Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Komikslandia

Manga

Okładka

Oceny

Ocena recenzenta

3/10
postaci: 2/10 kreska: 4/10
fabuła: 3/10

Ocena redakcji

brak

Ocena czytelników

3/10
Głosów: 23
Średnia: 3,43
σ=2,36

Wylosuj ponownieTop 10

Princess Tutu

Rodzaj: Komiks (Japonia)
Wydanie oryginalne: 2003
Liczba tomów: 2
Tytuły alternatywne:
  • プリンセスチュチュ
Tytuły powiązane:

Adaptacja anime o tym samym tytule i mnóstwo zmarnowanego potencjału. Mogło być naprawdę dobrze, a wyszło, jak wyszło…

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: IvonS

Recenzja / Opis

Ahiru Arima jest wyjątkowo niezdarną uczennicą szkoły baletowej. Co i rusz potyka się o własne nogi, więc nie najlepiej radzi sobie na zajęciach, na które zresztą regularnie się spóźnia. Podkochuje się w Mytho – uwielbianym także przez inne uczennice „szkolnym księciu”, któremu zawsze towarzyszy uważający całą resztę świata za bezwartościową (i mniej lubiany) Fakir. Niestety, Mytho ma już dziewczynę – bardzo uzdolnioną baletnicę, Rue Kurohę. Pewnego dnia po drodze do domu Ahiru zauważa nowy sklep ze strojami baletowymi. Jego właścicielką okazuje się tajemnicza Edel, która podarowuje dziewczynce wisiorek. Jakiś czas później Ahiru jest świadkiem ataku ogromnej ryby na Mytho. Bez namysłu rzuca mu się na ratunek i… nie, nie ginie bohaterską śmiercią. Niespodziewanie dla samej siebie zmienia się w Princess Tutu – magiczną primabalerinę – i nie tylko ratuje chłopca, ale zwraca mu nawet fragment serca, wcześniej znajdujący się w posiadaniu ryby­‑potwora, która po odebraniu owego fragmentu staje się zupełnie nieszkodliwą płotką. Okazuje się, że Mytho naprawdę jest księciem, którego serce rozpadło się na kawałki i „rozsypało” po całym mieście. Ahiru postanawia je odnaleźć. Niedługo później pojawia się także Kreahe, kolejna magiczna baletnica (tym razem w wersji mrocznej), której wyraźnie nie podobają się poczynania Tutu.

Jestem świadoma tego, jak idiotycznie brzmi powyższy opis. Bynajmniej nie jest to moja wina, ja tylko relacjonuję wydarzenia zawarte w pierwszym rozdziale mangi. Jeśli ktoś ma nadzieję, że to tylko trudne początki, od razu powiem: czym dalej, tym gorzej. Fabuła jest rozpaczliwie wręcz naiwna, a do tego korzysta z wyświechtanych schematów, którymi operuje wyjątkowo niezgrabnie. Cała magia oryginału została zamordowana przez inwencję twórczą autorów. Weźmy na przykład to nieszczęsne zwracanie fragmentów serca – w anime każdy z nich wpływał na życie człowieka (lub, biorąc pod uwagę specyfikę tytułu, innej istoty), który z jakiegoś powodu sam go przywołał. Tutu musiała najpierw zajrzeć w psychikę danej osoby i ją zrozumieć, a potem pomóc. Wtedy odłamek serca sam wracał na swoje miejsce, a ten, kto dotychczas nosił go w sobie, stawał się szczęśliwszy. Natomiast w mandze nie ma mowy o jakimkolwiek psychologicznym podejściu, ponieważ fragmenty serca z bliżej nieokreślonego powodu wędrują do zwierząt albo pluszowego misia (z jednym wyjątkiem w rozdziale ósmym). Efekt jest wręcz porażający – proszę sobie wyobrazić pedobeara wielkości King Konga albo podobnych gabarytów chomika niszczącego miasto. W konwencji całkowicie poważnej. Na dodatek tempo akcji jest wyjątkowo nierówne. Przez kilka pierwszych rozdziałów prawie nic się nie dzieje, w każdym z nich Ahiru zmienia się w Princess Tutu (ma tu nawet swoje hasło padające zawsze po przemianie: „Jestem Princess Tutu! Tańczę, by prowadzić Twoje serce!”) i w taki czy inny sposób zdobywa fragment serca, który później oddaje Mytho. W pewnym momencie zaczęłam się nawet zastanawiać, czy wydawanie mangi nie zostało nagle przerwane (co wcale by mnie nie zdziwiło, biorąc pod uwagę jakość tytułu), bo wydawało się, że na zakończenie wszystkiego zostało za mało miejsca. Ale nie, dwa ostatnie rozdziały zawierają tyle zdarzeń, „nieoczekiwanych” zwrotów akcji i dramatu, że wyrabiają normę za pozostałe. Co nie zmienia faktu, że równowaga całości jest zwyczajnie zachwiana przez nagłe i (przynajmniej według mnie) nieuzasadnione przejście od „potwora tygodnia” do zakończenia. Inna sprawa, że tutaj w ogóle mało co trzyma się kupy. Widać niezdecydowanie autorów, w jakim kierunku ma pójść historia. Objawia się to głównie poprzez łączenie elementów, które nie współgrają ze sobą. Niby manga wyraźnie odchodzi od baśniowej konwencji pierwowzoru poprzez na przykład nadanie nazwisk bohaterkom (tak, TYLKO bohaterkom, czy ktoś dostrzega w tym jakikolwiek sens?) czy całkowitą rezygnację z postaci Drosselmayera (co najpoważniej wpływa na samą fabułę – kto zna oryginał, ten wie, o czym mówię). Z drugiej strony, zachowano postać Neko­‑senseia, który w dodatku pojawia się niespodziewanie i jest jedynym zwierzęcym bohaterem w całej mandze – jego obecność dziwi wszystkich uczniów, ale kim jest i skąd się wziął, do końca pozostaje zagadką. Podobne niedociągnięcia mogłabym jeszcze wymieniać, ale nie mam na to nawet ochoty – wystarczy powiedzieć, że fabuła na pewno nie jest mocną stroną recenzowanego tytułu i nie byłaby nią nawet, gdyby takich niedopatrzeń nie posiadała. Po wielowarstwowości i wielowątkowości charakterystycznej dla anime nie został nawet ślad.

