Komentarze
Blame!
- Re: do recenzji tomu 5 : C.Serafin : 28.01.2020 20:36:28
- Re: do recenzji tomu 5 : Ketchup666 : 28.01.2020 15:17:07
- do recenzji tomu 5 : imspidermannomore : 11.05.2019 17:29:29
- Fane, choć miejscami wystawia cierpliwość na próbę : Lenneth : 19.09.2017 16:38:36
- Blame przyjechało : imspidermannomore : 16.04.2016 03:24:28
- komentarz : chris3z8 : 27.02.2012 17:59:15
- Rewelacja. : C.Serafin : 20.03.2011 18:32:57
- polecam szczególnie jako łamigłówkę : zensc : 21.02.2011 17:24:50
- komentarz : girl-san : 14.04.2010 21:07:35
- Genialne : Jarmac1 : 26.02.2010 18:26:42
do recenzji tomu 5
Ustawiam tomy na półce od prawej do lewej i od lewej do prawej a dalej nie widzę o co chodzi. Czy ma to coś wspólnego z grafiką na grzbietach? Czy to występuje tylko w wydaniu miękkookładkowym? (w wydaniu twardookładkowym grzbiety różnią się tylko cyferką i kolorem wokół cyferki)
Fane, choć miejscami wystawia cierpliwość na próbę
Na szczęście potem rzecz staje się znacznie lepsza. Nie wiem, co mnie w końcu kupiło w drugim tomie. Moment, w którym Killy dociera do większego fragmentu społeczeństwa? Wyraźniejsze poczucie ciągłości w fabule? Cudne nawiązanie do „Metropolis” z 1927 (strasznie sobie cenię ten film), zwłaszcza w kadrze z pochodem robotników?
IMO, fabuła tej mangi, gdy już się ją ogarnie, jest prostsza od konstrukcji cepa. Mamy z grubsza cztery skonfliktowane i/lub powiązane ze sobą frakcje, których cele można podsumować w kilku słowach. Para głównych bohaterów błąka się po olbrzymim świecie, szukając swojego MacGuffina i rozwalając absolutnie wszystko, co im się nawinie pod rękę. Rozwałką kończy się właściwie większość spotkań. Tyle, naprawdę jest to aż tak proste.
No ale. Cóż to jest za świat! Napisanie o Mieście, że jest „olbrzymie”, to jak napisanie, że ocean składa się z dużej ilości kropli. Jedno i drugie nie mija się prawdą, ale też nijak nie oddaje istoty rzeczy. Świat przedstawiony zapiera dech w piersiach skalą, detalami i klimatem. Często zatrzymywałam się na dłużej na pojedynczych, statycznych kadrach, zwłaszcza tych, które przedstawiały samą architekturę lub malutkie punkciki bohaterów na tle monumentalnej scenerii. Design, kreska, cieniowanie, wszystko to wypada po mistrzowsku, jeśli chodzi o Megastruktury. Podobnie mistrzowskie są projekty nowych form życia: zróżnicowane, dopracowane, niepokojące, budzące szacunek dla wyobraźni autora. Może to i nie problem dla zdolnego mangaki, narysować ciekawy interfejs dla SI albo jakąś organiczno‑metalową szkaradę rodem z horroru. Ale minimum kilkadziesiąt takich projektów, z czego każdy ocieka detalami i daje się łatwo odróżnić od pozostałych? To już budzi mój podziw.
Szkoda, że na tym tle tak słabo wypada główny bohater oraz inne postacie „ludziopodobne” – twarze są zwykle maźnięte byle jak, najczęściej z oczyma, które ewidentnie usiłują uciec z twarzy na boki. Zastrzeżenia mam też do scen akcji – czasem bywają piękne (np. panele, na których można podziwiać efekty użycia GBE), ale czasem mnogość detali w danym kadrze lub sam dobór kadrów utrudniają dokładne zorientowanie się, co się dzieje. Zdarzało mi się nie zauważyć, że bohater dostał nową broń czy znów naderwał sobie rękę (sic). Można powiedzieć, że mój błąd, bo mogłam uważniej patrzeć, sądzę jednak, że dobra scena akcji powinna być zrozumiała na pierwszy rzut oka również przy szybkim czytaniu; dynamizm jest w końcu ważnym elementem takich scen. Jeśli przy okazji nadają się do dłuższej estetycznej kontemplacji, to wspaniale, ale nie rozbiłabym z tej kontemplacji obligatoryjnej podstawy.
Tak czy inaczej, grafika niesamowicie buduje klimat całości, podobnie zresztą jak minimalistyczni bohaterowie i ich oszczędne dialogi. Świat Blame! jawi mi się jako całkowicie obcy, groteskowy, zdegenerowany, pełen przerażającej pustki i samotności, a jednocześnie fascynujący i niepozbawiony nadziei. Momentami czułam się mocno przytłoczona, marzyłam o chwili wytchnienia, bezpieczeństwa i „normalności” dla głównego bohatera, o jakiś mniej paskudny i zdegenerowany fragment świata, nawet jeśli dobrze rozumiem, że nie o to w tym gatunku mangi chodzi, a przeciwnie, o podkreślanie, jak mocno ludzkość oddaliła się od swoich korzeni. Oraz o związaną z tym refleksję.
