x
Tanuki.pl korzysta z plików cookie w celach prowadzenia
reklamy, statystyk i dla dostosowania wortalu do
indywidualnych potrzeb użytkowników, mogą też z nich korzystać współpracujący z nami reklamodawcy.
Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.
Szczegóły dotyczące stosowania przez wortal Tanuki.pl
plików cookie znajdziesz w
polityce prywatności.
Iii ostatni rozdział! Koniec.
Miałam problem z TG:re, większy niż z Tokyo Ghoul, chyba. Trudniej mi się było przekonać z początku, choć chęć poznania dalszych losów Kanekiego była na tyle silna, że z wypiekami na twarzy śledziłam ją od samego początku. Potem powoli mój zapał słabł, by ostatecznie zostać dobity wraz ze śmiercią kliknij: ukryte Arimy Kishou. Potem już raczej z przyzwyczajenia zerkałam tu i tam. I tak: uważam, że TG:re było niezwykle… nierówne. Niektóre wątki wciągały niesamowicie, wczuwało się w sytuację i ją przeżywało. Ale część była mi absolutnie totalnie obojętna i jedynie mnie nudziła. Zresztą przy takim natłoku różnorodnych postaci nie pamiętam wyraźnie nawet połowy z tych, które zostały „podsumowane” pt. co się z nimi dalej działo w ostatnim rozdziale… To taka trochę błogosławieństwo, a jednocześnie przekleństwo Ishidy – usiłował prowadzić tyle postaci, jednocześnie nadając każdej z nich unikalny rys, że czytelnik się zwyczajnie sam gubi albo nudzi, obserwując rozwój akurat tej, która nie tak bardzo go interesuje, a żeby wrócić do ulubionej musi poczekać bardzo długo.
Gdyby ktoś zapytał mnie, jakie „arce” były w TG:re, to nie byłabym w stanie ich wymienić, bo zlały mi się w jedno, poza kilkoma. Jakoś Tokyo Ghoul było pod tym względem… lepsze? O wiele więcej pamiętam. Skala TG:re mnie osobiście trochę przytłoczyła.
Niemniej, jest to manga godna uwagi. Ishida niesamowicie rozwinął swój warsztat rysowniczy – różnica między pierwszymi rozdziałami a ostatnimi jest absurdalnie kolosalna. Również przesłanie jak i rozwój fabuły jest bardzo satysfakcjonujący i absolutnie nie standardowy.
Ostatecznie przyznaję ocenę 7/10, ale nie wrócę do niej w najbliższym czasie.
Re: Epoka kamienia łupanego
Re: Perełka!
Opinia po dogonieniu do 96. rozdziału
Kreska z pewnością się poprawiła na przestrzeni tylu rozdziałów. Acz pewna prawidłowość jest zachowana – czyli postaci w statyce obecnie wyglądają okej, natomiast sceny ruchu, dynamiczne, czy tła są… no cóż, nie rozpieszczają.
Co jednak jest absolutnie niesamowite w tej serii, to świat przedstawiony. Z pozoru prosty – ostatki ludzkości żyjące za wielkim murem, oblężone przez bezmózgie tytany, których jedynym celem jest zeżarcie ludzkości. I to wystarcza, by stworzyć niesamowity klimat, w którym ludzkość walczy o przetrwanie i jest absolutnie przyparta do muru. Świat sam w sobie całkiem spójny, ciekawy, nikt nie mógłby narzekać, gdyby tak właśnie było. A potem… a potem dzieją się rzeczy niesamowite. Otóż autor mówi – nie, oj nie. Ja wam pokażę, jak bardzo się mylicie. Nie po to wam podrzucałem wskazówki, by na tym poprzestać. Ja wam pokażę, że sytuacja nie była wcale taka beznadziejna – zawsze może być gorzej. Tu wiele rzeczy ma wytłumaczenie. I tutaj chyba nastąpił rozłam w fandomie, bo klimat się diametralnie zmienia… Ja sama mam mieszane odczucia. Z jednej strony – mają rozmach; z drugiej – ogromny dysonans między tym, co obecnie prezentowane było, a tym, co zostaje ujawnione.
kliknij: ukryte Chodzi mi oczywiście o wszystkie rewelacje, ujawnione głównie przez retrospekcje z ojcem Erena dzięki temu, że odkryli co tak naprawdę było w piwnicy. Bo tajemnicze moce, rodzina królewska, specjalne tytany… to jeszcze wszystko było na jedno kopyto. A potem nagle nazi, getta, pranie mózgów, wykorzystywanie tytanów do wojen z artylerią, propaganda – tak oto wygląda świat, który miał być przecież przyjaznym światem, który tylko czeka aby go zwiedzić – po unicestwieniu tytanów. I nagle wszystko co się dzieje wewnątrz murów wydaje się być kłótnią dzieci, które mają w ręku grabki – a przeciw nim stawia się marines z atomówkami. A więc Eren i spółka tak gorliwie chcą opuścić mury, zabić tytanów… a tak naprawdę czeka na nich tam 10‑ta Wojna Światowa. Ożesz.
