x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w polityce prywatności.
No jak by to nazwać najlepiej…? Prawie zupełnie zniszczony początkowy potencjał? Chyba tak…
Może zacznę od tego, że czytając to „dzieło” miałam nieodparte wrażenie deja vu no i oczywiście: jeśli tylko ktoś czytał wcześniej „Midnight Secretary” lub „Hapi Mari” to od razu dostrzeże podobieństwa. I nie chodzi tylko o biurowy romans… Ale przede wszystkim o plejadę bohaterów oraz nazwę to umownie „przygody życiowe”, które są wręcz skalkowane… Nawet niektóre strony z tych dwóch mang byłabym wstanie odnaleźć jota w jotę identyczne w „Chou yo Hana yo”. No i sama fabuła: ciągnie się niemożliwie bez jakiegoś konkretnego kierunku. Właściwe to momentami chciałam błagać mangakę by sprawił by główni bohaterowie się rozeszli tym samym kończąc męki czytelników.
Po pierwsze bohaterowie bez jakiegokolwiek kręgosłupa… Wszyscy zachowywali się tak jakby cierpieli na ostrą odmianę wieloosobowości – że niby miała być pokazana ich głębia i niejednoznaczność? Obawiam się, że to się zupełnie nie tak robi… No i 30‑letni facet, tygrys biznesu i znany łamacz serc, żeby się rumienił jak 12‑latka na pierwszej randce i to non stop? Po drugie wspomniana wcześniej fabuła bez wyraźnego kierunku zdarzeń ani jakiegoś konkretnego celu. W dodatku powtarzające się gagi, które od samego początku nie były śmieszne, powodują odruch wymiotny. No i ten wieczny dylemat głównych bohaterów: kliknij: ukryte on ją kocha, ona go kocha, on chce sexu, ale przy okazji poszuka jej właściwą partię do zamążpójścia, ona nie chce sexu, ale chce by byli prawdziwą parą do końca życia.
A najśmieszniejsze jest to, że pomimo, że aż tak mi się nie podobało to czytałam do końca (mam namyśli do aktualnie wydanych chapterów) wciąż mając nadzieję na lepsze się rozwinięcie. No i nie ulega wątpliwości, że było tam kilka ciekawych wątków, ale nie jestem pewna czy nie były ciekawe tylko dlatego, że zostały splagiatowane?
Chou yo Hana yo
Może zacznę od tego, że czytając to „dzieło” miałam nieodparte wrażenie deja vu no i oczywiście: jeśli tylko ktoś czytał wcześniej „Midnight Secretary” lub „Hapi Mari” to od razu dostrzeże podobieństwa. I nie chodzi tylko o biurowy romans… Ale przede wszystkim o plejadę bohaterów oraz nazwę to umownie „przygody życiowe”, które są wręcz skalkowane… Nawet niektóre strony z tych dwóch mang byłabym wstanie odnaleźć jota w jotę identyczne w „Chou yo Hana yo”. No i sama fabuła: ciągnie się niemożliwie bez jakiegoś konkretnego kierunku. Właściwe to momentami chciałam błagać mangakę by sprawił by główni bohaterowie się rozeszli tym samym kończąc męki czytelników.
Po pierwsze bohaterowie bez jakiegokolwiek kręgosłupa… Wszyscy zachowywali się tak jakby cierpieli na ostrą odmianę wieloosobowości – że niby miała być pokazana ich głębia i niejednoznaczność? Obawiam się, że to się zupełnie nie tak robi… No i 30‑letni facet, tygrys biznesu i znany łamacz serc, żeby się rumienił jak 12‑latka na pierwszej randce i to non stop? Po drugie wspomniana wcześniej fabuła bez wyraźnego kierunku zdarzeń ani jakiegoś konkretnego celu. W dodatku powtarzające się gagi, które od samego początku nie były śmieszne, powodują odruch wymiotny. No i ten wieczny dylemat głównych bohaterów: kliknij: ukryte on ją kocha, ona go kocha, on chce sexu, ale przy okazji poszuka jej właściwą partię do zamążpójścia, ona nie chce sexu, ale chce by byli prawdziwą parą do końca życia.
A najśmieszniejsze jest to, że pomimo, że aż tak mi się nie podobało to czytałam do końca (mam namyśli do aktualnie wydanych chapterów) wciąż mając nadzieję na lepsze się rozwinięcie. No i nie ulega wątpliwości, że było tam kilka ciekawych wątków, ale nie jestem pewna czy nie były ciekawe tylko dlatego, że zostały splagiatowane?