Jestem zdania, że nawet najgorszą pod względem fabularnym serię mogą uratować dobrze skonstruowani czy choćby budzący sympatię bohaterowie. Niestety, tutaj zabrakło i tego. Ahiru jest dobroduszną , niezdarną, nieszczególnie bystrą dziewczynką. I to wszystko. Nie jestem w stanie powiedzieć o niej nic ponadto – a są to przecież informacje zawarte już w pierwszym rozdziale. Jeszcze zabawniej rzecz ma się z Mytho – w jego przypadku nie jestem w stanie wskazać ani jednej konkretnej cechy charakteru, a to, że jest postacią dosłownie pozbawioną serca, wcale go nie usprawiedliwia. Co więcej, właśnie on powinien ewoluować najbardziej, w końcu odzyskuje swoje uczucia. A jednak nie ma to na niego żadnego wpływu – wyłączając końcówkę, w której następuje nie tyle ewolucja postaci, co całkowicie pozbawiona sensu zmiana osobowości. Z Rue zrobiono panienkę idealną, która musi dostać wszystko, czego sobie zażyczy, za to pod koniec zmienia się nagle w „dobrą siostrę”, tym samym tracąc resztki jakiejkolwiek autentyczności. O tym, co zrobiono z Fakirem, nawet szkoda gadać – z punktu widzenia fabuły jego postać nie ma prawie żadnego znaczenia. Został chyba wrzucony na doczepkę, „no bo w oryginale przecież był” i podejrzewam, że cieszył się sporą popularnością. Szczerze rozbawiła mnie próba pokazania jego lepszej strony: bardziej nieudolnie się tego zrobić nie dało. Wyglądało to raczej tak, jakby na chwilę stał się inną osobą, by później wrócić do poprzedniego charakteru. Edel to bohaterka do bólu schematyczna – dla mniej jej rola była oczywista prawie od samego początku. Szczęka mi opadła, kiedy zobaczyłam, jak ona się ubiera – powiedzieć, że jak prostytutka, byłoby obrazą. Dla prostytutki oczywiście. Całe szczęście, że jedynym, co łączy ją z oryginalną postacią, jest imię.

Mówiąc ogólnie, jestem całkowicie załamana tym, co zrobiono z bohaterami w stosunku do oryginału. Ahiru w anime posiadała ten sam zestaw cech wyjściowych, ale z czasem nabierała głębi i stawała się postacią z krwi i kości, która zupełnie niepostrzeżenie zaskarbiała sobie sympatię widza. Tutaj zwyczajnie irytuje, co rusz manifestując głupotę albo dobroć, a najlepiej jedno i drugie. Mytho z przyczyn oczywistych nie był może wyrazistą osobowością, ale na pewno zmieniał się przez całą serię, a dużo charakteru zyskał pod koniec. W mandze sprawia wrażenie bezwolnej kukły, którą w ostatnich dwóch rozdziałach ktoś postanowił w końcu pokierować. Oryginalnie Fakir był postacią wielowarstwową i o wiele bardziej interesującą niż w recenzowanym tytule, w którym jego rola sprowadza się do bycia złym i przeszkadzania, względnie łaskawego udzielenia wyjaśnień. Jednak tym, co boli mnie najbardziej, jest całkowite spłycenie postaci Rue: w pierwowzorze mistrzowsko przedstawiono jej motywację, strach, rozpacz, wahania, a także przeszłość. Była bohaterką, która przeszła chyba największą metamorfozę. Tutaj to wszystko skrócono do jednego, beznadziejnego: „no bo ja go kocham!”.

