Manga
Shin Angyo Onshi
- 신암행어사
- Sinamhaengeosa
Udany miszmasz wzruszającego dramatu, wciągającej przygody i sporej dawki akcji – wszystko to w świecie fantasy, inspirowanym historią i legendami. Czyli koreański przepis na sukces.
Recenzja / Opis
„Dawno, dawno temu na Wschodzie istniało królestwo Jushin. Przemierzali je zakonspirowani wysłannicy króla, zwani Angyo Onshi. Stali na straży sprawiedliwości, zwalczając wszelkie przejawy nieuczciwości urzędników. Chociaż Jushin przestało istnieć, wędrówka jednego z nich nadal trwa…”
W kwietniu 2006 roku Anime Gate uraczyło nas znanym w Polsce jako Ostatni strażnik magii – pełnometrażowym filmem anime, opartym na jednym z największych komiksowych przebojów ostatnich lat. Chodzi oczywiście o manhwę, której autorami są Youn In‑wan i Yang Kyung‑il, znaną powszechnie pod japońskim tytułem Shin Angyo Onshi. Jest to zainspirowany koreańską historią i mitami miszmasz wielu gatunków. Wystarczy choćby zauważyć, że wspomniana wyżej instytucja, czyli Amen Osa (w japońskiej wersji – Angyo Onshi) istniała naprawdę, a większość postaci była, przynajmniej w niewielkim stopniu, wzorowana na postaciach prawdziwych bądź mitycznych. Na końcu większości rozdziałów znaleźć można zresztą notki, które przedstawiają źródła inspiracji, będąc tym samym dodatkowym smaczkiem. Wracając jednak do tego, z czym tę serię się je – z początku czytelnik ma do czynienia głównie z przygodówką osadzoną w dosyć nietypowym świecie fantasy (który jest jednak bardzo przystępny nawet dla osób niegustujących w tego typu klimatach), okraszoną dawką porządnej i naprawdę mocnej akcji. Już od pierwszych rozdziałów fabuła prowadzona jest przez scenarzystę wręcz wzorowo; nieoczekiwane, ale i jednocześnie całkowicie logiczne zwroty akcji są normą właściwie od samego początku. Dosyć wcześnie również można dostrzec bardzo sprawnie wplecione w całość elementy dramatu, które, wraz z rozwojem fabuły i kolejnymi tomami, sprawiają, iż oczywiste staje się, że mamy do czynienia z dojrzałą opowieścią, którą można by nawet wrzucić do kategorii „okruchy życia”. Świat, który poznajemy śledząc losy głównego bohatera, mimo że teoretycznie jest światem fantasy, jest jednak jak najbardziej rzeczywisty – niesprawiedliwy, okrutny, pełen ludzkich tragedii. Ale, co za tym idzie, jest też miejscem niewątpliwie pięknym, mimo całego swojego zła, będącym zarazem optymistyczną rzeczywistością, w której swoje miejsce znajduje nie tylko to, co w człowieku najgorsze, ale i to, co najpiękniejsze.
A o co tutaj właściwie chodzi? Śledzimy losy wspomnianego wcześniej Angyo Onshi, który, mimo upadku Jushinu, dalej pełni swoją, teoretycznie już nieistniejącą, rolę. Początkowo konstrukcja tej manhwy wygląda mniej więcej tak: cyniczny i bezwzględny główny bohater przemierza to, co zostało z potężnego królestwa, wykonując swoje obowiązki jako Amen Osa.
„Mój kraj, Jushin, już nie istnieje. Lecz zanim zginął, pojąłem okrucieństwo zdrajców. Zabito króla i tysiące ludzi. Aż mi słów zabrakło. Dopiero wtedy zrozumiałem, że muszę być tak samo twardy i wyrachowany. Inaczej nigdy nie zostanę prawdziwym Amen Osa”.
Drwi z rzeczy takich jak „nadzieja”, a wiarę w cuda uznaje za kompletnie bezpodstawną.
„Wszystko, co się tutaj zdarzy, jest jedynie przypadkiem. Nie licz na to, że kiedyś będzie miało miejsce coś podobnego”.
Z czasem spotyka na swojej drodze dwoje ludzi, którzy będą towarzyszyć mu w wędrówce, a wraz z kolejnymi rozdziałami my, czytelnicy, możemy zacząć się domyślać, że postawa głównego bohatera może być reakcją na to, co przeżył w przeszłości. Wraz z postępem lektury na jaw wychodzi coraz więcej faktów z przeszłości, które zbliżają nas do wielkiego finału tej przemyślanej i wciągającej historii.
Czytając kolejne tomy nietrudno również zauważyć, że kolejne przygody protagonisty, podobnie jak i wątek główny, pełne są uwielbienia dla ludzkiego życia. Ma się rozumieć nie będziemy w każdym rozdziale zalewani przyprawiającymi o mdłości wywodami filozoficznymi, które na siłę starają się udowodnić prawdziwość swojego przesłania. Podane jest ono bardzo ostrożnie i delikatnie, wręcz finezyjnie – na tyle, że nie można odnieść wrażenia, iż obcuje się z ckliwą, wzruszającą na siłę, przygnębiającą i smutną opowiastką. Chociaż dialogi i monologi są znakomite, to jednak nie tylko słowa określają kolejnych bohaterów jako ludzi – ale przede wszystkim czyny. Zwłaszcza jeśli chodzi o tytułowego ostatniego Angyo Onshi, którego uważam za najciekawszego bohatera z pośród znanych mi mang. Przedstawione tutaj historie, mimo kostiumu fantasy, są przekonujące; a co za tym idzie, kolejne osoby, występujące w roli „tych złych”, są dowodem bardziej na to, jak kruchą istotą jest człowiek, niż na to, że wena tworzących opowieści shounen mangaków ma się dobrze.
