x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
No już na wstępie muszę przyznać, że jestem rozczarowany treścią jak i wydaniem tego komiksu. Rzecz jasna, nie spodziewałem się niczego nadzwyczajnego, ale i tak niedosyt oraz rozgoryczenie występuje i przysłania niektóre zalety mangi. Zaczęło się zaskakująco pozytywnie, pomysł był bardzo ciekawy i mniej‑więcej do połowy Remina była niezwykle wciągająca i nietypowa. Natomiast od połowy i już do samego końca wypadało się tylko śmiać z rozwiązań autora i tutaj w głównej mierze nie chodzi o sam brak logiki, ale o zachowania postaci, ogólny odbiór i sam finał. Historii Reminy nawet nie ratuje ta druga opowieść dodana pod koniec komiksu. Co prawda króciutka, ale wydała mi się o niebo lepsza, a już na pewno bardziej zaskakująca oraz szalona, szczególnie pod względem zakończenia, no ale z racji tego, że była tylko na kilku stronach to wiele jej brakuje. No ale właśnie po przeczytaniu tej krótkiej historii „Miliardy Szwów” zacząłem się zastanawiać, skąd Itou bierze te wszystkie pomysły? Logiki często im brakuje, ale oryginalności odmówić mu w tej kwestii nie można. Natomiast przechodząc dalej, jedynym aspektem, który według mnie trzyma przez całą lekturę w miarę równy, a zarazem dobry poziom wykonania, to jest kreska i na tym zakończę swoje pochwały, ponieważ wydanie także nie napawa optymizmem. Jak do jakości obwoluty, kontrastu czerni i tłumaczenia większych zastrzeżeń nie mam (oprócz paru zgrzytów związanych z użytym językiem) tak do jakości klejenia grzbietu, słabej okładki pod obwolutą, samego grzbietu i uciętych kadrów to już mam wiele zastrzeżeń. Wszystko to co wypisałem posiada wiele niedoróbek lub jest wykonane po macoszemu, co powoduje, że momentami, aż odechciewało się czytać, a sama treść też tego ostatecznie nie ratowała. Tak naprawdę dokończyłem tylko ze względu na to, że kreska była nadzwyczajna i był to tylko jeden tom, który w tym przypadku jest raczej zaletą, ponieważ dłużej chyba nie dałbym rady brnąć w to coś. Jeśli by mnie ktoś zapytał czy osobiście polecam mangę Remina gwiazda piekieł, to musiałbym odpowiedzieć negatywnie, szczególnie ze względu na cenę, która nijak się ma do treści, czy też jakości wydania. Lecz mimo wszystko uważam, że fani grozy i jednocześnie twórczości Junjiego Itou na pewno znajdą w tym komiksie coś dla siebie, więc w ostateczności mogę właśnie tej grupie docelowej polecić ów tom. Kończąc, komiks subiektywnie oceniam na przeciętny, a szkoda, bo miał zadatki na coś lepszego. Dzięki za przeczytanie i pozdrawiam.
Z początku przyznam, że wiele nie liczyłem od tego tytułu. Już na wstępie można było zauważyć klimat podobny do poprzednich jakie stworzył Ito. Zgodzę się z poprzednimi komentarzami. Za dużo bezsensownego pościgu i opisywania kataklizmów na Ziemi, a mało wiadomo o samej planecie, która nosi tragedię. Oraz samo zakończenie przynoszące taki niedosyt po przeczytaniu. Ogólnie mówiąc – nie jest źle, ale za dobrze to też nie jest. Dla mnie to przygoda z horrorami Ito już się skończyła. Wkładając do kartonowego boksu Reminę zamknę ten rozdział nie mam zamiaru płacić za takie „suche” opowiastki pieniędzy J.P.F‑owi, który chce wydać 10‑tomową serię horrorów Junji Ito. Serio?! Wolę poczekać na obiecane wydania mang Tezuki.
Podsumowując: zawód na który trochę szkoda kasy :P
Dobrze, że to wygrałem, bo pieniędzy wydawać nie warto. Na półce jednak postawię bez żadnego wstydu.
