x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
zębatki & outfity
wyjąwszy 2 ostatnie rozdziały, fabuła opiera się na schemacie antyutopijnym. sprowadziwszy rzecz do podstaw: układ społeczny pozornie jest idealny, ludzkość żyje w harmonii i pokoju, ale niepasujący do reszty główny bohater dostrzega, że w otaczającej go rzeczywistości jest coś dziwnego – z ukrytą pomocą rulers of the world próbuje poznać prawdę i ostatecznie karty zostają odkryte, tzn. właściwie koła zębate zostają odsłonięte. jak dotąd nothing shocking.
zaskoczenie (niestety w ostatecznym rozrachunku negatywne) kryje się w 2 ostatnich rozdziałach. kliknij: ukryte znowu rozkładając rzecz na czynniki pierwsze: w rozdziale 13 bohater dowiaduje się nie tylko tego, według jakich zasad funkcjonuje otaczająca go rzeczywistość, ale również tego, że jest rewizorem owych zasad – dysponuje mocą usunięcia bezpiecznika (tytułowej muzyki Marie), który ludzkość sama na siebie nałożyła, aby zapobiec wojnom i przemocy. ponieważ tak się składa, że bezpiecznik ten blokuje również wszelki postęp technologiczny powyżej pewnego (niewysokiego) progu, bohater postanawia go zerwać – tu zaczyna się rozdział 14, w którym widzimy konsekwencje tej decyzji. można powiedzieć, że odpowiadają one bolączkom naszej cywilizacji: alienacja ludzi w wielkich miastach, bezduszna polityka, wojny, gwałt, głodujące dzieci itd. itp. zostało to pokazane za pomocą migawkowych sytuacji, w których występują bohaterowie mangi, wcielając się w różne role (znudzonego sobą małżeństwa, władców walczących państw, żołnierzy, dzieci). ciekawy i sugestywny zabieg – ale tutaj big zonk: okazuje się, że tak naprawdę nie były to efekty nieodwracalnej decyzji, lecz swoiste „co by było gdyby”… bohater wraca do momentu wyboru i teraz, ze świadomością „co bym strasznego narobił gdybym postawił na postęp”, wybiera powrót do bezpiecznego status quo.
przychodzą mi do głowy 2 interpretacje zakończenia i w obu wypada ono słabo. zgodnie z pierwszą, narzucającą się od razu, intencją autora było pokazanie niebezpieczeństw związanych z rozwojem technologicznym: „wynalazki = więcej możliwości czynienia zła”. zgodnie z tą ideą utopia (rozumiana jako pokojowa egzystencja osiągnięta za pomocą odgórnie narzuconej blokady postępu) jest nie tylko możliwa, ale wręcz potrzebna kliknij: ukryte – dlatego końcówka jest powrotem do utopii właśnie. co interesujące, autor powiązuje tu bardzo ściśle mordercze skłonności z wynalazczością kliknij: ukryte (gdy muzyka Marie milknie, bardziej zaawansowane wynalazki zaczynają działać, ale jednocześnie w ludziach budzi się instynkt walki). jak dla mnie jest to założenie nie do obrony – a co ze zwiększającymi się wraz z postępem możliwościami czynienia także dobra? nie wspominając o tym, że same wynalazki są z reguły neutralne, ich „wartość etyczna” zależy od kontekstu i wykorzystania, a efekty ich użycia są z reguły mocno niejednoznaczne i nieprzewidywalne. z tego samego powodu nie wydaje mi się, aby zasadne było określenie motywacji leżącej u podstaw technologii jako tożsamej z destrukcyjną.
druga interpretacja nasunęła mi się, gdy nie mogłam uwierzyć w banalność i powierzchowność założenia utopijnego. kliknij: ukryte być może autor chciał pokazać, do jakiego stopnia ludzkość może stać się tchórzliwa, skoro jej generowany losowo raz na 50 lat przedstawiciel, zobaczywszy „straszaka” w postaci tendencyjnie zestawionych efektów postępu (na dodatek odwracalnych!), nie umie podjąć decyzji o zakończeniu nijakich etycznie i ograniczonych technologicznie warunków, w jakich żyje on sam i wszyscy wokół? zgodnie z tą koncepcją bohater byłby po prostu zbyt zmiękczony dotychczasową miałką egzystencją, by być w stanie ją zmienić na taką, w której istnieje dobro i zło, wybór i konsekwencje, treść i smak. nie wiem, czy taka interpretacja da się utrzymać w kontekście założeń utworu (po co wówczas weryfikowanie zasad systemu co 50 lat? równie dobrze dylemat bohatera „przekręcić kluczyk pozytywki Marie czy nie” mógł być pierwszą i ostatnią okazją do zmiany czegokolwiek), ale wydaje mi się ciut głębsza niż poprzednia, therefore mniej kompromitująca mangę.
celowo nie wspominam tutaj o bogu (w tym wypadku bogini – Marie) jako 1) idei wymyślonej przez wierzących oraz 2) sposobie na odgórną blokadę technologiczną – ponieważ moim zdaniem nie ma to istotnego znaczenia dla fabuły. oba zagadnienia same w sobie są interesujące, jednak w mandze nie zostały wyczerpująco zaprezentowane: 1) kult Marie jest co prawda czynnikiem jednoczącym ludzkość, ale w praktyce nic z tego nie wynika – gdyby nikt się do niej nie modlił ale jej muzyka rozbrzmiewałaby dalej, status quo byłby zachowany i tak; 2) żeby ograniczyć postęp, równie dobrze po niebie mógłby latać Mechagodzilla wysyłający antyfale blokujące wynalazki – efekt byłby ten sam, nie potrzeba do tego boga (co prawda w Mechagodzilli nie mógłby się zakochać bohater, ale moim zdaniem wątek miłosny nie miał wielkiego wpływu na ciężar podejmowanej przez niego decyzji).
podsumowując „Muzykę Marie”: problematyka ważka, ale jej rozwinięcie nieprzekonujące. z powodu tej rozbieżności mangę oceniam nie najwyżej, a gdyby nie miła oku warstwa wizualna, odjęłabym od oceny jeszcze z 1 gwiazdkę. postaci: 5, fabuła: 6, a ponieważ lubię zębatki i podobały mi się outfity Pipi – overall ocena 7.