W praktyce to połączenie wychodzi niesamowicie i Shin Angyo Onshi może poszczycić się naprawdę wspaniałym klimatem. Podpisuję się pod wszystkimi opiniami, które w gruncie rzeczy można streścić jako jedno długie „och, ach”. Jego lektura jest niesamowitym przeżyciem, głównie za sprawą świetnej i wzorowo prowadzonej fabuły, będącej dojrzałą i przede wszystkim oryginalną opowieścią o świetnie wykreowanych ludzkich postaciach. Oczywiście kto bym tam pamiętał towarzyszące tej historii klimatyczne sceny, bardzo dobrze zrealizowane walki, wspomniane wyżej niespodziewane zwroty akcji, czy też motywy humorystyczne, które zgrabnie wpasowują się między cięższe sceny. Nie ma ich dużo, ale mi wystarczyło.
Od strony technicznej przedmiot tej recenzji jest tytułem z najwyższej światowej półki. O ile na początku kreska jest jedynie bardzo dobra, to z czasem, kiedy odpowiedzialny za oprawę graficzną Yang Kyung‑il rozwija skrzydła, Shin Angyo Onshi można śmiało określić mianem „pięknego”. Projekty postaci są cudowne, a ich twarze realistyczne. Każdy bohater wygląda inaczej. Dbałość o tę różnorodność widać nawet w przypadku aktorów dziesiątego planu, którzy goszczą jedynie na niewielkiej liczbie stron. Szczegółowe, dopieszczone tła niekiedy aż zapierają dech w piersiach. Oczywiście również sceny akcji prezentują się znakomicie; ruch i dynamika zostały oddane wzorowo. Dzięki temu walki prezentują się naprawdę przewybornie. Kreska dorasta do opowiadanej opowieści. Warto również zauważyć, że, ponieważ seria należy do poważniejszych, pojawia się brutalność. Nie jest ona tu jednak przedstawiana w sposób, który jakkolwiek mógłby wpływać na odbiór całości.
Czy zatem dzieło koreańskiego duetu jest, jak wskazuje powyższa recenzja, pozbawione wad? Niekoniecznie. Jest coś, co w zależności od preferencji czytelnika, można by policzyć na minus. Niestety tak właśnie jest w moim przypadku. Chodzi bowiem o to, że w gruncie rzeczy przyczepić mogę się do tego, że jest ono za krótkie o mniej więcej dwa lub trzy tomy. Można byłoby dodatkowe miejsce spożytkować na rozwinięcie niektórych wątków i poświęcenie trochę większej ilości czasu postaciom drugoplanowym, które na ten czas zasługiwały. Ewentualnie mógłbym się również wykłócać jeszcze o to, że niektóre wydarzenia mogły być zrealizowane na trochę większą skalę, co uczyniłoby całość jeszcze bardziej epicką. W przypadku tego tytułu rozbudowanie go poza dwadzieścia tomów byłoby raczej dobrym pomysłem, bo w moim przypadku trochę niedosytu pozostało. Do tego stopnia, iż uważam, że potencjał tej historii nie został do końca wykorzystany. Dlatego też nie wystawiłem maksymalnej oceny. Choć, jak podejrzewam, ten zarzut wynika głównie z tego, że gustuję w długich i bardzo rozbudowanych seriach. Istnieje bowiem olbrzymia szansa, że powyższe dwa zarzuty dla niektórych nie będą po prostu istnieć.
Zwykłe „polecam” w tym przypadku zupełnie nie odda tego, jak wielkie wrażenie zrobiło na mnie Shin Angyo Onshi. Zapewne znacie to uczucie, kiedy oddając się kontemplacji danej serii, całkowicie zapominacie o otaczającym Was świecie, kolejne rozdziały śledzicie wciśnięci w fotel, z napięciem oczekując tego, co przyniosą następne strony, a po zakończeniu lektury pozostaje Wam zebranie żuchwy z podłoża, by potem jeszcze przez długi czas pamiętać emocje towarzyszące obcowaniu z daną pozycją. Tak właśnie było w moim przypadku. Seria przebojem wdarła się do rankingu moich ulubionych azjatyckich komiksów, zapewniając sobie miejsce w ścisłej czołówce. Zachęcam zatem wszystkich do lektury tej obecnie klasycznej manhwy. To siedemnaście tomów niezapomnianej komiksowej przygody, będącej naprawdę przednią, a zarazem ambitną, rozrywką, która jednocześnie nie odpycha swoją ciężkością. Shin Angyo Onshi jest w dodatku uniwersalne gatunkowo. Tak więc zasugerować przeczytanie można także osobom niegustującym w danych gatunkach i klimatach, ale ceniącym świetną, rozwijającą się fabułę, przekonujących i ciekawych bohaterów i oczywiście cudowną kreskę.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Daiwon Culture Industry |
Autor: | In-Wan Youn, Kyung-Il Yang |