x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Ariel-chan
6.10.2015 22:30 Motto Moto, motto Moto*, czyli nic nie sczaiłam, ale to było piękne ^_^ XD
...*więcej Moto, oj tak, więcej Moto <3
Przed chwilą skończyłam czytać i jako, że chyba nic od mojej drogiej Moto nie komentowałam do tej pory (?), to sobie pozwolę tutaj podsumować jej dzieła, z naciskiem na „Srebrny Trójkąt”, oczywiście, bo reszty i tak za bardzo nie pamiętam.
Ach, jak ja to mam ubrać w słowa? Tego się nie da, to‑se‑ne‑da, zwłaszcza z moją sklerozą i brakiem umiejętności komentowania, ale spróbuję!
Moto Hagio to kwintesencja starego shoujo i przede wszystkim wspaniałej fantasy/s‑f. Nikt mi nie wmówi, że brzydko rysuje czy coś, bo jej rysunki są po prostu tak śliczne, tak urocze, tak zwiewne, tak klimatyczne… Po prostu mają to „coś”, ten „urok”, zarówno rysunki, jak i same fabuły. Ach, te blondwłose (znaczy, tak mi się wydaje, że blondwłose, bo skąd ja mam wytrzasnąć kolory w czarno‑białej mandze…? XD), lokate, długowłose, śliczne chłopcy! ^_^ Tak, bo w sumie chłopców to jak na dobre shoujou przystało to ona potrafi rysować ładniejszych od babek. W „Srebrnym Trójkącie” kliknij: ukryte ujął mnie (Myu)Pant (myślałam, że to dziewczę w pierwszej chwili!), ach, te kocie, śliczne źrenice ^_^ <3 Szkoda, że go tak mało było, w końcu głównym był Marley… i Lagtorin. Uch, imiona to ona wymyśla okropne, chyba tylko niektóre mi się podobały, no ale to w końcu fantasy/s‑f o odległych planetach, światach (zarówno „ST”, jak i „Było ich 11”, bo „Klan Poe” to już historia o wampirkach), to i imiona muszą być „inne”.
Apropos inności. Wszystkie te trzy mangi mają ze 30‑40 lat, są więc stare i ktoś mógłby pomyśleć, że nie przedstawiają nic nowego. Wręcz przeciwnie. Czytając te trzy mangi („Klan Poe”, „Było ich 11” i „Srebrny Trójkąt”) nie miałam wrażenia, że czytam odgrzewanego kotleta, że to i to było już w miliardach mang, filmów i seriali, nie, wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że czytam coś nowego, coś innego. Bo jej mangi naprawdę są „inne”, nie takie jak teraz. Pewnie, że coś się mogło powtarzać, jakieś schematy, ale nie czułam tego, tego w ogóle nie widać. Mangi te mają po parędziesiąt latek, a są bardziej oryginalne niż niejedno teraźniejsze dzieło.
Oczywiście, głównym ich atutem jest wspaniale wykreowana fantastyka/science‑fiction. Choć jestem pewna, że „obyczajówki” również ta pani potrafi tworzyć. Nie wiem, bo wciąż czekam na „Serce Thomasa” od JPF‑u i… no, żebyście wiedzieli, że ktoś czeka xD I tak będę pewnie czekać, nie wiadomo ile, czyli aż faktycznie wydadzą… albo znudzi mi się czekanie i skuszę się na skany, a tego nie chcę. To jest zbyt piękne i zbyt skomplikowane, by czytać w innym niż rodzimym języku. Jak ktoś się nie boi, spoko – ale osobiście uważam, że to jednak zbyt trudna tematyka, by ją czytać nie po polsku.
Mangi Moto nie są łatwe. Są zakręcone jak ruski makaron xD, z mnóstwem bohaterów i czasami naprawdę ciężko je ogarnąć i spamiętać. De facto za wiele z „Klanu Poe” nie pamiętam, ale nie dlatego, że był nudny, nijaki i bezpłciowy, tak jak niektóre wydawane mangi, a dlatego, że miał skomplikowaną, wielowątkową fabułę. Z „Było ich 11” już było co innego, bo oglądałam z 10 razy anime, więc przed przeczytaniem mangi znałam już bohaterów i wiedziałam, o co chodzi (i miałam już ulubieńców i w ogóle blablabla, to w ogóle co innego xD). Szkoda, że nie zrobili anime ze „Srebrnego Trójkąta”, choćby dlatego, że jednak ciężko czyta się mangę, w którym jednym z „bohaterów” jest muzyka bez faktycznie słyszenia owej muzyki.