Od strony graficznej manga także nie wywarła na mnie dobrego wrażenia. Projekty czterech głównych bohaterów narysowano inną kreską niż w anime i nie przypadły mi one do gustu. Sprawiają wrażenie topornych i niezgrabnych, zwłaszcza postacie żeńskie. Poza tym widać, zwłaszcza w pierwszym tomiku, że warsztatowi autorki wciąż sporo brakuje do ideału. Nogi Ahiru w jednej chwili wyglądają jak patyki, by w następnej zwiększyć swoją objętość trzykrotnie. Sukienki w mundurkach zmieniają długość, pojawiają się też błędy w proporcjach. Tła, jak to bywa w shoujo, są uproszczone albo nie występują w ogóle. Ale tym, co uderzyło mnie najbardziej, jest fanserwis. Bo jak inaczej nazwać wspomniane już wcześniej „ubrania” Edel? Bardzo mnie też irytowało wciskanie wszędzie, gdzie się da, walorów Kreahe. I nie chodzi o jej specyficzny strój, który sam w sobie mi nie przeszkadza, ale o nadmierne wykorzystywanie tego, że jest taki, a nie inny. Do tego dochodzi nagość w zdecydowanie zbyt dużej dawce – każda transformacja, czy to Tutu, czy Kreahe, musi zostać przedstawiona szczegółowo. Takie elementy akurat w tym tytule wzbudziły u mnie tylko i wyłącznie niesmak. Nie rozumiem ich tym bardziej, że teoretycznie Princess Tutu należy do gatunku shoujo.

Sięgnęłam po tę mangę z czystej ciekawości. Jestem wielką fanką oryginału i chciałam zobaczyć, co też zrobiono z Princess Tutu w wersji komiksowej. Najprościej mówiąc – spłycono. Z wyjątkowej pod niemal każdym względem historii zrobiono co najwyżej mocno przeciętne magical girl. Odarto ze wszystkich elementów, które sprawiały, że anime było tak niezwykłe. Biorąc pod uwagę potencjał drzemiący w oryginalnej historii, aż trudno uwierzyć, że można było ją tak koncertowo zepsuć – na dobrą sprawę wystarczyło przenieść wszystkie zdarzenia na karty mangi. A jeśli miało być krótko, można było rozwinąć któryś z niewykorzystanych wątków – rozgrywający się przed wydarzeniami z anime lub po nich, albo skupić się na jednym z dwóch wątków miłosnych… Możliwości było wiele. Chociaż patrząc na wykonanie jednej z nich, jaką oczywiście było opowiedzenie historii we własny sposób, może lepiej, że twórcy poprzestali na tym. W każdym razie manga dostaje tak niską ocenę w głównej mierze z powodu zmarnowanego potencjału i zerowej przyjemności płynącej z czytania.

Oczywiście nie mogę tego „dzieła” z czystym sumieniem polecić komukolwiek. Teoretycznie mogłoby ono zainteresować wiernych fanów przygód magicznych dziewcząt, bo w pewien sposób jest oryginalne. Ale ich, podobnie jak wszystkich, którym zarys fabuły wydaje się interesujący, odsyłam raczej do pierwowzoru, któremu recenzowany tytuł nie dorasta nawet do pięt. Ci, którzy anime już obejrzeli, mogą spróbować przeczytać mangę, jeśli są bardzo ciekawi, ale naprawdę szkoda na to czasu. Jest przecież tyle innych tytułów znacznie bardziej wartych poznania. Pomijając wszelkie niedociągnięcia i nie patrząc przez chwile na anime, największym problemem papierowej wersji Princess Tutu jest nuda – ciężko przebrnąć przez te dziesięć rozdziałów, bo opowieść w żaden sposób nie porywa.

Yumi, 5 czerwca 2011

Technikalia

Rodzaj
Wydawca (oryginalny): Champion RED Comics
Rysunki: Mizuo Shinonome
Scenariusz: Ikuko Itou, Jun'ichi Satou