x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
To bardzo pouczająca manga. Można się z niej dowiedzieć wielu ciekawych rzeczy, np. dziki seks w trójkącie jest najlepszym lekarstwem na traumę po gwałcie; jak ukochany chce się przytulić, to ma na myśli szybki numerek; gwałtu na ukochanej osobie nie wolno zgłaszać na policję; a najlepszym sposobem na okazanie uczuć, jest zmuszenie do seksu i zapewnienie wielokrotnych orgazmów… Aż mi się Mayiu Shinjou przypominała i odwieczne pytanie „czym się różni bohater pozytywny od negatywnego, skoro obaj (w tym wypadku wszyscy trzej) tak samo gwałcą?”.
W normalnych warunkach, odradzałabym wszystkim kontakt z tym tytułem, uznając go za wszechmiar szkodliwy, ale, jak łatwo można się domyślić, warunki nie są typowe. Po prostu nie da się podejść do „Platinium pasta” na poważnie. To jeden z tych przypadków, gdzie wszystko jest tak kiepskie, poza kresą, że wręcz zabawne. Począwszy od bohaterów o osobowościach ameby, przez dialogi na poziomie Harleqina, po rozwiązania fabularne od których ręka sama wędruje do czoła.
Główny bohater od razu skojarzył mi się z bezkręgowcem – naprawdę, chyba nawet pantofelek ma silniejszy charakter – chłopak daje sobą pomiatać, nie potrafi podjąć żadnej decyzji, wraca do swojego oprawcy bo „jest mu go żal” i generalnie wywołał skojarzenia z Kumiko z „Sex=Love*2” – a to coś znaczy. Autorka robi wszystko, by pokazać w jak trudnej sytuacji się znalazł i może i osiągnęłaby sukces w wzbudzeniu współczucia, gdyby tak nie irytował.
Pozostałe postacie też są niewiele lepsze – o ich charakterach dowiadujemy się tyle, że jeden łowi ryby, drugi uprawia zioła, a obaj myślą tylko o seksie (nawet pod przymusem) i głoszeniu „ważkich myśli” o tym jak kochają nasz taboret. Ponieważ „główny zły” ma identyczną charakterystykę (poza tym, że jest właścicielem restauracji i jest stary), różnorodność charakterów jest niewielka – abstrahując od faktu, że autorka robi wszystko, by restauratora obrzydzić (i przyznać muszę, jest w tym szalenie skuteczna). Co prawda były jakieś tam próby zróżnicowania ich osobowości, ale ze względu na podobieństwo nawet pod koniec rozróżniałam ich na zasadzie: „ten bez okularów” i „ten w okularach”. W scenach seksu, z racji braku w/w nie miałam pojęcia który to który. Po namyśle, i trzech godzinach od przeczytania, nie potrafię też powiedzieć, czy to rolnik, czy rybak miał okulary… To powinno wystarczyć za komentarz.
Kilka linijek warto poświęcić dialogom – w domyśle natchnionym, pałającym pasją, dramatycznym i głębokim… W rzeczywistości sztucznym, drętwym i, rzeczywiście, natchnionym. Naprawdę, nawet najbardziej, w domyśle, wstrząsającą scenę rozkładały na łopatki. Postacie nie mówiły, tylko wygłaszały kwestie. Nawet w czasie seksu zamiast rozmowy, były górnolotne zapewnienia i filozoficzne wtręty. Naprawdę kojarzyły mi się z literaturą kobiecą, ale raczej na poziomie Mniszkówny, czy Michalak niż Grabowskiej. Całość nieodparcie przywodziła mi na myśl „Czarnego księcia” i „Zemstę”, w wersji homoseksualnej. Albo coś równie niestrawnego.
Dobra, wypuściłam morze jadu, ale ponura prawda jest taka, że do „Platinium pasta” będę wracała nie raz – jako do jednej z lepszych komedii jakie czytałam, zupełnie niezamierzonej i wbrew woli autorki, ale zawsze. Jeżeli lubujecie się w mangach tak złych, że dobrych – polecam. Nie zawiedziecie się.
W normalnych warunkach, odradzałabym wszystkim kontakt z tym tytułem, uznając go za wszechmiar szkodliwy, ale, jak łatwo można się domyślić, warunki nie są typowe. Po prostu nie da się podejść do „Platinium pasta” na poważnie. To jeden z tych przypadków, gdzie wszystko jest tak kiepskie, poza kresą, że wręcz zabawne. Począwszy od bohaterów o osobowościach ameby, przez dialogi na poziomie Harleqina, po rozwiązania fabularne od których ręka sama wędruje do czoła.
Główny bohater od razu skojarzył mi się z bezkręgowcem – naprawdę, chyba nawet pantofelek ma silniejszy charakter – chłopak daje sobą pomiatać, nie potrafi podjąć żadnej decyzji, wraca do swojego oprawcy bo „jest mu go żal” i generalnie wywołał skojarzenia z Kumiko z „Sex=Love*2” – a to coś znaczy. Autorka robi wszystko, by pokazać w jak trudnej sytuacji się znalazł i może i osiągnęłaby sukces w wzbudzeniu współczucia, gdyby tak nie irytował.
Pozostałe postacie też są niewiele lepsze – o ich charakterach dowiadujemy się tyle, że jeden łowi ryby, drugi uprawia zioła, a obaj myślą tylko o seksie (nawet pod przymusem) i głoszeniu „ważkich myśli” o tym jak kochają nasz taboret. Ponieważ „główny zły” ma identyczną charakterystykę (poza tym, że jest właścicielem restauracji i jest stary), różnorodność charakterów jest niewielka – abstrahując od faktu, że autorka robi wszystko, by restauratora obrzydzić (i przyznać muszę, jest w tym szalenie skuteczna). Co prawda były jakieś tam próby zróżnicowania ich osobowości, ale ze względu na podobieństwo nawet pod koniec rozróżniałam ich na zasadzie: „ten bez okularów” i „ten w okularach”. W scenach seksu, z racji braku w/w nie miałam pojęcia który to który. Po namyśle, i trzech godzinach od przeczytania, nie potrafię też powiedzieć, czy to rolnik, czy rybak miał okulary… To powinno wystarczyć za komentarz.
Kilka linijek warto poświęcić dialogom – w domyśle natchnionym, pałającym pasją, dramatycznym i głębokim… W rzeczywistości sztucznym, drętwym i, rzeczywiście, natchnionym. Naprawdę, nawet najbardziej, w domyśle, wstrząsającą scenę rozkładały na łopatki. Postacie nie mówiły, tylko wygłaszały kwestie. Nawet w czasie seksu zamiast rozmowy, były górnolotne zapewnienia i filozoficzne wtręty. Naprawdę kojarzyły mi się z literaturą kobiecą, ale raczej na poziomie Mniszkówny, czy Michalak niż Grabowskiej. Całość nieodparcie przywodziła mi na myśl „Czarnego księcia” i „Zemstę”, w wersji homoseksualnej. Albo coś równie niestrawnego.
Dobra, wypuściłam morze jadu, ale ponura prawda jest taka, że do „Platinium pasta” będę wracała nie raz – jako do jednej z lepszych komedii jakie czytałam, zupełnie niezamierzonej i wbrew woli autorki, ale zawsze. Jeżeli lubujecie się w mangach tak złych, że dobrych – polecam. Nie zawiedziecie się.