I zgadzam się, autor strasznie zaniedbał w tym momencie własnych głównych bohaterów, jakby zadławił się tym, że on musi nam przedstawić ten okrutny świat ze wszystkimi detalami. Eren – niewiele się zmienił, acz przestał być irytujący aż tak. Mikasa – ona cały czas jest maszynką do zabijania. A Armin… okej, on na ich tle wypada najlepiej. Ale generalnie jakoś autor potrafi o wiele lepiej poprowadzić już poboczne postaci – np. taki Kenny był genialny.
No, ale trzeba przyznać, że autor potrafi grać na emocjach. Śmierć tu szokuje. Na dodatek śmierci tu jest mnóstwo, a nie przestaje szokować. Można trochę przywyknąć do trupów, ale zaraz coś trochę się zmieni i znów jest szokująco. Mi zapadło szczególnie w pamięć moment, jak Zwiadowcy nagle stali się celem do unicestwienia i ich opory moralne przed zabijaniem innych ludzi. To było naprawdę ciekawie poprowadzone.
I pierwszy tom nigdy już nie będzie taki sam… ciekawe tylko kiedy wreszcie w najnowszej akcji pojawi się Eren i spółka? Od wielu rozdziałów nic o nich nie było słychać, a „timeskip” był potężny… Mam nadzieję, że dotrwam chociaż do tego momentu, bo obawiam się, że znów „odskoczę” od tej mangi na dłuższy czas, by potem pożreć ją w całości. Bo jest dobra, naprawdę dobra. Niesamowicie zaskakująca. Bezwzględna i okrutna. A przy tym logiczna.
Na początku dawałam jej 9/10, potem jak zwolniło tempo, to 6/10. Ale teraz myślę, że jakieś 7,5/10.
Re: ( ≧Д≦)
Re: Hahahaha~
Nic nie wspominałam o braku oryginalności :) Owszem, motywy na których się opiera nie są jakoś szczególnie oryginalne czy nowatorskie i dopiero jak się przyjrzeć, to w niesamowicie oryginalny sposób je wykorzystuje. Tylko takie eksperymentowanie może skończyć się niestrawną kichą albo właśnie czymś… fazowym. Nie dla każdemu taka mieszanka przypadnie do gustu, a jeszcze cała manga przed nami i autorce może się coś nie udać. Ale początek jest dobry :)
Hahahaha~
Żeby nie było, nie jest to manga, którą określiłabym jako intrygującą, nowatorską czy dla każdego. Wręcz przeciwnie, jest dosyć fazogenna i stąd się bierze mój zachwyt.
Otóż mamy najzwyklejszego głównego nastoletniego bohatera żyjącego we współczesnej Japonii. Takiego spod znaku ADHD, ganbaryzmu, walki z przeciwnościami wszechświata i mówiącego to, co myśli akuratnie. A głębokich przemyśleń raczej nie miewa… A teraz jest jeszcze równoległy świat, taki typowy średniowieczny setting fantasy, w którym jest szlachetny do bólu książę z rodziny królewskiej, zamki, magiczne stworzenia, magia oraz… latanie na miotle…? Fazowy dodatek, zaprawdę. Bizony latające na miotłach… Wracając do księcia, w dniu jego ważnych urodzin, pojawia się złe bóstwo, które postanawia porwać księcia. Bo tak, bo może i ma taki kaprys. A że jest bardzo bezwzględny, to zabija księciu szczeniaczka, z którym był niezwykle związany… smuteczek. Kurtyna opada.
Wróćmy teraz do naszego głównego bohatera. Słowo klucz: reinkarnacja. Otóż, jest on reinkarnacją wspomnianego wyżej szczeniaczka o imieniu Lyle. I pewien szemrany typ pomaga mu znaleźć sposób, jak dostać się do tego równoległego świata, by mógł na nowo odszukać swojego Pana. Serio, serio. I nawet udaje mu się… tylko, że z księcia zrobił się zimny drań. Ups.
Podsumowując, Shunkan Lyle jest fazowe, choć nie wiem na ile zamierzenie, sama się dziwię, że aż tak mi się podoba.
Ukryta perełka
I wpadłam jak śliwka w kompot ;) Na jednym tomiku nie dało się zatrzymać.
