Manga
Nanaco Robin
- ナナコロビン
Młodsza siostra słynnego Lovely Complex. Niestety nie tak znana, chociaż równie dobra, jeśli nie lepsza.
Recenzja / Opis
Nako Yoshino postanawia pomóc starszej siostrze i dosłownie porywa sprzed ołtarza jej ukochanego, Harukiego Hayami, który miał właśnie wstąpić w związek małżeński z dziedziczką bogatej rodziny. Dzięki odwadze Nako szczęśliwa para ucieka razem w siną dal. Niestety dziewczyna nie zdaje sobie sprawy, jakich kłopotów przysporzyła bliskim przyszłego szwagra. Wściekły ojciec niedoszłej panny młodej zrywa wszelkie kontakty biznesowe z rodem Hayami i doprowadza ich do bankructwa. Jak się okazuje, najbardziej cierpi przez to młodszy brat Harukiego, a także kolega klasowy Nako, Konatsu. Krnąbrny chłopak, którego rodzice praktycznie wyrzucają z domu, wbrew własnej woli trafia pod opiekę państwa Yoshino, gotowych wziąć odpowiedzialność za czyny córek. W ten sposób dwójka bohaterów, którzy oczywiście absolutnie się nie znoszą, musi zamieszkać pod jednym dachem.
Nanaco Robin to trzytomowa opowiastka autorki słynnego Lovely Complex, moim zdaniem dużo lepsza od wersji animowanej drugiego tytułu (mangi nie miałam w łapkach). Ot, kolejna komedia szkolna wykorzystująca popularny motyw „kto się lubi, ten się czubi”, ale robiąca to w sposób zgrabny i pomysłowy. Autorka nie piętrzy przed bohaterami coraz to nowych trudności i w miarę sensownie dobiera kolejne schematy, tak że czytelnik nie ma uczucia przesytu tymi samymi co zawsze zbiegami okoliczności. Oczywiście od początku jest jasne, że Nako i Konatsu w pewnym momencie zaczną coś do siebie czuć. Aya Nakahara nie przyspiesza wydarzeń, dając głównej parze czas na zrozumienie swoich emocji i chociaż w pewnym momencie dorzuca „tę trzecią”, to jednak od razu wiadomo, że nic z tego nie będzie. Przy czym to nie jest tak, że trójkąt romantyczny (a właściwie czworokąt) ma za zadanie tylko zapełnić kolejne strony tomu i jest niepotrzebnym dodatkiem. Koleżanka Konatsu okazuje się osóbką całkiem sympatyczną i rozsądną, jej pojawienie się zdecydowanie ożywia fabułę i stanowi katalizator późniejszych istotnych wydarzeń. Kolejne tomy nie obfitują w dramatyczne zdarzenia, wręcz przeciwnie, całość do końca pozostaje optymistyczna i ciepła.
Romans rozwija się bardzo powoli i dopiero na ostatnich stronicach bohaterowie dochodzą do konkretnych wniosków. Jak napisałam wyżej, autorka nie stara się budować więzi między Konatsu i Nako, angażując ich w dziwne oraz niespodziewane sytuacje, a skupia się na różnicach charakterów i odmiennym podejściu do świata. Kolejne rozdziały pokazują, jak młodzi ludzie uczą się dogadywać ze sobą, docierają się i próbują wypracować wspólny język. Oczywiście sytuacji nie ułatwia fakt, iż Konatsu jest nieco rozpuszczonym paniczykiem z dobrego domu, podczas gdy Nako to wieczna optymistka pochodząca z wielodzietnej i niezbyt bogatej rodziny. Poza przedstawieniem relacji między poszczególnymi bohaterami, manga jest raczej tworem wyidealizowanym i doprawionym słuszną ilością cukru. Sam fakt, że chłopak nagle zostaje wyrzucony z własnego domu, jest co najmniej dziwny, gdyż mimo złej sytuacji finansowej, nie widzę najmniejszego powodu, aby pozbywać się jedynego męskiego potomka (ucieczka sprzed ołtarza automatycznie dyskwalifikuje Harukę jako dziedzica). Nie lepiej wygląda sytuacja rodziców Nako, którzy zadłużeni po uszy, przyjmują pod swój dach kolejną buzię do wykarmienia, a i łatwość, z jaką owego długu się pozbywają, niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Oczywiście mamy do czynienia z klasycznym shoujo i tego typu zabiegi upiększające fabułę są rzeczą normalną. Mimo to uczulam osoby lubiące odrobinę realizmu w czytanych dziełach, że tutaj na pewno go nie znajdą.
