x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
Naprawdę kawał dobrej lektury. Fabuła ciekawa, postacie charyzmatyczne, kreska śliczna. No i Dazai. Kocham gościa po prostu. Jedyny minus taki, że w miarę rozwoju akcji zarówno on, jak i reszta Agencji Detektywów schodzi na nieco dalszy plan. Ale ogólnie – miodzio.
Pomysł, aby w głównych rolach obsadzić same znane nazwiska, jest zwyczajnie genialny. Kiedy spływający rzeką niedoszły samobójca przedstawił się jako Dazai Osamu chrumknęłam a wręcz chrumkłam. Mamy tu doprawdy całą japońską klasykę, a w późniejszych rozdziałach pojawia się też klasyka zachodnia i ocieraniu łez radości nie ma wręcz końca. Aby w pełni docenić urok tego pomysłu potrzebna jest jednak chociaż pobieżna znajomość życiorysów i twórczości pierwowzorów bohaterów. To właśnie postaci są największą siłą tej historii. Wykreowano je naprawdę zgrabnie i z humorem. Ale? Ten największy plus jest też, niestety, największym minusem. Bohaterów jest zwyczajnie za dużo, strony mangi zapełnia stado indywidualności, które wchodzą sobie w drogę i zaćmiewają się wzajemnie, dając dowód prawdziwości przysłowia, że co za duzo, to niezdrowo…
Fabuła? Coś, co pierwotnie zapowiadało się na lekką komedię, szybko transformuje się w wojnę na moce Agencji Detektywistycznej – ci dobrzy, z Mafią – ci źli. A potem pojawia się jeszcze Gildia – jeszcze inni źli, których chcą zaorać wszystko. I niby obie złe organizacje mają jakieś Plany i uzasadnione Intencje, i bardzo Knują, to… w efekcie wszystko sprowadza się do prezentowania kolejnych Nazwisk i ich Mocy, co pomalutku zaczęło mnie męczyć. Początkowy entuzjazm diabli wzięli.
Jedyne co pozostaje, to cieszyć się ładną kreską i „smaczkami”, do czasu, kiedy natężenie „smaczków” zacznie mdlić.
Tedowski
1.04.2016 15:06
Mnie najbardziej irytują te durne nazwy.
„Thou shalt not die”... chyba najsłabsze nawiązanie, jakie widziałem. Tzn. jako nazwa mocy brzmi idiotycznie nawet jak na Japonię.
No i właśnie o to chodzi, Thou shalt not die – Kimi Shinitamou koto nakare, to najsłynniejsze dzieło Akiko Yosano.
Trzeba czuć skojarzenie, inaczej zasadnicza część zabawy znika.
Fabuła? Coś, co pierwotnie zapowiadało się na lekką komedię, szybko transformuje się w wojnę na moce Agencji Detektywistycznej – ci dobrzy, z Mafią – ci źli. A potem pojawia się jeszcze Gildia – jeszcze inni źli, których chcą zaorać wszystko. I niby obie złe organizacje mają jakieś Plany i uzasadnione Intencje, i bardzo Knują, to… w efekcie wszystko sprowadza się do prezentowania kolejnych Nazwisk i ich Mocy, co pomalutku zaczęło mnie męczyć. Początkowy entuzjazm diabli wzięli.
Jedyne co pozostaje, to cieszyć się ładną kreską i „smaczkami”, do czasu, kiedy natężenie „smaczków” zacznie mdlić.
„Thou shalt not die”... chyba najsłabsze nawiązanie, jakie widziałem. Tzn. jako nazwa mocy brzmi idiotycznie nawet jak na Japonię.
Trzeba czuć skojarzenie, inaczej zasadnicza część zabawy znika.