Wyjące rury
Recenzja
W Wyjących rurach Junji Itou zbliża się po raz kolejny do czegoś, co można by zbiorczo określić mianem weird fiction. Choć kojarzony jest głównie z grozą utrzymaną w klimatach gore, tutaj widzimy jego inne oblicze, niepozbawione miejscami nawet osobliwego poczucia humoru.
W zaprezentowanych tu krótkich opowiastkach dominuje szczególny rodzaj groteski – mamy więc kpinę z jednej z najbardziej ogranych mangowych klisz, czyli „nowego, tajemniczego ucznia w klasie”. W historyjce zatytułowanej Nowy jest paranormalny Itou, któremu zresztą zdarzało się korzystać z tego motywu, wprost wyśmiewa takie zawiązanie fabuły. Naturalnie, robi to w typowy dla siebie, niepozbawiony odrobiny makabry sposób. Ale umówmy się, w porównaniu z wieloma jego opowieściami ta może wydawać się wręcz ujmująco grzeczna. Podobnie rzecz się ma z tytułowymi Wyjącymi rurami; to bardziej parodia japońskiej obsesji czystości, a także pewnych rodzinnych patologii, niż horror pełną gębą.
Po takim początku czytelnik może z pewną ulgą powitać Las kropel krwi, będący bardziej typową historyjką grozy. Ta wariacja na temat opowieści wampirycznych pokazuje, że Itou potrafi z bardzo ogranego schematu wyciągnąć coś nowego i nietypowego, czym mnie pozytywnie zaskoczył. A potem uderzają Wisielcze balony – bardzo udane skrzyżowanie groteski i grozy. To chyba najmocniejszy punkt tego tomu – choć znowu, to opowiastka tak przegięta, że jednych zachwyci, a inni będą kręcić nosem. Mimo to nadal bliżej jej do weird niż do typowego dla Itou body horroru.
Tę dobrą passę kontynuuje Domostwo marionetek, ponownie mieszanka czegoś na poły śmiesznego i strasznego, przy okazji odwołująca się do popularnego wśród twórców grozy motywu lalek. Itou opowiada o nich po swojemu, popisując się jak zwykle szalonymi pomysłami. Niemniej znów zawiedziony będzie ktoś, kto szuka czegoś naprawdę mocnego. Bliższa temu, choć dopiero w samym finale, jest ostatnia dłuższa rzecz w tym zbiorku, czyli Tajemnica koloru ciała. To dobra rzecz, jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że autor trochę za długo wprowadza czytelnika w nastrój, aby potem uderzyć punktowo.
Na finał dostajemy dwie miniaturki. Pierwsza, O włos od katastrofy, to bardzo klasyczna opowiastka z dreszczykiem, w rodzaju tych, które opowiada się przy ognisku. W ziemi to coś podobnego, choć moim zdaniem ciekawszego i bardziej udanego, z finałem, który faktycznie może czytelnika zaskoczyć.
To już ósmy tom w serii Kolekcji horrorów Junjiego Ito i postawiłbym go gdzieś tak pośrodku, jeśli chodzi o ocenę zawartości. Zawiera kilka lepszych opowieści, jest także kilka słabszych, ale nie ma tu ani ewidentnych porażek, ani też hitów. Fani bardziej hardkorowego oblicza Itou mogą być nieco rozczarowani, ale z drugiej strony, zadowoleni będą miłośnicy jego szalonych pomysłów.
Okładka należy do bardziej zwariowanych w tej serii – i chyba w sumie lepszych. Podczas lektury znalazłem jednego babola, mianowicie przekręcone nazwisko jednego z bohaterów pierwszej opowieści, który raz jest „Kitayamą”, a raz „Kitagawą”; nic innego nie rzuciło mi się na oczy. Wydanie trzyma poziom poprzednich w tej serii, żadnych zmian, czy to na lepsze, czy na gorsze, nie zauważyłem.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | J.P.Fantastica | 9.2018 |