Scenariusz jak scenariusz, nie wymagajmy cudów od komedii romantycznej, siłą Nanaco Robin są bohaterowie. Owszem, to także urocze schematy, odpowiednio podkolorowane i pokazane z najlepszej strony, ale nie sposób ich nie polubić. Nako to typowa uczennica (japońskiej wyimaginowanej) szkoły średniej – jest optymistyczna, radosna, lubi spędzać czas z przyjaciółmi i marzy, że wreszcie spotka pierwszą miłość, ale… Na tle wielu innych postaci prezentuje się zaskakująco sensownie, gdyż nie płacze z byle powodu, jest samodzielna i dobrze radzi sobie w sytuacjach kryzysowych. Jasne, to kolejna „chodząca dobroć”, która jednak potrafi potrzepać „osobą potrzebującą”, kiedy trzeba. Z kolei Konatsu, który początkowo sprawia wrażenie buntownika i rozpuszczonego bachora, także okazuje się całkiem sympatycznym i uczynnym chłopcem. Pod płaszczykiem bucowatości skrywa się wrażliwy i opiekuńczy facet, który ma problem z wyrażaniem własnych uczuć. Autorka daje temu schematowi całkiem solidne podstawy w postaci pewnej historii z przeszłości. Na szczęście jej wytłumaczenie jest w miarę sensowne i pozbawione pierwiastka dramatycznego, co dodaje mu realizmu. W ogóle relacje między bohaterami nakreślono w wyjątkowo zgrabny i naturalny sposób, nie czuć tu sztuczności czy wszechmocnej woli mangaczki. Prywatnie stawiam pani Nakaharze ogromnego plusa za postać najlepszej przyjaciółki Nako, pulchnej i szalenie rezolutnej dziewczyny, która nie ma wprawdzie dużego wpływu na fabułę, ale stanowi prawdziwą podporę dla głównej bohaterki. Nie na zasadzie wygłaszania banałów, tylko po prostu bycia w odpowiednim miejscu i czasie.
Kreska mangaczki jest poprawna i ładna, tak zwyczajnie. Kontur jest prosty i niezbyt zróżnicowany, cieniowania praktycznie nie ma, gdyż autorka polega głównie na rastrach. Mimo to sylwetki postaci przypadły mi do gustu, są poprawne anatomicznie (na tyle, na ile pozwala manga), nie tak anorektyczne jak zazwyczaj, a i oczy nie zajmują ponad połowy twarzy. W ogóle oczy i twarze to konik artystki. Zawsze idealnie dopracowane, ekspresyjne i wykończone z pietyzmem. Szalenie spodobał mi się sposób, w jaki Aya Nakahara rysuje rumieńce, a mianowicie kreśli cienką linią nieregularne pętelki, które tworzą urocze „bazgroły” na policzkach postaci. Taki zabieg ożywia nieco klasyczne shoujowate rysy twarzy i stanowi miłą odmianę po rumieńcach przypominających objaw wysokiej gorączki. Kolejną rzeczą, której mangaczka lubi poświęcać czas, są ubrania – pomysłowe, efektowne i także idealnie wykończone. Natomiast jak to często w komiksach dla dziewcząt bywa, tła straszą pustką, ewentualnie przypadkowymi rastrami. Nie mam pojęcia, skąd się wziął taki trend, ale zdecydowanie nie podoba mi się, zwłaszcza w przypadku mangi, która w równym, a przynajmniej podobnym stopniu jak fabułą i postaciami, powinna także oddziaływać grafiką. Gdyby zależało mi tylko na historii i dialogach, poczytałabym książkę. Komiks to także dzieło wizualne, o czym, mam wrażenie, wielu twórców zapomina.
Nanaco Robin to do bólu schematyczne shoujo, w którym na próżno szukać jakiejś odmiany. Mimo to mamy do czynienia z dziełem wyjątkowo udanym i sympatycznym, które dzięki dobrej kompozycji i pomysłowemu wykorzystaniu znanych motywów pozwala delektować się nieco za słodką historią bez obawy, że będziemy zgrzytać zębami. Kolejny przykład rozrywki lekkiej i przyjemnej, ale nie głupiej. Wszyscy fani słynnego Lovely Complex i pochodnych z pewnością będą zauroczeni tą opowieścią, zwłaszcza że w tym przypadku główna bohaterka jest znacznie bardziej rozgarnięta niż wiecznie zapłakana Koizumi. Nie jest to manga, która zmieni wasze życie, ale na pewno odstresuje po ciężkim dniu.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Shueisha |
Autor: | Aya Nakahara |