H.P. Lovecraft: W górach szaleństwa
Recenzja
Mangi autorstwa Gou Tanabe są dla mnie jedną z najlepszych rzeczy, jakie pojawiły się na naszym mangowym rynku. Moja wieloletnia sympatia do twórczości H.P. Lovecrafta nie oznacza bynajmniej łykania jak pelikan każdej adaptacji jego dzieł. Ba, powiedziałbym, że opowiadania Samotnika z Providence są trudne do przełożenia na język innych mediów – stąd też np. wciąż nie ma dobrych produkcji filmowych na ich podstawie (poza, paradoksalnie, małymi tytułami fanowskimi). Tymczasem Gou Tanabe w jakiś dziwny sposób idealnie uchwycił w komiksie nie tylko styl, ale i ducha Lovecrafta. W efekcie jego mangi stały się chyba najlepszymi pozycjami tego rodzaju, z jakimi miałem przyjemność obcować.
W górach szaleństwa to już czwarta manga Gou Tanabe na podstawie dzieł Lovecrafta, jaką u nas wydano. Różni się wyraźnie od poprzedniczek – większy format, sztywna okładka, lepszy papier, a także fakt, że fabuła została rozbita na dwa tomy (oryginalnie cztery). Ma to swoją logikę – to jedyna powieść, jaką napisał twórca mitologii Cthulhu, spłacając tym samym dług, jaki zaciągnął u Edgara Allana Poe, gdyż rzecz ta jest wyraźnie inspirowana Przygodami Artura Gordona Pyma (dziś byśmy nawet mogli napisać, że jest poniekąd fanfikiem do nich – niejedynym zresztą w dziejach literatury).
Śledzimy losy wyprawy naukowej z uniwersytetu Miskatonic w Arkham, której celem są badania geologiczne bieguna południowego. W trakcie odwiertów jeden z naukowców znajduje ślady, które wskazują na obecność zaawansowanych form życia w okresie prekambryjskim. Wiedziony przeczuciem, że oto odkrył coś wyjątkowego, decyduje się na własną ekspedycję. Intuicja go nie zawodzi, dokonuje przełomowych odkryć – i wtedy właśnie kontakt z jego zespołem się urywa…
Historia ta jest jednym z najbliższych klasycznemu horrorowi dzieł Lovecrafta – i nie bez kozery uchodzi za jego opus magnum. Mamy tu wszystkie charakterystyczne elementy twórczości tego pisarza: przedwieczną grozę i ludzką naukę w kontrze do niej, obcość i inność cywilizacji, która istniała na Ziemi przed człowiekiem, izolację w nieprzyjaznym środowisku oraz postępujące szaleństwo na skutek kontaktu z czymś, co wymyka się ludzkim kryteriom. Co więcej, autor nie bał się tu wprowadzić nieco więcej niż zwykle klasycznej makabry i gore.
Pisałem niejeden raz, że Lovecraft nie jest wdzięcznym autorem do adaptowania. Jego opowiadania, pisane najczęściej w pierwszej osobie, pozbawione dialogów, stawiające na opis, który uaktywnia wyobraźnię czytelnika, a nie przedstawia coś w detalach, wydają się sprawdzać wyłącznie w formie literackiej. Stąd też liczne niepowodzenia w próbach ich przekładania na język filmu czy komiksu. Tymczasem Gou Tanabe znowu pokazał swój kunszt. Za podstawę wziął fabułę historii – i przedstawił ją po swojemu, pozwalając bohaterom żyć. Dał im swobodnie rozmawiać, toczyć spory, gestykulować – słowem, cała historia nabrała nawet nieco większej dynamiki niż pierwowzór. Spora, cokolwiek by mówić, ingerencja w oryginał nie zakłóciła jednak w najmniejszym stopniu jego ducha.
W górach szaleństwa mocno stawia na zderzenie cywilizacji ludzkiej z pustkowiami bieguna północnego. Autor mangi podkreślił to, prezentując wiele kadrów pozwalających podziwiać skute lodem i śniegiem obszary, nad którymi górują tytułowe góry. Co i rusz widzimy też przemierzające te śnieżne pustynie samoloty – cudowny wynalazek ludzki, jednak śmiesznie mały i kruchy w obliczu majestatu północy. Trzeba przyznać, że te kadry robią spore wrażenie, nie mniejsze niż treść oryginalnej powieści.
Ale nie to było dla mnie największym zaskoczeniem. W dotychczasowych publikacjach Gou Tanabe raczej nie próbował przedstawiać ikonicznych istot ze świata mitologii Cthulhu, wybierając opowieści, w których obecność najbardziej znanych przedstawicieli przedwiecznego zła była namacalna, ale rzadko odczuwalna bezpośrednio. Tym razem jednak nie miał wyboru. Starsze Istoty, które obserwujemy w tej historii, to jedna z tych ras, z których przedstawieniem graficznym zawsze miałem problem. Widywałem sporo wersji, ale większość nie trafiała do mnie i kłóciła się z moją wizją. Tymczasem w tej mandze jest inaczej. Starsze Istoty są tu takie, jakie być powinny – wyglądają obco, dziwnie, ale i groźnie w swej odmienności. Nie zawaham się napisać, że to chyba najlepsza rysunkowa interpretacja tej rasy, jaką widziałem. Po prostu czapki z głów.
Wydanie W górach szaleństwa jest faktycznie z górnej półki. Gruba, sztywna okładka i równy grzbiet prezentują się bardzo dobrze i komiks na pewno będzie ozdobą półki z książkami. W zasadzie jedyna jego wada jest taka, że nie będzie pasować formatem do pozostałych mang Gou Tanabe wydanych u nas. Miały one format 15 na 21 cm, podczas gdy ta może się pochwalić gabarytami 17 na 24 cm. Pozwala to zaliczyć ją do największych rozmiarowo mang, jakie ukazały się w Polsce. Ma to sporo sensu, bo jednak rysunki tego autora zasługują na takie potraktowanie. Tak jak w poprzednich dziełach Gou Tanabe, mamy tu także marginesy, co sprawia, że żaden fragment grafiki czy dymku nie został ucięty. Cieszy ponadto wstęp, gdzie wyjaśniono czytelnikom genezę oryginalnej powieści.
Za jakość trzeba naturalnie płacić – cena tej mangi jest wysoka. Widać jednak na naszym rynku pewną konsekwencję – tytuły, które zasługują na porządną jakość wydania, zazwyczaj są w taki sposób traktowane. Grube okładki, duży format, lepszy papier spotykamy coraz częściej, a wszystko to pokazuje, że jest w Polsce zainteresowanie oraz klientela na takie edycje. Czasy, kiedy 90% mang wychodziło w postaci tomiku 12 na 17 cm, minęły już chyba bezpowrotnie. Acz miały one jedną zaletę – wszystkie mangi można było ustawiać na półce w idealnym porządku, jedna obok drugiej…
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Studio JG | 9.2018 |
2 | Tom 2 | Studio JG | 2.2019 |