Nie zwykłam czytać mang po dwa razy (anime to inna sprawa), nawet ukochanych, ale może kiedyś się skuszę, by jeszcze raz wertować Moto. To nie są mangi, które można ogarnąć za jednym zamachem, to trzeba przeczytać ze 2, 3 razy, żeby wszystko dobrze zrozumieć.
Generalnie cała historia „Srebrnego Trójkąta” skupia się na Marleyu kliknij: ukryte (pierwszym, drugim i trzecim, ale to się wytnie xD) i Lagtorin, na ratowaniu Panta (choć to nie jest takie ratowanie, jakie normalnie w mangach), przeskokach w czasie i przestrzeni, o klonowaniu ludzi, o mordowaniu dzieci i poligamii, innych rasach, planetach, zwyczajach, kulturach… Rozstrzał jest wielki, jak na taką krótką mangę (bo 300 stron a5 to mało na takie „wielkie” fantasy). Oczywiście, nie zrozumiałam wszystkiego, ale ja i moja skleroza, nie zmienia to tego, że czytało się wspaniale i nie było aż tak bardzo skomplikowane i wielowątkowe, jak się obawiałam. Nie lubię porąbanych s‑f, w których nie wiadomo o co chodzi – Moto tak nie tworzy, widać, że to autorka shoujou, która skupia się na bohaterach i ważnych wydarzeniach, nie jakimś techniczno‑naukowym słownictwie, którego normalny człowiek i tak nie zrozumie.
Do teraz nie wiem, kim właściwie byli i Marley, i Lagtorin. Nazywali się tam ludźmi czasoprzestrzeni i myślałam, że należą do rasy ze Srebrnego Trójkąta, ale raz – nie wyglądali jak oni, dwa – w końcu nic na ten temat się nie wyjaśniło.
Była na przykład scena jak kliknij: ukryte z Supernatural czy innego Dnia Świstaka, nie cały dzień, lecz właśnie powtarzająca się scena, by zmienić coś w przeszłości. Sam opis + posłowie skojarzyły mi się z „Doktorem Who”. W sumie to była taka japońska wersja „Doktora Who," z tym że bez Tardis xD Oczywiście, po przeczytaniu stwierdzam, że skojarzenie jest dobre, acz jednak odległe. Podobny jest wątek podróży w czasie i przestrzeni i w sumie jeszcze… ta niemożliwość zmiany przeznaczenia Panta ( kliknij: ukryte nie, ja serio nie wiem, jak ta manga się skończyła ani o co dokładnie chodziło, więc na ewentualne przeinaczenia proszę nie zwracać uwagi XD). Skojarzyła mi się z zasadą Władców Czasu tam o tym, że ważnych, przełomowych wydarzeń w czasie nie wolno zmieniać.
W przeciwieństwie do takiego „Klanu Poe” fabuła jest jednak prostsza. Od początku do końca mamy Marleya i parę innych postaci – skaczemy w czasie i przestrzeni, ale przynajmniej bohaterowie się aż tak nie zmieniają, jak w historii o wampirkach. Jeżeli zaś chodzi o kultury, planety, rasy, światy itp. nie było też tak wiele imion, nazw własnych itp. jak w „Było ich jedenaścioro”, śmiem więc twierdzić, że z tych trzech jest to najmniej skomplikowana pod tym względem historia. Taka najprostsza w ogarnięciu. Aczkolwiek ostrzegam – na tym też trzeba się skupić i czytać uważnie. Najprostsza, ale w dalszym ciągu dosyć trudna.
Poza Pantem i ewentualnie przyjacielem Marleya w sumie nikogo z bohaterów jakoś specjalnie nie polubiłam, ale to w niczym nie przeszkadzało – cieszyłam się fabułą, tajemnicą i tym, co dalej się wydarzy, nie bohaterami.
W „Było ich jedenaścioro” pokochałam zaś bohaterów (śmieszni i uroczy, czegóż mi więcej trzeba?), od strony naukowo‑technicznej było dla mnie męczące, ale też nie jakoś bardzo, żebym miała facepalmy i zastanawiała się pół godziny „Ale o co chodzi?”. Takie jest s‑f, które zdecydowanie lubię i polecam – takie kobiece, urocze… lokate i blondwłose ^_^ xD (piję naturalnie do Frol oraz Panta <3).
Jak zwykle do zakończenia mi czegoś brakowało – jednego rozdziału czy dwóch, który wyjaśniłby wszystko i rozwiał resztę wątpliwości, ale ja tak mam ze wszystkim – zawsze mi się wydaje, że jakiś Takano czy inny redaktor siedział już nad autorem/autorką z biczem w ręku i ponaglał „szybciej, szybciej, kończ już tę mangę/książkę!”, więc i tu nie mam się co dziwić xD.
Podsumowując – kocham Moto‑sensei i czekam na więcej <3.