Oczarowana
Opowieść przedstawiona w mandze od samego początku jest magiczna – świat i bohaterowie fascynują, a także wydają się być niesamowicie wręcz prawdziwi. Chwytając tomik w dłonie przenosiłam się na chwilę do miasta Atelier, słyszałam gwar rozmów, czułam atmosferę i podziwiałam przepiękne rysunki – prawdziwa uczta, nie mogłam oderwać się od ich podziwiania, a już w szczególności urzekły mnie stroje. I historia bohaterów była taka wciągająca! Od pewnego momentu nie mogłam już się oderwać i przeczytałam do końca jednym tchem, przez co zapewne wiele szczegółów mi umknęło – na pewno wrócę – a zakończenie, tak nieskończenie zaskakujące, wprawiło mnie w pewnego rodzaju radość, choć płakałam mocno, nie widząc literek. Bo ono jednak… jest optymistyczne, jakby nie patrzeć. Mhm :). A Kai… ^^
Co mi się jeszcze bardzo podobało, to filozoficzny wydźwięk mangi – przy jej czytaniu nie można nie zastanawiać się nad pewnymi aspektami i ja również wędrowałam sobie w myślach po różnych teoriach i żadna nie zadowalała mnie w pełni i w końcu do żadnych też konkretnych wniosków nie doszłam. Ostatnie fragmenty też można interpretować różnorako i straszliwie mi się coś takiego podoba.
Polecam gorąco, bo jest genialna, genialna, genialna, genialna, genialna i genialna! (:
Arcydzieło, które jeszcze nie zostało odkryte
Niesamowite jest to, że manga pozostawia duże pole do interpretacji znaczenia poszczególnych wydarzeń oraz ich relacji przyczynowo‑skutkowych. Nie chciałbym tutaj podawać przykładów, by nie robić spoilerów, ale ilekroć sięgam po tę mangę, w mojej głowie rodzą się nowe pytania. Trudno jest znaleźć jakiekolwiek dzieło jakiejkolwiek muzy (może łatwiej w poezji i muzyce), które tak wiele by wymagało od odbiorcy – i które zarazem jest w znacznej mierze współtworzone przez odbiorcę w akcie odczytywania(!!!).
Jakby tego było mało, rysunki zapierają dech w piersiach. Nie mam pojęcia, ile cierpliwości kosztowało autora rysowanie tych wszystkich zębatek, wzburzonego morza i innych mechanicznych elementów. Recenzent tanuki wspominał już o strojach. To fascynujące, ile talentów ma Usumaru Furuya!
Chciałbym jedynie przestrzec osoby zainteresowane, że akcja mangi w pierwszym tomie rozwija się powoli – i właściwa „epickość” jest dopiero w drugim tomie. Dlatego nie należy się zniechęcać, jeśli pierwszą refleksją w trakcie czytania będzie „przecież to przysłowiowa historia o wyspie szczęśliwych – kogo to interesuje?”. Gwarantuję, że naprawdę warto.
Na podstawie tej mangi można by zrobić cudowny film anime. Tylko kto miałby napisać muzykę? Chyba Joe Hisaishi?
strona graficzna
Poza tym manga ciekawa :)
Hmm
Był też on jedyną osobą, która widziała Marie.
Zastanawiam się też, czy w takim świecie chronionym przez niedoskonałego boga jakim jest Marie można być szczęśliwym? Ludzie się tam kochają, wszyscy razem sobie nawzajem pomagają i ani złego słowa na siebie nie powiedzą. Tylko co to za życie, gdy jesteś pozbawiony negatywnych emocji? Marie oprócz pozbawienia ludzi negatywnych emocji, starała się dodatkowo stopować rozwój każdej zaawansowanej technologi(pozwalała tylko na proste wynalazki). Bo niby technologia jest takim czynnikiem, który może doprowadzić człowieka do samozagłady. A jak jakaś osoba będzie chciała przeskoczyć pewną, technologiczną granice i rzucić wyzwaniu bogu to zostanie brutalnie sprowadzona na ziemie – tak jak było w przypadku Pipi. Ciekawie też zostało ukazanie w wizjach Kaia to co by się stało, jakby muzyka Marie zamilkła i zostały by zwrócone ludziom emocje, takie jak agresja. Otóż świat by się stał w krótkim czasie zły. Co jakiś czas gdzieniegdzie wybuchały by wojny, w niektórych rejonach zapanował by głod. Ludzie zaczeli by się bombardować nawzajem rakietami nuklearnymi. No istne piekiełko. A jeśli komuś udaję się uniknąć wojen czy głodu to jest skazany na życie tylko i wyłącznie pracą – co się negatywnie odbija na jego bliskich
Ogólnie Marie nie wierzyła w ludzi i nie pragnęła ich postępu, dla mnie była złą istotą, bo człowiek powinien mieć jakiś wybór, nawet jeśli go on doprowadzi do samozagłady.
Muzyka Marie jest godną do polecenia lekturą.