Niby to ładne i pomysł dobry, ale klimat z początkowej części mangi szybko się ulatnia, obserwujemy rozwój randomowej horrorowej fabułki, która potem przeradza się w komedię gorszą niż ludzie tornada znanej z innej mangi tego autora. Szkoda, że nie poświecono więcej uwagi eksploracji planety, gdyż wyglądała fantastycznie. Dużo bardziej od zabawy w berka miedzy przytłumioną laską, broniącymi jej chodzącymi kliszami i rozwydrzonym tłumem wolałbym większą ilość przygód na nieznanym ciele nieb- piekielnym, stopniowe odkrywanie jej sekretów, z tego można by nawet zrobić coś dłuższego od tomiku bez obawy o jakikolwiek spadek jakości, wręcz przeciwnie.
Lektura wchłonęła się całkiem łatwo, ale nie wiem czy bym w najbliższym czasie przeczytał tę mangę gdyby nie podróż busem.
Na szczęście w tomiku znalazł się również oneshot Miliardy Szwów, który co prawda nie powala klimatem, ale ciężko mu coś więcej zarzucić – to stary dobry Ito, jakiego znamy i lubimy. Nie wiem skąd ten człowiek bierze pomysły, ale są naprawdę wyjątkowe, a i często udaje mu się je dobrze zaprezentować jak było w tym przypadku.
Najbardziej chyba nierówna z mang Ito. Doskonały (choć wzięty z R. Campbella) pomysł, świetny początek, niezłe rozwinięcie… i całkowicie zabijające niestety dobre wrażenie zakończenie. Stanowczo, Ito powinien znaleźć sobie kogoś, kto by mu pisał zakończenia, bo po prostu nie umie tego robić.
A poza tym, to jedna z najfajniej narysowanych mang tego autora – i już z tego powodu warto ją mieć.
Zaczyna się jak to u Ito – świetnie i jak zwykle to bywa, gdzieś w połowie cała historia zaczyna się wlec resztkami sił w jakimś groteskowym kierunku. Całość jest zwyczajnie nijaka. Myślę, że Remina wypadłaby znaczenie lepiej, gdyby liczyła sobie dwa, może trzy rozdziały.
Początkowy pomysł jest fantastyczny. Ot, jakiś paskudny obiekt z innego wymiaru pojawia się w naszym świecie i stopniowo zmierza w kierunku Ziemi. A im bardziej się zbliża, tym wzbudza coraz większa grozę, gdyż okazuje się być żywym organizmem pożerającym kolejne planety. W końcu obsesja na jego punkcie osiąga taki wymiar, że córka odkrywcy której potworna planeta zawdzięcza swe imię staje się celem ataków tłumów podjudzanych przez porąbaną sektę.
Mamy więc materiał na pierwszorzędny horror, ale coś się nie udało. Junji Itou ewidentnie nie miał pomysłu na proces pożerania Ziemi i wyszedł on groteskowo. Język okręcający się woków naszej planetki i liżący jej powierzchnię, wariująca grawitacja i przeróżne inne groteskowe wydarzenia racze śmieszą niż straszą. Jedyna rzeczą, która naprawdę się udała jest sama powierzchnia Reminy wyglądająca jak krajobraz rodem z potwornego koszmaru.
Drugim świetnie zapowiadającym się motywem była ucieczka przed rządnym krwi tłumem. Ale tu też coś nie wyszło i autor przesadnie demonizuje ludzi ścigających Reminę. Wściekły i ogarnięty strachem motłoch sam w sobie jest przerażający i dorabianie do tego porąbanych rytuałów, nieludzko wykrzywionych mord oraz kompletnego zezwierzęcenia sprawiło, że przekroczono granicę śmieszności.
Zresztą sama ucieczka też jest zrealizowana głupio. Bohaterowie uciekają, potem prawie ich łapią, znowu uciekają, łapią ich i krzyżują, a potem uciekają ponownie i tak w kółko. A istną wisienką na torcie są kataklizmy towarzyszące pościgowi i nieśmiertelność paru głównych postaci. O biedzie i nędzy jaką są główni bohaterowie nawet nie wspomnę, bo to już byłoby kopanie leżącego.
Ogólnie tytuł jest świetnym przykładem jak zmarnować fantastyczny pomysł.