Motto Moto, motto Moto*, czyli nic nie sczaiłam, ale to było piękne ^_^ XD
Przed chwilą skończyłam czytać i jako, że chyba nic od mojej drogiej Moto nie komentowałam do tej pory (?), to sobie pozwolę tutaj podsumować jej dzieła, z naciskiem na „Srebrny Trójkąt”, oczywiście, bo reszty i tak za bardzo nie pamiętam.
Ach, jak ja to mam ubrać w słowa? Tego się nie da, to‑se‑ne‑da, zwłaszcza z moją sklerozą i brakiem umiejętności komentowania, ale spróbuję!
Moto Hagio to kwintesencja starego shoujo i przede wszystkim wspaniałej fantasy/s‑f. Nikt mi nie wmówi, że brzydko rysuje czy coś, bo jej rysunki są po prostu tak śliczne, tak urocze, tak zwiewne, tak klimatyczne… Po prostu mają to „coś”, ten „urok”, zarówno rysunki, jak i same fabuły. Ach, te blondwłose (znaczy, tak mi się wydaje, że blondwłose, bo skąd ja mam wytrzasnąć kolory w czarno‑białej mandze…? XD), lokate, długowłose, śliczne chłopcy! ^_^ Tak, bo w sumie chłopców to jak na dobre shoujou przystało to ona potrafi rysować ładniejszych od babek. W „Srebrnym Trójkącie” kliknij: ukryte ujął mnie (Myu)Pant (myślałam, że to dziewczę w pierwszej chwili!), ach, te kocie, śliczne źrenice ^_^ <3 Szkoda, że go tak mało było, w końcu głównym był Marley… i Lagtorin. Uch, imiona to ona wymyśla okropne, chyba tylko niektóre mi się podobały, no ale to w końcu fantasy/s‑f o odległych planetach, światach (zarówno „ST”, jak i „Było ich 11”, bo „Klan Poe” to już historia o wampirkach), to i imiona muszą być „inne”.
Apropos inności. Wszystkie te trzy mangi mają ze 30‑40 lat, są więc stare i ktoś mógłby pomyśleć, że nie przedstawiają nic nowego. Wręcz przeciwnie. Czytając te trzy mangi („Klan Poe”, „Było ich 11” i „Srebrny Trójkąt”) nie miałam wrażenia, że czytam odgrzewanego kotleta, że to i to było już w miliardach mang, filmów i seriali, nie, wręcz przeciwnie. Miałam wrażenie, że czytam coś nowego, coś innego. Bo jej mangi naprawdę są „inne”, nie takie jak teraz. Pewnie, że coś się mogło powtarzać, jakieś schematy, ale nie czułam tego, tego w ogóle nie widać. Mangi te mają po parędziesiąt latek, a są bardziej oryginalne niż niejedno teraźniejsze dzieło.
Oczywiście, głównym ich atutem jest wspaniale wykreowana fantastyka/science‑fiction. Choć jestem pewna, że „obyczajówki” również ta pani potrafi tworzyć. Nie wiem, bo wciąż czekam na „Serce Thomasa” od JPF‑u i… no, żebyście wiedzieli, że ktoś czeka xD I tak będę pewnie czekać, nie wiadomo ile, czyli aż faktycznie wydadzą… albo znudzi mi się czekanie i skuszę się na skany, a tego nie chcę. To jest zbyt piękne i zbyt skomplikowane, by czytać w innym niż rodzimym języku. Jak ktoś się nie boi, spoko – ale osobiście uważam, że to jednak zbyt trudna tematyka, by ją czytać nie po polsku.
Mangi Moto nie są łatwe. Są zakręcone jak ruski makaron xD, z mnóstwem bohaterów i czasami naprawdę ciężko je ogarnąć i spamiętać. De facto za wiele z „Klanu Poe” nie pamiętam, ale nie dlatego, że był nudny, nijaki i bezpłciowy, tak jak niektóre wydawane mangi, a dlatego, że miał skomplikowaną, wielowątkową fabułę. Z „Było ich 11” już było co innego, bo oglądałam z 10 razy anime, więc przed przeczytaniem mangi znałam już bohaterów i wiedziałam, o co chodzi (i miałam już ulubieńców i w ogóle blablabla, to w ogóle co innego xD). Szkoda, że nie zrobili anime ze „Srebrnego Trójkąta”, choćby dlatego, że jednak ciężko czyta się mangę, w którym jednym z „bohaterów” jest muzyka bez faktycznie słyszenia owej muzyki.
