Gigantomachia
Recenzja
Kentarou Miura to dziwny autor. Gdy wszyscy czekają na kolejne rozdziały Berserka, on albo gra w Idolm@stera, albo rysuje lepszy Atak Tytanów. Nie mam nic przeciwko temu, gdyż jednotomowe przygody zapaśnika i jego filigranowej towarzyszki w postapokaliptycznym świecie przypadły mi do gustu. Delos i Prome mają ważną misję – chcą poskromić Tytanów Olimpu, gargantuiczne istoty działające na rozkaz żądnego podbojów Imperium. W tym celu bohaterowie przemierzają bezmiar pustkowi, by dotrzeć do osady ludzi‑owadów, gdzie Delos staje w szranki z czempionem tubylców. Ich pojedynek to jednak nie koniec zmagań zapaśnika, gdyż do wioski zbliża się widmo zagłady. Do boju stają olbrzymy, rozpoczyna się tytułowa Gigantomachia.
Stworzona w 2013 roku przez Miurę manga to ciekawa i, co ważne, zamknięta historia, chociaż fabuła ukazuje bohaterów jakby w środku podróży. Nie każdemu przypadnie to do gustu, gdyż nie widać tutaj wyraźnego rozwinięcia i zakończenia. Ale taka już jest konwencja opowiadania. Cenię to tym bardziej, że zakończenia sztandarowego Berserka ni widu, ni słychu.
Wydawnictwo J.P. Fantastica przyzwyczaiło nas do wysokiego poziomu swoich mang, jednak akurat Gigantomachia nie daje powodu do zachwytów. To poprawnie wydany komiks bez jakichkolwiek dodatków i ozdób. Kadry zdają się miejscami zanadto przycięte na krawędziach stron, lecz jeszcze w granicach, w których można nad tym zapanować i pewnie mniej wyczulony czytelnik nawet tego nie zauważy. Najbardziej ucierpiały ilustracje na dwóch sąsiadujących stronach (a tych jest sporo). Margines wewnętrzny niewiele pomaga, ale na to niewiele można poradzić w przypadku klejonego grzbietu, na szczęście wspomniany już margines ratuje grzbiet przed rozchylaniem do granic możliwości. Bardzo dobrze wypada druk, z czym JPF nie miało nigdy problemu (a przynajmniej ja sobie nie przypominam). Miura ma specyficzny styl cieniowania, dużo rzeczy kreskuje i dba o detale, które na szczęście nie giną w polskim wydaniu. Język nieco trąci myszką, ale chyba tak miało to wyglądać. O ile Delos używa prostego słownictwa, tak Prome posługuje się fachowymi pojęciami i ma dość archaiczny styl wypowiedzi, jak chociażby „narwańcze!” jako wołacz do osoby. Jest to jednak zabieg stylistyczny, który jak najbardziej pasuje do konwencji.
Na pewno dużo problemów sprawiło grafikom poprawne rozmieszczenie wszystkich kwestii w dymkach, z czego wywiązali się jednak dobrze. Miura ma niezdrową tendencję do wciskania rozwlekłych dialogów w małe kadry, przez co czasem litery musiały być małe, ale wciąż czytelne. Kolega zwrócił mi jednak kiedyś uwagę na brak kropek na końcu zdań w mangach wydanych przez J.P. Fantastica. To dość dziwna konwencja, ale nie będę roztrząsał, czy stanowi błąd. Szczerze powiedziawszy, wcześniej tego w ogóle nie zauważałem, nie rzuciło mi się to w oczy również podczas lektury Gigantomachii. Podobnie jednak zupełnie nie interesują mnie onomatopeje, których nie zwykłem czytać. Wszystkie jednak zostały przetłumaczone i zastąpiły oryginały, nawet w najbardziej karkołomnych konfiguracjach, jakie sobie wymyślił autor.
Gigantomachia nie zapada w pamięć. To ciekawostka dedykowana czytelnikom poszukującym powiewu świeżości na sklepowych półkach. Nic odkrywczego, jednak do tej pory w Polsce nie ukazywały się podobne mangi. Fani Berserka będą zadowoleni, ale nie tylko do nich trafi nowa pozycja JPF‑u. Zaznaczę jednak, że w porównaniu z najbardziej znanym komiksem autora jego najmłodsze dzieło nie jest tak makabryczne, próżno tu szukać ćwiartowanych ciał i horroru. Trwogą napawa raczej megalomania, jaką emanują potworne kreacje tytanów, ale miłośnicy twórczości Kentarou Miury są już do niej przyzwyczajeni.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | J.P.Fantastica | 12.2018 |