Zaczynało się ciekawie, tego nie mogę zaprzeczyć. Planeta pożerające inne, i dziewczyna znienawidzona przez świat, ponieważ ciało niebieskie nosi jej imię.
I tyle dobrych rzeczy, im dalej w las tym bardziej komediowo. Gonią ją i gonią, złapać jej nie mogą, a jak złapią to ucieka. Należą do gatunku nieśmiertelnych – przeżyli wybuchy wulkanów, tsunami, zmianę grawitacji ziemskiej i dalej gonią za dziewczyną, nie wiedząc, że ona też jest nieśmiertelna, albo miała w rodzinie jakiegoś Supermana czy coś. Na koniec tego latają (dosłownie) dookoła świata bez żadnych dopalaczy, może nie w 80 dni, lecz trochę krócej, przy czym kadr to ukazujący idealnie nadawałby się do kolejnej durnej internetowej grafiki z cyklu „Lecimy ci wpierd….”.
Niewiele lepsze od Gyo, równie głupie i irytujące, niczym amerykańskie horrory, o których niekiedy lepiej zapomnieć.
Drugie podejście do mang „mistrza horrorów” coraz bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że powinien zostać nazwany „mistrzem komedii”.
Najlepszy z tego wszystkiego był one‑shot o grupie mordującej ludzi i zszywającej ich ciała.
M
Tablis
29.09.2011 18:45 Wrażenia średnio pozytywne 7/10
Fakt, lovercratowskości klimatowi nie można odmówić. Pomysł jest prosty, w swej prostocie genialny, niestety wykonanie kuleje. Obserwowanie bolesnego procesu pożerania naszej planety jest zrealizowane doskonale i budzi grozę, ale nie wystarczy na 1 tomową mangę. Itou wprowadził więc wątek pościgu głównej bohaterki, który wypada tragicznie. Począwszy od rozdziału 2. Remina jest ścigana przez ludzi z nożami po ulicach. Jest ścigana, łapią ją i biją, ucieka, epizod w ukryciu, znajdują ją, jest ścigana, łapią ją i biją, ucieka… Jedyną różnicą jest, że ścigających z nożami przybywa. Ludzkie zdziczenie, które miało budzić strach i obrzydzenie robi się zwyczajnie nudne, a pod koniec groteskowe i absurdalne ze względu na skalę i wykonanie ( kliknij: ukryte ludzie z całej Ziemi ścigający Reminę w powietrzu -_-). Ich zakapturzony lider był też najwyraźniej nieśmiertelny – wybuchy atomowe, tsunami, cyklony ogólnoziemskie mu nie straszne. Aż dziw, że kliknij: ukryte nie zapukał na końcu w szybkę schronu, który uratował bohaterów.
Gdyby ten wątek ograniczyć i pokazać kilka innych aspektów katastrofy (możliwości są dziesiątki) byłoby dużo, dużo lepiej. Niestety stałą cechą mang Itou jest czepianie się jednego tematu i doprowadzanie go w skali do karykatury. Mizerność postaci trafnie wypunktowała recenzja.
Brawa z kolei za kreację planety Remina. Całkowicie nieludzka, wręcz niepoznawalna (Lem się kłania), to istotnie strach na kosmiczną skalę, odmalowany na wielu dopracowanych całostronnych grafikach. Już lepiej w tej mandzie byłaby tylko ona. 7/10.
Remina gwiazda piekieł - krótka subiektywna opinia, nie recenzja
Podsumowując: zawód na który trochę szkoda kasy :P
Niby to ładne i pomysł dobry, ale klimat z początkowej części mangi szybko się ulatnia, obserwujemy rozwój randomowej horrorowej fabułki, która potem przeradza się w komedię gorszą niż ludzie tornada znanej z innej mangi tego autora. Szkoda, że nie poświecono więcej uwagi eksploracji planety, gdyż wyglądała fantastycznie. Dużo bardziej od zabawy w berka miedzy przytłumioną laską, broniącymi jej chodzącymi kliszami i rozwydrzonym tłumem wolałbym większą ilość przygód na nieznanym ciele nieb- piekielnym, stopniowe odkrywanie jej sekretów, z tego można by nawet zrobić coś dłuższego od tomiku bez obawy o jakikolwiek spadek jakości, wręcz przeciwnie.
