x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Idealnie wyważona przeuroczość. Chyba.
Od samego początku Usui chodzi za Misaki. Od. Samego. Początku. Twierdząc, że ją kocha (swoją drogą, złoty chłopak – pewny swoich uczuć, a nie się zastanawia „kochać czy nie kochać”), a ona kocha jego (chociaż jeszcze tego nie wie, a przynajmniej nie chce się do tego przyznać). Miło jest dla odmiany przeczytać mangę, gdzie to chłopak pierwszy zakochuje się w dziewczynie, a nie na odwrót. Większość zaczyna się na tym, jak to dziewczyna zaczyna liceum i zakochuje się w chłopaku, a kończy na tym, że chłopak zakochuje się w dziewczynie (albo kocha ją już wcześniej, ale tego nie okazuje – niech ona się postara). W „Kaichou…” to jednak Usui stara się o Misaki (i stara się długo, oj długo), a ona się opiera (i opiera się długo, oj długo) i jest to, tak, jest to zupełnie przeurocze. Moment, kiedy wreszcie Misaki postanawia się przełamać i powiedzieć mu, kliknij: ukryte że też go lubi (zaznaczyłam jako spoiler, choć dla nikogo, nawet dla tego, kto jeszcze nie doczytał, tajemnicą to być nie powinno) nie jest co prawda tak przeuroczy, jak mógłby być, a później, żeby to czytelnikom wynagrodzić robi się aż za bardzo przeuroczo. Ja na przykład zazwyczaj lubię czytać romanse do momentu, kiedy para wyzna sobie miłość, po później na ogół wieje nudą. „Kaichou…” na razie wyjątkiem nie jest. Minusem jest też cały też wątek z kliknij: ukryte rodziną Usuia i jego bratem. Taka historia o chłopaku z bogatej rodziny i dziewczynie z niższych sfer. Co potem? Poznanie jego rodziny, która na początku nie będzie aprobować ich związku, a potem i tak wszystko zakończy się szczęśliwie? No i po co Usui'a przeniesiono do innej szkoły? „Kaichou…” bez zakochanej dwójki w jednej szkole to już nie będzie to samo. Chyba, bo na razie angielskie skanlacje utknęły w tym punkcie. Mam jednak nadzieję, że „Kaichou…”, jak to „Kaichou…” pozostanie przeurocze tak samo, jak było na początku i wciąż będzie emanowało swoją idealnie wyważoną przeuroczością.
...
Pierwsza połowa i odrobinę dalej
Teraz pozostaje pytanie – dlaczego dałam tej mandze ocenę 10? Chyba za pierwszą połowę i odrobinę dalej, który był ciekawy. No ale tak już jest jak się przedłuża mangę na siłę.
To i tamto, w sumie nic
Jedyna manga, gdzie irytują mnie wszystkie postacie, ale którą i tak lubię
Mimo to dzielnie kupuję mangę w wydaniu polskim i choć często korci mnie, żeby zajrzeć na tłumaczenie angielskie w internecie, to staram się powstrzymywać.
Zabrakło mi puenty.
I tak zaczęłam czytać coś, czego się po sobie nie spodziewałam
Polecam fankom yaoim i tym, którzy nie pojmują, jak można zachwycać się związkiem dwóch facetów. Po tej manhwie – pojmą. A przynajmniej tak było w moim przypadku;)
I pomyśleć, że jeszcze niedawno na widok słowa „yaoi” robiłam minę, która mówiła „Taaa… Jasnę… Już lecę… W życiu…”.
Płacz, rycz, ale zakończenia i tak nie zmienisz
Przemoc, seks, przemoc, seks i gdzieś tam ukryta miłość
„Ookami…” zdecydowanie nie polecam osobom wyjątkowo wrażliwym i tym, którzy nie lubią nadmiernej przemocy w mangach. No i też na pewno nie zalecam czytać jej dzieciom. Mogłyby dostać urazu.
Jak to pozory mylą
Cóż…Teraz mogę tylko czekać aż któreś z polskich wydawnictw zdecyduje się wydać „Dengeki Daisy”, bo inaczej będę musiała się zbuntować i zamówić tę mangę w języku angielskim;)