Kroniki Miecza
Recenzja
Dwaj wojownicy: mistrz bardzo rzadkiej i potężnej sztuki zwanej Granicą Cienia, Hong Kiltong oraz jego przyjaciel Tanu ratują z rąk bandytów córkę możnowładcy. Jak na prawdziwych łowców nagród przystało, nie robią tego jednak z dobroci serca, lecz dla sporej nagrody, na którą liczą za bezpieczne dostarczenie z powrotem do tatusia uratowanej dziewczyny. Problem polega na tym, że odbijając ją, narazili się bardzo potężnym osobom stojącym za jej porwaniem i niemającym zamiaru pozwolić im na spokojną drogę powrotną.
Kroniki miecza są bitewniakiem toczącym się w świecie nieco przypominającym średniowieczną Koreę, lecz łączącym elementy fantasy i science‑fiction. Z jednej strony czymś normalnym jest tu widok nadnaturalnych bestii i dinozauropodobnych wierzchowców, a techniki walki wyglądają jak jakiś typ magii, lecz jednocześnie obecna jest zaawansowana technika, taka jak futurystyczne motocykle i komory regeneracyjne. Jest to ciekawy pomysł, mocno kojarzący się z niektórymi odsłonami Final Fantasy, choć brakuje mu spójności i wciąż mnie zastanawia, czemu córka możnowładcy podróżuje na spore odległości w potwornie powolnym powozie, a jednocześnie dwójka zabijaków może sobie bez problemu pozwolić na motocykle.
Jeszcze bardziej niejasna jest sytuacja polityczna regionu, w którym toczy się akcja. Wiadomo, że dziesięć lat wcześniej z powodu jakiejś tajemniczej grupy wojowników upadło Państwo Prawa i Porządku, w którym dwaj główni bohaterowie byli ważnymi osobistościami. Trudno mi jednak uwierzyć, by całe państwo posiadające własną armię runęło z powodu kilkudziesięciu wojowników, a w dodatku ich tożsamość pozostała nieznana. Niewyjaśniony pozostaje także obecny stan krainy, chociaż trudno to uznać za znaczącą wadę, skoro cała intryga sprowadza się do wysyłania kolejnych wojowników za trójką bohaterów.
Same walki średnio przypadły mi do gustu. Oczywiście są widowiskowe i dynamiczne, ale też bardzo chaotyczne i przydługie, czego najlepszym przykładem jest pozbawiony większego znaczenia i pełniący rolę zapchajdziury wątek Visasy, ciągnący się przez ponad 1/3 tomu. W dodatku postacie zbyt wiele gadają w trakcie starć, co irytuje tym bardziej, że ich dialogi są nadęte. Sporą wadą jest także abstrakcyjność pojedynków, objawiająca się nie tylko wielometrowymi skokami, ale też pełniącym rolę biegu sunięciem nad ziemią w dziwnej pozie i całkowicie odrealnioną choreografią walki bronią białą. Starcia jednak wyróżniają pozytywnie dwie rzeczy. Pierwszą jest to, że główny bohater walczy wręcz (!), przy pomocy kopniaków i sierpowych oraz Granicy Cienia działającej jak wielofunkcyjne pole siłowe. Zważywszy na to, że większość wrogów używa broni białej, taki patent wydaje się ciekawy. Drugim pozytywnym aspektem jest umiar w pokazywaniu krwi i uciętych kończyn. Oczywiście jest to raczej brak wady niż zaleta, ale zważywszy na to, jak często bitewniaki epatują groteskowo wyolbrzymioną przemocą, wydaje mi się to warte pochwały.