Lektura wchłonęła się całkiem łatwo, ale nie wiem czy bym w najbliższym czasie przeczytał tę mangę gdyby nie podróż busem.
Na szczęście w tomiku znalazł się również oneshot Miliardy Szwów, który co prawda nie powala klimatem, ale ciężko mu coś więcej zarzucić – to stary dobry Ito, jakiego znamy i lubimy. Nie wiem skąd ten człowiek bierze pomysły, ale są naprawdę wyjątkowe, a i często udaje mu się je dobrze zaprezentować jak było w tym przypadku.
A poza tym, to jedna z najfajniej narysowanych mang tego autora – i już z tego powodu warto ją mieć.
Mamy więc materiał na pierwszorzędny horror, ale coś się nie udało. Junji Itou ewidentnie nie miał pomysłu na proces pożerania Ziemi i wyszedł on groteskowo. Język okręcający się woków naszej planetki i liżący jej powierzchnię, wariująca grawitacja i przeróżne inne groteskowe wydarzenia racze śmieszą niż straszą. Jedyna rzeczą, która naprawdę się udała jest sama powierzchnia Reminy wyglądająca jak krajobraz rodem z potwornego koszmaru.
Drugim świetnie zapowiadającym się motywem była ucieczka przed rządnym krwi tłumem. Ale tu też coś nie wyszło i autor przesadnie demonizuje ludzi ścigających Reminę. Wściekły i ogarnięty strachem motłoch sam w sobie jest przerażający i dorabianie do tego porąbanych rytuałów, nieludzko wykrzywionych mord oraz kompletnego zezwierzęcenia sprawiło, że przekroczono granicę śmieszności.
Zresztą sama ucieczka też jest zrealizowana głupio. Bohaterowie uciekają, potem prawie ich łapią, znowu uciekają, łapią ich i krzyżują, a potem uciekają ponownie i tak w kółko. A istną wisienką na torcie są kataklizmy towarzyszące pościgowi i nieśmiertelność paru głównych postaci. O biedzie i nędzy jaką są główni bohaterowie nawet nie wspomnę, bo to już byłoby kopanie leżącego.
Ogólnie tytuł jest świetnym przykładem jak zmarnować fantastyczny pomysł.
I tyle dobrych rzeczy, im dalej w las tym bardziej komediowo. Gonią ją i gonią, złapać jej nie mogą, a jak złapią to ucieka. Należą do gatunku nieśmiertelnych – przeżyli wybuchy wulkanów, tsunami, zmianę grawitacji ziemskiej i dalej gonią za dziewczyną, nie wiedząc, że ona też jest nieśmiertelna, albo miała w rodzinie jakiegoś Supermana czy coś. Na koniec tego latają (dosłownie) dookoła świata bez żadnych dopalaczy, może nie w 80 dni, lecz trochę krócej, przy czym kadr to ukazujący idealnie nadawałby się do kolejnej durnej internetowej grafiki z cyklu „Lecimy ci wpierd….”.
Niewiele lepsze od Gyo, równie głupie i irytujące, niczym amerykańskie horrory, o których niekiedy lepiej zapomnieć.
Drugie podejście do mang „mistrza horrorów” coraz bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że powinien zostać nazwany „mistrzem komedii”.
Najlepszy z tego wszystkiego był one‑shot o grupie mordującej ludzi i zszywającej ich ciała.
Wrażenia średnio pozytywne 7/10
Gdyby ten wątek ograniczyć i pokazać kilka innych aspektów katastrofy (możliwości są dziesiątki) byłoby dużo, dużo lepiej. Niestety stałą cechą mang Itou jest czepianie się jednego tematu i doprowadzanie go w skali do karykatury. Mizerność postaci trafnie wypunktowała recenzja.
Brawa z kolei za kreację planety Remina. Całkowicie nieludzka, wręcz niepoznawalna (Lem się kłania), to istotnie strach na kosmiczną skalę, odmalowany na wielu dopracowanych całostronnych grafikach. Już lepiej w tej mandzie byłaby tylko ona. 7/10.