Motyw „czymże jest człowieczeństwo” jest w ogóle jednym z moich ulubionych i tutaj Blame! dostarczyło mi sporo pożywki. Nie tylko dzięki cyborgom, krzemowym istotom, ludzkiej świadomości przeniesionej do sieci etc., ale też w postaci głównego bohatera. Killy zdecydowanie przypadł mi do gustu. Teoretycznie można powiedzieć, że to postać drewniana, wyprana zarówno z ekspresji emocji, jak i z samego człowieczeństwa, potrzebna właściwie tylko do tego, żeby pociągać za spust i pokazywać czytelnikowi Miasto. Mimo to – trudno mi o nim nie myśleć jak o człowieku, przynajmniej pod względem świadomości i obecności przynajmniej namiastki uczuć; trudno też nie podziwiać jego zdeterminowania, nawet jeśli i ono ostatecznie może przekładać się na jakiś ciąg zaprogramowanych zer i jedynek (ale jakiej istoty w tym świecie nie da się sprowadzić do podobnego ciągu). Koniec końców, zamiast drętwej kukiełki wychodzi twardy, niepowstrzymany badass, na dodatek z jasnym kodeksem postępowania, a ludzi z kodeksem się szanuje, jak rzekł kiedyś pewien bohater polskiej popkultury.
Nawiasem mówiąc szczerze chrzanię to, że Killy z debiutu Niheia nie ma ponoć nic wspólnego z Killym z Blame!. :) W moim headkanonie to ta sama postać, tzn. lubię myśleć, że kliknij: ukryte tysiące lat temu, przed całym szeregiem modyfikacji, cybernetyzacją, utratą pamięci i ogólnym końcem świata, Killy był fukcjonariuszem policji i człowiekiem w podstawowym tego słowa znaczeniu.
Nie uważam Blame! za to arcydzieło o niewyobrażonej, niemożliwej do przeniknięcia głębi. Właściwie mam wrażenie, że w dzisiejszych czasach, kiedy cyberpunkowo‑postapokaliptyczne wizje przyszłości nie są już tak odkrywcze i szokujące jak kiedyś, tytuł broni się przede wszystkim dzięki niesamowitej szacie graficznej. I właśnie ta szata graficzna sprawia, że nie żałuję lektury.
Blame przyjechało
Z Blame! nie zapoznawałem się wcześniej. Nie czytałem skanów. Czekałem na wydanie papierowe. Znalazłem tu to, co u Niheia lubię najbardziej – efektowne sceny rozpierduchy i wspaniałe ujęcia majestatycznych budowli. Zmierził mnie jednak sposób rysowania fryzur bohaterów. W późniejszych pracach pod tym względem styl Niheia według mnie się poprawił.
Rewelacja.
Nie znaczy to jednak że Blame! jest doskonały. Wręcz przeciwnie – kreska postaci mocno się zmienia w jej trakcie, a fabuła jest trudna do śledzenia. Co prawda autor nie przesadził tak jak w np Abarze i Biomedze i scenariusz (który tak naprawdę jest bardzo prosty) jednak trzyma się kupy, ale ilość różnych niedopowiedzeń jest ogromna, co może przeszkadzać wielu osobom. Szkoda także że zakończenie jest urwane i manga kończy się już w połowie podróży Killy'ego.
polecam szczególnie jako łamigłówkę
Genialne
ciekawi mnie jednak, czy ktokolwiek moze powiedziec, ze zrozumial ją :)
jednak z drugiej strony czuję się winny, że nie potrafię wykrztusić, czy raczej wklepać w klawiaturę, nieco więcej przymiotników, które opisały by to co BLAME! zrobił z moją wyobraźnią…
opowieść jest tak fantastyczna, że… że… nie wiem co „że”! po prostu już sam nie wiem… czytając ją po prostu wstrząsnęła mną dogłębnie – nie potrafiłem oderwać się od czytania i podziwiania…
pfi… i ja kiedyś śmiałem, nazywać się stoikiem ;)
wspomniana już fantastyczna fabuła, niesamowita wizja świata i postacie, które już zasłużyły sobie na przydomek kultowe w połączeniu z oszałamiającymi rysunkami pokazują to co najlepsze w mangach. można by się rozpisywać wiecznie, wychwalając BLAME!, ale to nie ma sensu – po protu trzeba to przeczytać! i nie tylko to, ale również inne mangi autorstwa Tsutomu Nihei'ego. z tego względu, że tworzy on nie słychany klimat w swoich pracach – Abbara, czy Biomega równie świetnie się czyta (i podziwia) co BLAME!, a wariacje np: Blame Academy! ukazują również dystans do własnego (kultowego) działa…
swoją drogą to czytając te wypociny, obawiam się, że nie potrafię napisać nic naprawdę sensownego…
ARCYDZIEŁO…
Dobre!
Blame