Nie zwykłam czytać mang po dwa razy (anime to inna sprawa), nawet ukochanych, ale może kiedyś się skuszę, by jeszcze raz wertować Moto. To nie są mangi, które można ogarnąć za jednym zamachem, to trzeba przeczytać ze 2, 3 razy, żeby wszystko dobrze zrozumieć.
Generalnie cała historia „Srebrnego Trójkąta” skupia się na Marleyu kliknij: ukryte (pierwszym, drugim i trzecim, ale to się wytnie xD) i Lagtorin, na ratowaniu Panta (choć to nie jest takie ratowanie, jakie normalnie w mangach), przeskokach w czasie i przestrzeni, o klonowaniu ludzi, o mordowaniu dzieci i poligamii, innych rasach, planetach, zwyczajach, kulturach… Rozstrzał jest wielki, jak na taką krótką mangę (bo 300 stron a5 to mało na takie „wielkie” fantasy). Oczywiście, nie zrozumiałam wszystkiego, ale ja i moja skleroza, nie zmienia to tego, że czytało się wspaniale i nie było aż tak bardzo skomplikowane i wielowątkowe, jak się obawiałam. Nie lubię porąbanych s‑f, w których nie wiadomo o co chodzi – Moto tak nie tworzy, widać, że to autorka shoujou, która skupia się na bohaterach i ważnych wydarzeniach, nie jakimś techniczno‑naukowym słownictwie, którego normalny człowiek i tak nie zrozumie.
Do teraz nie wiem, kim właściwie byli i Marley, i Lagtorin. Nazywali się tam ludźmi czasoprzestrzeni i myślałam, że należą do rasy ze Srebrnego Trójkąta, ale raz – nie wyglądali jak oni, dwa – w końcu nic na ten temat się nie wyjaśniło.
Była na przykład scena jak kliknij: ukryte z Supernatural czy innego Dnia Świstaka, nie cały dzień, lecz właśnie powtarzająca się scena, by zmienić coś w przeszłości. Sam opis + posłowie skojarzyły mi się z „Doktorem Who”. W sumie to była taka japońska wersja „Doktora Who," z tym że bez Tardis xD Oczywiście, po przeczytaniu stwierdzam, że skojarzenie jest dobre, acz jednak odległe. Podobny jest wątek podróży w czasie i przestrzeni i w sumie jeszcze… ta niemożliwość zmiany przeznaczenia Panta ( kliknij: ukryte nie, ja serio nie wiem, jak ta manga się skończyła ani o co dokładnie chodziło, więc na ewentualne przeinaczenia proszę nie zwracać uwagi XD). Skojarzyła mi się z zasadą Władców Czasu tam o tym, że ważnych, przełomowych wydarzeń w czasie nie wolno zmieniać.
W przeciwieństwie do takiego „Klanu Poe” fabuła jest jednak prostsza. Od początku do końca mamy Marleya i parę innych postaci – skaczemy w czasie i przestrzeni, ale przynajmniej bohaterowie się aż tak nie zmieniają, jak w historii o wampirkach. Jeżeli zaś chodzi o kultury, planety, rasy, światy itp. nie było też tak wiele imion, nazw własnych itp. jak w „Było ich jedenaścioro”, śmiem więc twierdzić, że z tych trzech jest to najmniej skomplikowana pod tym względem historia. Taka najprostsza w ogarnięciu. Aczkolwiek ostrzegam – na tym też trzeba się skupić i czytać uważnie. Najprostsza, ale w dalszym ciągu dosyć trudna.
Poza Pantem i ewentualnie przyjacielem Marleya w sumie nikogo z bohaterów jakoś specjalnie nie polubiłam, ale to w niczym nie przeszkadzało – cieszyłam się fabułą, tajemnicą i tym, co dalej się wydarzy, nie bohaterami.
W „Było ich jedenaścioro” pokochałam zaś bohaterów (śmieszni i uroczy, czegóż mi więcej trzeba?), od strony naukowo‑technicznej było dla mnie męczące, ale też nie jakoś bardzo, żebym miała facepalmy i zastanawiała się pół godziny „Ale o co chodzi?”. Takie jest s‑f, które zdecydowanie lubię i polecam – takie kobiece, urocze… lokate i blondwłose ^_^ xD (piję naturalnie do Frol oraz Panta <3).
Jak zwykle do zakończenia mi czegoś brakowało – jednego rozdziału czy dwóch, który wyjaśniłby wszystko i rozwiał resztę wątpliwości, ale ja tak mam ze wszystkim – zawsze mi się wydaje, że jakiś Takano czy inny redaktor siedział już nad autorem/autorką z biczem w ręku i ponaglał „szybciej, szybciej, kończ już tę mangę/książkę!”, więc i tu nie mam się co dziwić xD.
Podsumowując – kocham Moto‑sensei i czekam na więcej <3.