Niestety najsłabiej prezentują się postacie, będące klasycznymi typami spotykanymi w mangach. Hong Kiltong to stereotypowy główny bohater, któremu wszystko przychodzi bardzo łatwo i który bardzo źle traktuje jedynego przyjaciela. Tanu jest jego nieodłącznym towarzyszem – stara się ze wszystkich sił stać silniejszym, ale pełni rolę popychadła. Prawdopodobnie budziłby sympatię, gdyby nie jego słabość do płci pięknej, dzięki której ciągle robi z siebie głupka. Ostatnią warta wzmianki postacią jest Joo Sang‑Hee będąca typową cycatą panną w opałach. Jej jedynymi zajęciami jest bycie ratowaną, klejenie się do Kiltonga i bicie Tanu, a to za mało, by zrobić z niej choć umiarkowanie ciekawą postać. Niestety wspólną wadą całej wspomnianej trójki są niezbyt lotne umysły, czego przykładem jest choćby rozdzielanie się w okolicy terroryzowanej przez silną bestię, co aż prosi się o kłopoty. O pozostałych postaciach trudno powiedzieć coś więcej, gdyż pełnią głównie rolę tła i worków treningowych.
Za to największym plusem tomiku jest dobra kreska. Oczywiście nie jest idealna, ale widać, że autor bardzo dba o dopracowanie rysunku postaci i trudno znaleźć jakiekolwiek błędy w anatomii lub niedoróbki. Średnio wypadają tylko scenki super‑deformed, polegające na karykaturalnym powiększeniu głowy i przerysowaniu emocji, sprawiające wrażenie, jakby autor nie radził sobie z pokazywaniem mimiki postaci. Nieco gorzej prezentują się tła, bo choć na niejednym można zawiesić oko, problemem pozostaje spora liczba kadrów z białą plamą w jego miejscu.
Tomik został wydany w formacie 125 x 190 mm, typowym dla Kasenu i angielskojęzycznych wydawców mang. Ma także miękką, lśniącą okładkę bez obwoluty, zaś wewnątrz użyto szarego, grubego i żółknącego z czasem papieru. Po otwarciu tomu widzimy czarno‑białą wersję ilustracji z okładki oraz krótką stopkę redakcyjną. Spisu treści nie ma. Strony komiksu są numerowane okazjonalnie i nie mają marginesów od strony grzbietu, a czcionka użyta w dymkach wykorzystuje jedynie duże litery. Całość kończy niewyraźna ilustracja przedstawiająca jedną z postaci oraz trzy strony reklam. Żadnych dodatków nie zauważyłem.
Tłumaczenie na pierwszy rzut oka prezentuje się dobrze. Postacie mówią żywym, potocznym językiem, ale gdy sytuacja tego wymaga, używają form oficjalnych. Problem pojawia się jednak w toczonych podczas walk dialogach, irytujących nadęciem, ale jest to najprawdopodobniej wina oryginału, a nie tłumacza. Przetłumaczono także wszystkie onomatopeje, choć niektóre polskie wersje odgłosów, takie jak „śwaaak” towarzyszące cięciu mieczem, wydają się nie do końca przemyślane. Spolszczono większość nazw własnych i terminów, z wyjątkiem systemu miar oraz nazwy grupy bandytów pojawiającej się na początku tomiku. Za pierwszy razem nazywają siebie „Baekyongsamgui”, a pod spodem zamieszczono przypis wyjaśniający znaczenie jako „Trzy białe zjawy”, ale już na kolejnych stronach są określani jako „Trzy białe diabły”. Jeszcze większą niekonsekwencją wykazano się w nazwach zaklęć pozostawionych w nieznanym mi alfabecie (prawdopodobnie koreańskim) i bez jakichkolwiek przypisów.
Polskie wydanie niestety zostało zawieszone po drugim tomiku, a sam Kasen od wielu lat nie daje znaku życia. Na przejęcie licencji na ten tytuł przez inne wydawnictwo również nie ma co liczyć, gdyż rozpatrującemu tę możliwość Waneko nie udało się niczego osiągnąć z powodu braku zainteresowania ze strony koreańskiej. W dodatku w ciągu wielu lat istnienia polskiego rynku mangi ukazało się u nas naprawdę sporo bitewniaków, wśród których można przebierać do woli. To wszystko sprawia, że trudno mi polecić tę niestety przeciętną manhwę komukolwiek poza przedstawicielkami płci pięknej, chcącymi sobie popatrzeć na sporą liczbę przystojnych i wychudzonych mężczyzn.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Kasen Comics | 5.2006 |
2 | Tom 2 | Kasen Comics | 3.2007 |