Lady Detective
Recenzja
Kryminał nie jest gatunkiem często wybieranym przez twórców komiksów; Lady Detective jest właściwie pierwszym przedstawicielem tego rodzaju, jaki spotkałem. Już po pierwszym rozdziale widać również, że nie idzie w tej kwestii na kompromisy – to kryminał rasowy do bólu. Niemal od razu przedstawiona zostaje zbrodnia i pierwsze poszlaki, dalsza część tomu to śledztwo, zaś na końcu znajdziemy rozwiązanie zagadki. Rozwój akcji przebiega logicznie i wiarygodnie, a słowo „racjonalizm”, odmieniane przez wszystkie przypadki przez bohaterów, jest też dobrym opisem samej fabuły.
Sama zagadka to nie wszystko, drugim co do ważności bohaterem jest świat przedstawiony, czyli wiktoriańska Anglia. System klasowy, cylindry i krynoliny, Werter i Babbage – autorki zadbały, aby stężenie brytyjskości było odpowiednie. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Lady Detective jest w dużej części wycieczką po muzeum europejskiej kultury lokalnej dla Koreańczyków. To niekoniecznie świadczy o manhwie źle, lecz poza „atrakcjami” potrzebna jest też jakaś substancja. Z tą nieco tutaj krucho – przedstawiona zbrodnia jest, jak wspominałem, spójna, ale też nieprzesadnie rozbudowana. Rozciąganie tego wątku na cały tom sprawia, że akcja toczy się, delikatnie to ujmując, swobodnie, a szczerze mówiąc, leniwie.
Mnóstwo miejsca poświęcono na rywalizację między tytułową lady detective Lizzy a Panem Inspektorem, do którego z tajemniczych względów nikt nie zwraca się po imieniu lub nazwisku. Lizzy ma w głębokim poważaniu konwenanse dotyczące tego, jak powinna zachowywać się kobieta, czego Inspektor – jak i zresztą większości jej otoczenia – nie jest w stanie objąć swoimi (przyznajmy wąskimi) horyzontami myślowymi. Autorki w posłowiu określają swój komiks jako „wiktoriański romans kryminalistyczny”; romansu w pierwszym tomie jednak brak, więc bardziej stosowne wydaje się określenie „wiktoriański kryminał feministyczny” i to nie jest zła koncepcja. Z wykonaniem jest słabiej, bo wątki z Lizzy udowadniającą swoje możliwości intelektualne zacofanym mężczyznom można było przedstawić bardziej zwięźle.
Podobny schemat – intrygująca koncepcja i lekko nużąca realizacja, powtarza się też w przypadku grafiki. Rysowanie epoki wiktoriańskiej to ambitny zamysł (detale, wszechobecne detale…) i warto docenić, że już choćby pokazanie Lizzy i jej ulubionych krynolin musiało wymagać sporego wysiłku, ale z drugiej strony na niektórych stronach tej manhwy nie dzieje się niemal dosłownie nic. Klasyczny kryminał jest bardzo statyczny – postacie przez sporą część czasu siedzą i dyskutują, co w książce ma przystępną formę dialogu, a w komiksie staje się niezwykle kłopotliwe. Lee Ki‑ha starała się z tym problemem zrobić, co mogła, stawiając na ekspresywną gestykulację i liczne retrospekcje, ale sukces jest tylko częściowy. Retrospekcje są zbyt statyczne, a wyrazistość bohaterów pomaga, lecz nie wystarczy, aby zaradzić na mozół niektórych scen (jedna rozmowa przy herbatce zajmuje tu 30 stron!). Swoje dokłada też tłumaczenie, które jest przyzwoite, lecz zbyt mało lotne, aby rozruszać akcję. Naturalnym wyborem do oddania dziewiętnastowiecznego języka angielskiego jest dziewiętnastowieczna polszczyzna, której pewne ślady da się dostrzec, nie zawsze jednak są to ślady korzystne. Podstawowym zabiegiem stylistycznym jest bezustanne używanie zwrotu „panienko/paniczu”, co robi się nużące już po kilku stronach. Na szczęście cieszących oko sformułowań, jak na przykład „stracić wianek” też jest sporo, choć nie dosyć.
Pierwszy tom Lady Detective najtrafniej chyba podsumować słowem „niezły”. Znajduje się w nim trochę intrygujących elementów, ale nie w pełni sprawdza się jako reklama części dalszej. Wiele zależy od jakości następnych kryminalnych zagadek, czego na razie ocenić nie sposób.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Yumegari | 5.2016 |
2 | Tom 2 | Yumegari | 9.2016 |
3 | Tom 3 | Yumegari | 6.2017 |
4 | Tom 4 | Yumegari | 11.2017 |
5 | Tom 5 | Yumegari | 7.2018 |