Spodziewałam się takiego ciekawego, acz niezbyt ambitnego tytułu… zostałam zaskoczona. Owszem, podczytywałam opinie, że niedoceniona manga bardzo… podchodziłam do nich z dystansem. Teraz je podzielam.
Sporo osób rezygnuje z podjęcia lektury, gdy wspomnienie o zamianach płci, że jest gender‑bending i w ogóle. Otóż ja bym nie sugerowała się tym w żadnym wypadku, bo owszem, niektórzy odradzają się jako osoby o przeciwnej płci, ale nie ma tu nic więcej do dodania ani żadnego roztrząsania tej kwestii. Bohaterom też to specjalnie nie przeszkadza.
Co sprawia, że to taka dobra manga? Bohaterowie – ich ilość, motywacje, reakcje, zdolność do myślenia, nie wpadanie w szablonowość, zawiłość relacji pomiędzy nimi. I to wymieszane na dwóch poziomach – teraźniejszości i przeszłości. Oraz fabuła. Zgrabnie przemyślana, zaplanowana, starannie odkrywająca swoje karty, budująca nastrój, trochę gnająca na szyję, poruszająca często pomijane kwestie (halooo tu szkoła, tu są nauczyciele, którzy wcale nie są ślepi na poczynania wychowanków!). Mająca zdecydowanie ciekawą zagadkę przeszłości, która pewnie jeszcze nieraz zadziwi. Do tego wszystkiego protag, Harusumi, jest niezwykle ciekawym głównym bohaterem. O ironio, kreska jest no, w porządku, lecz trzeba się jednocześnie do niej przyzwyczaić. Powiela rażące błędy anatomiczne (te uszyyyyyy), ale najważniejsze, to „nauczyć się” rozpoznawać kto jest kto (czasem trudno).
Ale cóż to, kreska nie przeszkadza, natomiast historia jest przednia. Póki co jest 50 rozdziałów. Historia raczej na etapie… dosyć zaawansowanym, choć nadal trzymająca wiele kart w rękawie, które mogą sporo zaważyć. Do czego dąży? Nadal nie mam pojęcia, ale oczekuję, że do swego rodzaju katharsis bohaterów, gdy już wszystkie puzzle układanki z przeszłości wskoczą na swoje miejsca.
A wydaje mi się, że ta zagadka z przeszłości będzie baaaaardzo gorzka i pełna ironii. Czyli dokładnie taka, jakie lubie :>
Na razie mocne 8/10, ale w zależności od tego, co podadzą mi dalej, może być spokojnie wyżej, bo wskakuje do rankingu moich ulubionych.
Do 76 rozdziału :)
Ufff nareszcie skończył się dłuuugi „badawczy” wątek w Lilias (Lyrias). Był ogromnie szczegółowy, lecz jako, że czytelnik nic sam nie mógł specjalnie wydedukować, był też męczący… aczkolwiek ciekawe, że i taki wątek się pojawił – poza oczywistymi okołoromansowymi. Trochę mi przypominał Saiunkoku i Shuurei biegającą po targu, szukającą źródła szwindlu. A tutaj o trującej roślince, która świeci, o łączeniu kryształów, metalurgii i tak dalej. Bardzo sobie osobiście chwalę, że autorka postanowiła wrzucić dwójkę głównych bohaterów z dala od siebie na dłuuugi czas… bo jednak póki co są dosyć młodzi i niedojrzali, a tak to mają szansę dorosnąć, nie idąc w kierunku zbytniego polegania na sobie i niemożności bycia osobno. Ale tym bardziej nie mogę się doczekać, kiedy po tak długim czasie Zen spotka się z Shirayuki sam na sam – może coś znów trochę pójdzie mały kroczek do przodu! Ponad to drugi raz sobie wyrywkowo czytam – strasznie lubię ten arc, który jest tuż po tym, gdzie zatrzymał się drugi sezon – pierwszy wypad do Lilias, by zwalczyć chorobę. Strasznie lubię, jaką rolę pełnił w nim książę Izana. I znając ciąg dalszy, wychwyciłam interesującą rzecz :>
kliknij: ukryte W sumie po co Izana udał się do Lilias? Nie mógł przewidzieć choroby, bez przesady. Ale mógł przewidzieć, że będą jakieś trudności, chciał podpatrzeć Shirayuki bez Zena w pobliżu… no to mu się udało. A poza tym – przed wyjazdem wkręca Zena, po czym oświadcza mu po tym, że on za niedługo żeni się. Ha! A tu w Lilias, czego wcześniej nie odnotowałam, wielokrotnie pojawia się ta przyszła wybranka – Haki. Ale dopiero wiedząc, że coś ich łączy, zauważyłam te małe roztargnienie księcia i w ogóle. Urocze to było! :>
A nowe (przeplatane ze starymi) wątkami są równie ciekawe… achhh szkoda, że na nowe rozdziały tak wolno wychodzą.
