Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Manga

Okładka

Oceny

Ocena recenzenta

7/10
postaci: 4/10 kreska: 9/10
fabuła: 7/10

Ocena redakcji

8/10
Głosów: 2 Zobacz jak ocenili
Średnia: 7,50

Ocena czytelników

7/10
Głosów: 16
Średnia: 6,94
σ=1,09

Wylosuj ponownieTop 10

A Fairytale for the Demon Lord

Rodzaj: Komiks (Korea Płd.)
Wydanie oryginalne: 2011-
Liczba tomów: 2+
Tytuły alternatywne:
  • 마왕을 위한 동화
  • The Demon Lord and the Knight

Pełna akcji mieszanka cyberpunku i fantasy, luźno oparta na mitologii nordyckiej.

Dodaj do: Wykop Wykop.pl
Ogryzek dodany przez: C.Serafin

Recenzja / Opis

Obecna wersja recenzji powstała na podstawie pierwszej serii komiksu i historii pobocznych. Wraz z ukazaniem się obecnie zapowiadanej drugiej serii może ulec zmianie.

Bezimienny rycerz­‑android, będący jednym z wielu wojowników walczących na niezliczonych polach bitew ze smokami, olbrzymami i przeróżnymi innymi potworami, zostaje w uznaniu wybitnych zasług wysłany na samobójczą misję. Ma pokonać i zabić tytułowego Władcę Demonów, więżącego księżniczkę Nir, która ma uratować świat przez zagładą. Wygląda na to, że rycerz nie ma szans w starciu z nieprawdopodobnie potężnym wrogiem, ale dzięki determinacji udaje mu się zwyciężyć potwora już na pierwszych stronach tej manhwy. Ups! Czyżby coś poszło nie tak, jak powinno?

Być może, gdyż Odyn, zamiast ucieszyć się z odzyskania zguby, wysyła ją do oddalonego od Asgardu zamku. Sytuacja nie jest jednak tak prosta, jak się wydaje i kiedy po kilku latach Nir postanawia wrócić do stolicy, podróż nie przebiega tak, jakby tego sobie życzyła. Jej śladem ponownie rusza bezimienny rycerz, który w międzyczasie stał się jej obrońcą i przyjacielem, a także znacznie urósł w siłę.

Zabrzmiało schematycznie? I słusznie, zważywszy na to, że motyw odważnego wojownika ratującego z opresji piękną księżniczkę jest znany od tysięcy lat. Tym razem jednak w znanym wątku tkwi naprawdę spory haczyk, zaś historia podąża w przewrotnym kierunku, od początku niepokojąc powtarzaną wielokrotnie przy różnych okazjach klątwą dotyczącą nieuniknionego przeznaczenia i śmierci, którym nie można zapobiec nawet dysponując boską mocą. W dodatku klątwa ta dotyczy trzech skrajnie różnych postaci, co sugeruje, że ich losy w jakiś pokrętny sposób się łączą. Nie zdradzę jednak jak, gdyż bardzo popsułoby to czytelnikom przyjemność samodzielnego poznania fabuły i jej oryginalnego finału. W drodze do niego nie brakuje mocnych momentów, choć całość nie jest idealna. Niepotrzebnie utrudniono śledzenie fabuły licznymi retrospekcjami i nagłym przenoszeniem akcji w zupełnie inne miejsce. Problemem są także liczne i poważne niejasności oraz dziury w scenariuszu, których szczytem jest finał, zostawiający o wiele więcej pytań niż odpowiedzi. Możliwe, że ich wyjaśnienia znajdą się w dopiero co zapowiadanej drugiej serii manhwy, ale minie przynajmniej kilkanaście miesięcy zanim zostanie ona wydana w całości.

