x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Jendrej
27.05.2017 11:37 Zakończenie było zupełnie bez sensu.
Gdzieś tak w połowie czytania tej mangi zadycydowałem, że moją opinię na jej temat uwarunkuję tym, jak odbiorę zakończenie. Tyle, że zakończenie było takie, że pięć razy sprawdzałem, czy rozdział 181 jest na pewno tym ostatnim. Niestety, jest.
kliknij: ukryte A więc tak. Okazuje się, że nasz Murakami jest tak naprawdę synem założyciela Vingulfa. Spoko. Ale to, co się wydarzyło potem, przekracza ludzkie pojęcie. Murakami i Kuroha mają być zjedzeni przez Lokiego, który z kolei ma zniszczyć Boga, ale to nie wychodzi i zamiast tego niszczy pół świata. Potem wychodzi na to, że jednak główny bohater zostaje zjedzony, po czym staje się coś podobnego do końca jednego z anime studia Shaft (żeby było bez spoilerów): Murakami zostaje kimś w stylu boga, po czym Kuroha do niego dołącza. Najlepsza dziewczynka ginie, pozostałe nadal mieszkają sobie w obserwatorium. Nie wiadomo kompletnie, co się stało z Kikką czy jak jej tam było. A miała się chyba rozmnożyć z Lokim? Pomieszanie z poplątaniem. Do tego na dosłownie ostatniej stronie mangi pojawia się jakaś nowa postać… I tyle. Nie wiadomo, kto to jest, nie wiadomo nic o niej. I co, ja mam sobie zgadywać, dorabiać jakieś fanowskie teorie? Przez to wygląda to tak, jakby brakowało jeszcze co najmniej kilku rozdziałów. Czy to był „subtelny” sposób na przekazanie, że będzie sequel? Jeśli tak, to nie wyszło.
I tak manga, co do której zastanawiałem się, czy wystawić jej 7 czy 8, otrzymuje piękną szósteczkę, chociaż w sumie zasługuje na nawet mniej. Tylko dlatego, że jest wciągająca.
Czy warto czytać? W sumie nie wiem. Skłaniałbym się w stronę „umiarkowanie nie”.
W sumie miałem nadzieję na taki trochę happy end, ale autor chyba nie ma takich samych poglądów odnośnie dobrego sposobu zakończenia historii jak ja.
Farathriel
30.08.2014 15:07 Taki mały... komentarz
Otóż moi drodzy – miałem pokrótce popastwić się odrobinę nad tragedią i żałosnością GnB w wydaniu animowanym – niemniej z racji tego, że na łamach ukochanego tanuczka jeden z recenzentów raczył porządnie storpedować ekranizację GnB – pokusze się jedynie o mały komentarz do wydania papierowego – dokonując niewielkiej maści porównania do samej ekranizacji.
Rzecz pierwsza i najważniejsza – GnB w wersji mangowej jest trochę, powtarzam – trochę lepsze od samej animacji. Dlaczego? Ciężko określić – może to kwestia tego, że cała ta opowieść jest nieprzystosowana do bycia ekranizowaną. Postaci są nijakie przez niedobór treści na ich temat, sam główny bohater to pospolity gówniarz, który zostaje postawiony naprzeciw problemów tak kolosalnych, że normalny człowiek popełniłby samobójstwo lub popadł w nerwicę albo depresję. On oczywiście dzielnie wszystkim pomaga i nie ma jakichś wielkich problemów natury emocjonalnej. Oo… Takiego! Jedzie mi tu czołg?
W mandze tego się tak nie odczuwa – jest wiele niedopowiedzeń, jakichś błędów i dziur – niemniej ma się nadzieje jakoby jakakolwiek niespójność miała zostać później wyjaśniona (co de facto ma miejsce… czasami).
Największą bolączką jest kompletnie niewykorzystany potencjał… Po tych niespełna 40 rozdziałach GnB miałem pospolicie dość. Fabuła się rozwijała, a ja nadal nie miałem bladego pojęcia skąd w zasadzie autorzy wytrzasnęli cały ten stek nowych wydarzeń. Za mało skondensowana treść słowem mówiąc. Miejscami rozwleczone – miejscami na odwrót – trzymające w napięciu sytuacje. A niechajże się autor w końcu zdecyduje.
Grafik ze mnie marny, więc kwestię kreski pominę. Widziałem ładniejsze, niemniej GnB jakoś przesadnie od przeciętności nie odbiega.
