względem fabularnym tomik opowiada o powstaniu Aralki i ewentualnych brakach w ciele robota, posłaniu jej do szkoły i kwestiach związanych czysto ze sprawami szkolnymi. Znajdują się w nim również historyjki „poboczne”: jedna opowiada o próbie porwania, a druga o pewnym niedźwiedziu i jego losie.
Wśród dodatków umieszczonych w tomiku znajdują się „Kartki okejki” przedstawiające bohaterów mangi, które zgodnie z założeniem autora można wyciąć i robić z nimi, co się tylko podoba. Oczywiście przewidziano wcześniej, że coś takiego może zniszczyć tomik, dlatego przy pierwszej z nich znajdziemy informację o tym, że istnieje taki wynalazek, jak ksero. Tuż po ostatnim rozdziale umieszczona jest kolorowanka. Od polskiego wydawcy dostajemy jedną stronę z reklamami, dwie zawierające odcinki dla osób chcących zamówić mangi pocztą oraz słowo od tłumacza. Na tylnej stronie obwoluty znajduje się wiadomość od wydawnictwa. Drugie z jej skrzydełek „przyozdobione” jest zapowiedziami nowych tomików mang.
JPF zdecydował się na podzielenie oryginalnych tomików na dwie części. W wyniku takiego zabiegu na pierwszy tom polskiego wydania składa się zaledwie sześć rozdziałów wydania japońskiego. Tomik otrzymał obwolutę i został wydany na papierze gorszej jakości, który z biegiem czasu przyżółkł w niektórych miejscach, lecz nie odbija światła. Klejenie nadal trzyma świetnie, więc od strony technicznej nie można niczego zarzucić. Dla osób, które do tej pory nie miały styczności z mangami, kadry w rozdziale pierwszym zostały ponumerowane w kolejności, w jakiej powinno się czytać teksty w nich umieszczone. Co jakiś czas u góry wybranych stron pojawiają się strzałki ilustrujące prawidłowy kierunek czytania.
Imiona i nazwiska postaci, jak również inne nazwy własne zostały zmienione. Według tłumacza pozostawienie ich w oryginale pozbawiłoby czytelników sporej dawki humoru. Moim zdaniem ich polskie wersje, takie jak Pamelka Zielony czy Jaś Groch, wcale nie brzmią śmiesznie. Może jest coś nie tak z moim poczuciem humoru? Język użyty w mandze wydaje się dość specyficzny i zawiera wiele słów i zwrotów, które normalnie można by było uznać za niepoprawne i zbyt potoczne. Biorąc jednak pod uwagę, że Dr. Slump z założenia miał być lekką komedią, należy przymknąć na to oko. Dlatego też trudno wyłapać, co tak naprawdę jest błędem, a co nie. Jedynie zdanie „Letko się zdziwią…” ze strony 77 zwróciło moją uwagę, sprawiając wrażenie, jakby niekoniecznie było wynikiem celowego zamiaru tłumacza.