Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Zapraszamy na Discord!

Komentarze

Doctor Mephistopheles

  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime
  • Avatar
    M
    Pazuzu 7.01.2022 16:18
    Matko, jaka ta manga jest śliczna! Mam kilkaset japońskich komiksów na półkach, ale ta jest w ścisłej czołówce jeżeli idzie o kreskę. Wszyscy panowie są cudni, że oczy bolą, a tła występują często i są dokładne. Z resztą, spójrzcie na okładki – kiedy wydawnictwo Waneko pierwszy raz je pokazało, wręcz zawyłam z zachwytu. I to one były powodem, by zakupić ten tytuł. Poza cudnymi ilustracjami na obwolutach, mamy piękne, barwne ale monochromatyczne ilustracje w środku i śliczne karty tytułowe rozdziałów. Naprawdę od strony wizualnej nie mam się do czego przyczepić. Gorzej z fabułą.
    Początek jest niezły – poznajemy Shinjuku po wielkiej katastrofie, która spowodowała pojawienie się magicznych bytów. Pojawia się tytułowy bohater – piękny (do tego jeszcze wrócimy) jak marzenie, mag i lekarz w jednym. Okazuje się, że w mieście znajdują się „nieśmiertelne trzewia” – części ciała Boga, które po jego śmierci jego dwunastu uczniów zabrało i ukryło, wierząc że jak na nowo się zgromadzą, ich mistrz zmartwychwstanie… Grupa fanatyków religijnych twierdzi, że ten czas właśnie nastał. I tu się zapala pierwsza żółta lampka. Nie mam nic, przeciwko żonglowaniu motywami religii katolickiej. Ba, lubię czasem poczytać, jak inne kręgi kulturowe ją przetwarzają i co wymyślają. Jest to ciekawe, czasami bardzo innowacyjne i generalnie w tym przypadku byłoby tak samo – problem tkwi w dosłowności. Jeszcze pomysł z „trzewiami” zbytnio mnie nie wzruszył. Gorzej, że w drugim tomie pojawia się naczelny sekty, wysoki blondyn ubrany w nieszczególnie odkrywczą wariację na temat munduru SS i władający pejczem. Pomysłowe jak cholera, subtelne jeszcze bardziej – dosłownie ręka sama powędrowała do czoła. Bardziej sztampowej stylizacji dawno nie widziałam. Jeszcze weselej się zrobiło przy pojedynku owego osobnika z przywódcą klanu wampirów… Dobrze czytacie. Do magów, nazistów, sekty wzorowanej na chrześcijaństwie (choć jej dowódca używa magii z Asgardu… bądź tu mądry), magicznych mieczy, jakuzy i Banshee dostaliśmy jeszcze wampiry. Pojawia się też dziwny młodzieniec, mający coś wspólnego z całym tym wesołym bajzlem. Nie wiem, jak u innych czytelników, ale dla mnie za dużo tego było. Albo za mało miejsca. Pod koniec drugiego tomu, i na początku trzeciego moja cierpliwość była na wyczerpaniu i byłam gotowa, mimo wyjątkowo pozytywnych wrażeń estetycznych, rzucić czytanie w diabły (nomen omen). Na szczęście końcówka historii jest naprawdę zgrabna, choć troszeczkę aż nadto brnąca w filozoficzne wywody. Nie ukrywam – uratowała całość.
    Powinnam była wcześniej zaznaczyć, że „Doktor Mephistoteles” jest adaptacją jednego z tomów z cyklu powieści autorstwa Hideyuki Rikuchi „Demon City Shinjuku”, więc cały ten radosny i cokolwiek męczący bajzel wynika z pierwowzoru. Cóż, oryginału nie czytałam, ale znam inne powieści autora (z których najsłynniejszy jest cykl „Vampir Hunter D”) i odnoszę wrażenie, że takie właśnie mieszanie konwencji, wrzucanie do jednego worka setek motywów i wątków, jest dla niego typowe. Przy czym w „Vampir Hunter” robił to z większym wyczuciem.
    Kolejne spore zastrzeżenie do przygód demonicznego doktora to polskie tłumaczenie. Nie jest bardzo złe, czyta się nawet płynnie, ale kiedy po raz ósmy ktoś przypomina jaki to Mephisto jest piękny i och i ach, to coś się we mnie skręcało. Do tego język jest masakrycznie wręcz nadęty, poetycki i sztywny. Większość postaci nie mówi – oni wygłaszają kwestie. Na domiar złego niektóre informacje są powtarzane do mdłości. Jedyne fragmenty, które były napisane normalnie, zepsuła postać, która je wygłaszała – generalnie „Doktor Mephisto” to teatr pięknych panów. Wszyscy są tak śliczni (i do siebie podobni), że nijak nie mogłam uwierzyć, w wyjątkową urodę tytułowej postaci. Z postaciami kobiecymi jest dużo gorzej: mamy jedną lolitkę, jedną starą babę, jedną wampirzycę, jedną fanatyczkę i jedną nimfomankę. I właśnie ta ostatnia, choć jako jedyna mówiła, a nie przemawiała, była postacią do której szczerze poczułam obrzydzenie. Mimo, iż wizerunkowo nie odstawała od reszty, było w niej coś obrzydliwego, śliskiego i niesmacznego. We wszystkich scenach była kadrowana z widokiem albo na majtki, albo cycki w obcisłej halce i ten nachalny erotyzm raził bardziej, niż wszyscy goli mężczyźni przewijający się na pozostałych kadrach. Pierwszy raz od dawna znalazła się postać, którą chciałam by ubili nie dla tego, że mnie irytowała, tylko dlatego, że brzydziła.
    Rozpisałam się, ale też ta manga jest niesamowicie nierówna – ma zachwycającą kreskę, miejscami wywołującą obrzydzenie; fabułę jednocześnie dziwaczną i ciekawą; kiepski środek z niezłym zakończeniem; świat przedstawiony sprawiający wrażenie szalonego snu heroinisty­‑demonologa i postacie którym nie do końca udało się być intrygującymi. Jeżeli nie odrzucają was wariacje na temat katolicyzmu, a jesteście odporni na drętwy język – polecam, choć głównie ze względu na walory artystyczne.
    Odpowiedz
  • Dodaj komentarz
  • Recenzja anime