Co więc z takim nieszczęśnikiem zrobić? Sam nie wiem. Ja porzuciłem czytanie tego czegoś – po prostu miałem dość tej nijakości. Z pewnością były momenty, które zapamiętam z GnB – a to ze względu na ich dobitność, konspiracyjną otoczkę oraz tajemniczość. Niemniej biorąc pod uwagę cały temat i fabułę – doprawdy – z tego dało się wycisnąć kolosalnie więcej.
Zakończenie było zupełnie bez sensu.
kliknij: ukryte A więc tak. Okazuje się, że nasz Murakami jest tak naprawdę synem założyciela Vingulfa. Spoko. Ale to, co się wydarzyło potem, przekracza ludzkie pojęcie. Murakami i Kuroha mają być zjedzeni przez Lokiego, który z kolei ma zniszczyć Boga, ale to nie wychodzi i zamiast tego niszczy pół świata. Potem wychodzi na to, że jednak główny bohater zostaje zjedzony, po czym staje się coś podobnego do końca jednego z anime studia Shaft (żeby było bez spoilerów): Murakami zostaje kimś w stylu boga, po czym Kuroha do niego dołącza. Najlepsza dziewczynka ginie, pozostałe nadal mieszkają sobie w obserwatorium. Nie wiadomo kompletnie, co się stało z Kikką czy jak jej tam było. A miała się chyba rozmnożyć z Lokim? Pomieszanie z poplątaniem. Do tego na dosłownie ostatniej stronie mangi pojawia się jakaś nowa postać… I tyle. Nie wiadomo, kto to jest, nie wiadomo nic o niej. I co, ja mam sobie zgadywać, dorabiać jakieś fanowskie teorie? Przez to wygląda to tak, jakby brakowało jeszcze co najmniej kilku rozdziałów. Czy to był „subtelny” sposób na przekazanie, że będzie sequel? Jeśli tak, to nie wyszło.
I tak manga, co do której zastanawiałem się, czy wystawić jej 7 czy 8, otrzymuje piękną szósteczkę, chociaż w sumie zasługuje na nawet mniej. Tylko dlatego, że jest wciągająca.
Czy warto czytać? W sumie nie wiem. Skłaniałbym się w stronę „umiarkowanie nie”.
W sumie miałem nadzieję na taki trochę happy end, ale autor chyba nie ma takich samych poglądów odnośnie dobrego sposobu zakończenia historii jak ja.
Taki mały... komentarz
Rzecz pierwsza i najważniejsza – GnB w wersji mangowej jest trochę, powtarzam – trochę lepsze od samej animacji. Dlaczego? Ciężko określić – może to kwestia tego, że cała ta opowieść jest nieprzystosowana do bycia ekranizowaną. Postaci są nijakie przez niedobór treści na ich temat, sam główny bohater to pospolity gówniarz, który zostaje postawiony naprzeciw problemów tak kolosalnych, że normalny człowiek popełniłby samobójstwo lub popadł w nerwicę albo depresję. On oczywiście dzielnie wszystkim pomaga i nie ma jakichś wielkich problemów natury emocjonalnej. Oo… Takiego! Jedzie mi tu czołg?
W mandze tego się tak nie odczuwa – jest wiele niedopowiedzeń, jakichś błędów i dziur – niemniej ma się nadzieje jakoby jakakolwiek niespójność miała zostać później wyjaśniona (co de facto ma miejsce… czasami).
Największą bolączką jest kompletnie niewykorzystany potencjał… Po tych niespełna 40 rozdziałach GnB miałem pospolicie dość. Fabuła się rozwijała, a ja nadal nie miałem bladego pojęcia skąd w zasadzie autorzy wytrzasnęli cały ten stek nowych wydarzeń. Za mało skondensowana treść słowem mówiąc. Miejscami rozwleczone – miejscami na odwrót – trzymające w napięciu sytuacje. A niechajże się autor w końcu zdecyduje.
Grafik ze mnie marny, więc kwestię kreski pominę. Widziałem ładniejsze, niemniej GnB jakoś przesadnie od przeciętności nie odbiega.
Co więc z takim nieszczęśnikiem zrobić? Sam nie wiem. Ja porzuciłem czytanie tego czegoś – po prostu miałem dość tej nijakości. Z pewnością były momenty, które zapamiętam z GnB – a to ze względu na ich dobitność, konspiracyjną otoczkę oraz tajemniczość. Niemniej biorąc pod uwagę cały temat i fabułę – doprawdy – z tego dało się wycisnąć kolosalnie więcej.