Gdy zapłaczą cykady - Księga uroczystej pieśni
Recenzja
Udana ucieczka Irie i nieudana próba porwania go zamykają ostatecznie etap jakichkolwiek podchodów czy udawania. Obie strony wiedzą, że pozostała już tylko bezpośrednia konfrontacja. Nikt też nie zamierza oddawać inicjatywy. Shion, Irie, Kasai oraz Akasaka wyruszają do kliniki Irie, podczas gdy członkowie klubu szkolnego postanawiają wykorzystać nieodległą górę, by tam stawić czoło grupie dowodzonej przez Miyo.
Tak pełnego akcji tomu nie mieliśmy chyba do tej pory w Gdy zapłaczą cykady, choć zdarzały się przecież tomiki zdecydowanie dynamiczne. Tu praktycznie do samego końca coś się dzieje, ktoś z kimś walczy, ktoś kogoś ściga, ktoś ucieka itd. Na jakiekolwiek dłuższe dialogi przychodzi czekać do finału. W efekcie tomik czyta się chyba najszybciej ze wszystkich w całej serii. Kiedy go skończyłem, byłem szczerze zaskoczony tym tempem i aż sprawdziłem, czy nie był on może wyraźnie krótszy od pozostałych. Nie, około 400 stron to tutejsza średnia.
Wydawać by się mogło, że po tylu tomach wiemy już o bohaterach wszystko. Jak się okazuje, nie do końca. Nawet tu, w finale, przygotowano kilka niespodzianek, a okazję do wykazania się swoimi umiejętnościami dostają Kasai, Tomitake, Mion oraz… Keiichi. W przypadku tego ostatniego mamy zresztą do czynienia z pewną niekonsekwencją. Wątek „czarodzieja słów”, obecny w oryginalnej grze dużo wcześniej, w mandze pojawia się dopiero w ostatnim tomie ostatniego epizodu. Co ciekawe, w tomiku „znikają” fabularnie wszyscy mieszkańcy Hinamizawy, choć przecież wydarzenia dzieją się niemal pod ich nosami. Wyjaśnienie, jakie zaserwowała nam autorka, niespecjalnie mnie przekonuje.
Co jednak najważniejsze – to pierwszy tomik, w którym pojawia się faktycznie dobre zakończenie. O ile w poprzednich bohaterom jedne rzeczy się udawały, inne zaś nie, tak tu wszystko praktycznie idzie gładko. W niektórych momentach może to wręcz trochę męczyć, bo wyciągane z kapelusza cudowne rozwiązania sprawiają wrażenie typowego deus ex machina (żeby było zabawniej, poprzedzanego zawsze słowami „Słyszałem plotki…”). Przyznam, że bezlitosne poprzednie tomiki przemawiały do mniej bardziej niż sytuacja, w której wszystko się bohaterom udaje. Znika bowiem napięcie, wiemy, że cokolwiek by się wydarzyło, i tak nikt nie może zginąć. Oczywiście, jest to szczególna konwencja tego tomu, który miał stanowić swego rodzaju nagrodę i wytchnienie dla obsady.
Wyjątkową cechą Księgi uroczystej pieśni jest to, że nie skupia się na żadnej z postaci w sposób tak zdecydowany jak poprzednie epizody cyklu. Każdy dostaje tyle samo miejsca. Teoretycznie Mion, Hanyuu czy Takano są trochę bardziej eksponowane przez wydarzenia, ale nie powiedziałbym, żeby przy tym kradły show reszcie obsady. Co ciekawe, sama Rika, poprzednio wypychana nieco naprzód, tutaj dopiero w końcówce staje się ważną postacią.
Szkoda trochę, że polskie wydanie, choć generalnie całkiem niezłe, postanowiło spłatać nam jednego, acz rzucającego się w oczy figla. Gdy na stronie 82 Mion mówi o Nelsonie i Togo, oczywiste jest, że chodzi o admirała Horatio Nelsona, zwycięzcę spod Trafalgaru, podczas gdy w przypisie do polskiego wydania sugeruje się postać mało znanego generała z wojny secesyjnej. Więcej wpadek na szczęście nie zauważyłem, co cieszy.
„Własną” okładkę dostała nareszcie Takano. Dodatków w tym tomie jest jakby trochę mniej, zwłaszcza humorystycznych, ale równoważy to finał – a nawet dwa, gdyż dostajemy dodatkową opowiastkę, prezentującą zupełnie odmienny wariant zakończenia historii. Tradycyjnie swoimi refleksjami dzielą się autorzy – zarówno mangi, jak i gry. Zwraca uwagę, że nie podano tu jeszcze, iż nie jest to ostatnia manga z tego uniwersum, jaka ukaże się w Polsce, gdyż w chwili, w której piszę te słowa, Waneko zapowiedziało już dwa kolejne tytuły, co mnie cieszy.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Waneko | 7.2018 |
2 | Tom 2 | Waneko | 11.2018 |
3 | Tom 3 | Waneko | 1.2019 |
4 | Tom 4 | Waneko | 4.2019 |