Zachwycająco dobrze wypada jednak świat, łączący cechy cyberpunku, fantasy i mitologii nordyckiej. Wbrew pozorom nie jest zbyt skomplikowany, a brak znajomości mitów skandynawskich nie powinien przeszkadzać, gdyż manhwa wykorzystuje z nich zaledwie garść motywów i postaci. Poza tym znajdziemy tu dość prosty świat fantasy, w którym samotne państwo rządzone przez starego króla jest ze wszystkich stron otoczone przez krainy potworów próbujących najeżdżać i wycinać w pień mieszkańców. W efekcie granice stają się jedną wielką linią frontu, do której pilnowania nie wystarczyliby zwykli żołnierze. Dlatego właśnie armia Asgardu składa się także z niezliczonych rycerzy­‑androidów, mechów zbudowanych z pancerzy potworów, a także powstałych w wyniku eksperymentów genetycznych wojowników z DNA smoków lub olbrzymów.

W tym świecie technologia nie ogranicza się tylko do sztucznego tworzenia armii i pokojówek­‑androidów, lecz łączy się z genetyką, magią i informatyką na różne sposoby. Wystarczy wspomnieć, że rolę superkomputerów pełnią trony zbudowane z mózgu pierwszego olbrzyma – Ymira lub kręgosłupa monstrualnego węża. Również słynne drzewo Odyna, Yggdrasil, pełni nietypową funkcję gigantycznej bazy danych i systemu informatycznego zarządzającego całym światem. Oczywiście w takim uniwersum muszą też istnieć hakerzy i jedna z bohaterek jest w stanie wyprawiać rzeczy, jakich nie powstydziłaby się Motoko z Ghost in the Shell.

Niemal równie wielką zaletą są niesamowite sceny akcji, przypominające połączenie stylu Tsutomu Niheia (Blame!, NOiSE) i Kouty Hirano (Hellsing). Choć fabuła została osadzona w cyberpunku, walki toczą się wręcz, najczęściej za pomocą przywoływanych znikąd mieczy. Są też krwawe i polegają z zasady na wymianie zaledwie paru ciosów, których wynikiem jest posiekanie przeciwnika na kawałki lub przynajmniej odcięcie mu jakiejś części ciała. Nie powiedziałbym jednak, że te sceny epatują makabrą, gdyż większość postaci to cyborgi lub androidy, zdolne do ograniczonej regeneracji i odgrażania się nawet po obcięciu wszystkich kończyn, co sprawia, że przemoc staje się surrealistyczna. To jednak nie wszystko, gdyż walki imponują także szalonym rozmachem. Kolejne ataki niszczą całe ściany i zmieniają ofiary w kupki poszarpanych blach, choć istnieją też bohaterowie zdolni zatrzymać cios, łapiąc ostrze gołą ręką. Niektórzy są wprowadzani tylko po to, by pokazać się w imponującej pozie na grzbiecie potwornego wierzchowca i zginąć już w następnym kadrze. Jakby tego było mało, akcja wielokrotnie przenosi się w krótkich retrospekcjach na pola bitew, imponujących ogromnym natężeniem heroizmu, grozy i śmierci.

Sporym problemem jest jednak obsada komiksu. Niewiele w nim charyzmatycznych lub sympatycznych postaci, w przeciwieństwie do irytujących, których jest zdecydowanie za dużo. Pierwszym tego przykładem jest główny bohater, bezimienny rycerz­‑android, który po niezliczonych bitwach i pokonaniu tysiąca smoków zyskał samoświadomość. Nie przyniosło mu to radości, gdyż zdał sobie sprawę, jak bardzo bezbarwne i pozbawione znaczenia jest jego życie. Pozbawiony pragnień i marzeń zaczął żyć od walki do walki, nie interesując się ich celem i nie oczekując żadnych zaszczytów ani władzy. Zmienia to dopiero księżniczka Nir, dzięki której nagle zyskuje powód, by żyć. I tu zaczyna się równia pochyła, bo z czasem jego uczucie zmienia się w toksyczną i godną politowania obsesję, co czyni z niego nudnego psychopatę.

Tak naprawdę warte uwagi są zaledwie dwie postaci. Pierwsza to Puginn, odgrywająca bardzo tajemniczą i niejasną rolę. Stara się wspierać głównego bohatera, jak tylko może i jest jedną z niewielu osób zdolnych do planowania swoich posunięć. Dzięki wysokiej inteligencji jest w stanie hakować sieci informatycznych Asgardu i zdobywać ważne dane. Z drugiej strony toczy własną grę, traktując bohatera jak ważny pionek i nie wyjawiając własnych motywacji, co mocno zgrzyta, zważywszy na to, na jakie niebezpieczeństwa się naraża. Drugą i bardzo dziwną postacią jest uratowany w przeszłości przez głównego bohatera nastoletni rycerz – Liddel. Nie wiem, czym autor kierował się wprowadzając go do historii, ale musiał być w wyjątkowo dobrym humorze lub na mocnej „fazie”. Dzieciak ma więcej urody i uroku osobistego niż niejeden wianuszek bohaterek z haremówki, co jednak nie przeszkadza mu w byciu dobrym wojownikiem. W dodatku cały czas się rumieni na widok swojego wybawcy i jest traktowany z tak dużą dawką ironii, że jestem skłonny uznać go za jedną z najkomiczniejszych postaci, jakie dotąd spotkałem w manhwach. Zresztą poczucie humoru jest mocną stroną autora i szkoda, że gagi pojawiają się głównie w dodatkach. Tym bardziej, że nastrój komiksu stopniowo robi się coraz bardziej ponury i w końcu zaczyna męczyć.

A Fairytale for the Demon Lord ma także mocno nietypowy styl graficzny operujący licznymi odcieniami szarości, mocno kontrastującymi z nasyconymi kolorami. Efekt jest nadzwyczajny, choć z czasem robi się nieco monotonny z powodu zbyt częstego wykorzystywania czerwieni. Natomiast tła składają się najczęściej z plam przygaszonych barw lub monumentalnej architektury.

Zachwycają projekty postaci, a w szczególności rycerzy. Co prawda bohaterowie mogą odstraszyć część czytelników wyglądem bishounenów, przejawiającym się w niezbyt masywnej budowie ciała i pozbawionej wad urodzie, ale już powiewające na wietrze długie peleryny robią naprawdę spore wrażenie. Podobnie zresztą jak zbroje, składające się z wielu drobnych elementów mocno akcentujących muskulaturę i osłaniających znajdujące się pod nimi wrażliwsze części, które wyglądają jak mięśnie i gęsta plątanina czerwonych kabli zarazem. W przeciwieństwie do bardzo wielu innych tytułów, udane i charakterystyczne są także projekty hełmów. Choć z zasady zasłaniają całą twarz, mają ciekawą budowę i dodają postaciom charyzmy. Przeróżnym potworom również trudno odmówić klasy i na pierwszy rzut oka widać ich wzbudzającą grozę potęgę.

Zauważalnie gorzej prezentuje się płeć piękna, niemal bez wyjątku ubrana w absurdalnie obcisłe lateksowe wdzianka, mocno akcentujące ich wdzięki. W dodatku kadry często koncentrują się na damskich pośladkach i z zasady dobrze rozwiniętych okolicach klatek piersiowych. Litościwie oszczędzono czytelnikom widoku bielizny, co jest jednak zasługą tego, że niewiele postaci kobiecych nosi suknie lub spódniczki.

Ogólnie mam wrażenie, że A Fairytale for the Demon Lord mocno przerosło autora i fantastyczne pomysły niestety sąsiadują z bardzo przeciętnymi. Jest to jednak całkiem ciekawe połączenie różnych gatunków, które powinno przypaść do gustu bardzo szerokiej grupie odbiorców.

C.Serafin, 3 lutego 2013

Technikalia

Rodzaj
Wydawca (oryginalny): Daum
Autor: Yong Hwan Kim