Re: Recenzja
Po 65 rozdziałach TG:re
Pamiętam jak nie tak dawno temu skończyło się dosyć „nagle” Tokyo Ghoul. Czasem po prostu się czuje, że koniec się zbliża, ale jak nadejdzie to i tak ma się wrażenie, że jest się zaskoczonym i było to trochę za wczesnie – w pewnym momencie po prostu rozpoczął się ostatni arc. Konstrukcyjnie tak bardzo szablonowy, a jednocześnie fabularnie tak bardzo nieszablonowy. Zamknął część wątków, ale jednocześnie pozostawił jeszcze więcej pytań… a najważniejsze brzmiało: czy Kaneki zginął z ręki Arimy? Stał się jego quinxem? Tyle pytań, odpowiedzi brak.
A potem po tej burzy przyszła informacja, że będzie nowa manga – Tokyo Ghoul:re, z nowym protagonistą, z widokiem zza drugiej strony barykady, od strony ludzi. Nie było mi łatwo to zaakceptować! Tak bardzo się zżyłam z Kanekim i ghulami, ich losami, że CCG wydawało mi się nudne, niewarte uwagi, na dodatek pakowano nam zupełnie nową paczkę dzieciaków i nowego protaga. Przez wiele rozdziałów trudno mi było poczuć do nich sympatię, ale to w końcu Ishida i ciąg dalszy – kto wie, może dowiemy się kulis ostatnich scen z TG? Jeśli ktoś podchodzi z takim nastawieniem – gorąco rekomenduję czytanie :re, zdecydowanie nie zawodzi.
Im więcej czytam Tokyo Ghoul całościowo, tym bardziej odczuwam geniusz autora, Ishidy Sui. Porównując od strony graficznej, różnica jest piorunująca. TG to takie jednak okrągłe buźki, miękka kreska, trochę koślawa. TG:re to artystyczny majstersztyk, bardzo charakterystyczny, kreska jest chaotyczna, ale celowo chaotyczna, realistyczna, niezwykle szczegółowa, mroczna. To nie znaczy, że w TG kreska była zła – była po prostu niewyrobiona, przeciętna, bez szału. W TG:re czuć jak bardzo nabrała ona własnego stylu, jak bardzo udoskonaliła się.
Jeśli chodzi o fabułę, ta w TG:re stoi na najwyższym poziomie, choć zaczyna się niepozornie. Ot kilka lat po rajdzie na Anteiku mamy szansę podejrzeć życie młodego śledzego Sasakiego Haise i jego podwładnych. Pamiętam te nadzieje i domysły, że a może Kaneki przeżył i to on, ale nic nie pamięta…
Cóż, zawiedzionym się nie będzie. Historia jest prowadzona po mistrzowsku. Aczkolwiek trzeba mieć na uwadze, że Ishida Sui nie szczędzi swoich postaci (a jest ich naprawdę dużo i każdy ma swoje motywy, swój wyraźny charakter!). Wręcz przeciwnie, Ishida lubi się nad nimi znęcać, tak samo jak nad czytelnikami. Nie raz i nie dwa jest płacz i zgrzytanie zębów, nie nad bezsensownością, ale właśnie nad bezwzględnością, z jaką są traktowane postaci. A trudno się do niektórych nie przywiązać, a tu…
Co więcej, intryga jest jak pajęcza nić. Niezwykle misterna. Na tyle, że naprawdę trzeba uważnie czytać, by móc poskładać sobie ją w kawałek po kawałku. W TG:re dowiadujemy się powolutku coraz więcej o świecie przedstawionym, o pociągających za sznurki, o clownach, o incydencie z Rize, o przeszłości Eto. Postaciom są fundowane kolejne traumy, stawiani są przed trudnymi decyzjami. Ishida zaprawdę wie, co robi.
Jeśli ktoś polubił Tokyo Ghoul, to zdecydowanie powinien sięgnąć po kontynuację.
Re: Świetna
Re: Kolory włosów
Re: Kolory włosów
Im dalej w las, tym historia nabiera coraz większy rozmach. W anime myślałam, że po zebraniu czterech smoków reszta pójdzie dosyć szybko ku zakończeniu, takiemu czy innemu… teraz mam wrażenie, że wprost przeciwnie – to był dopiero sam początek. Dopiero teraz zaczynamy mieć sensowny wgląd w wewnętrzną politykę, intrygi, relacje z innymi krajami, wędrujemy po różnych zakątkach kraju i nawet poza. Dopiero teraz historia nabiera rumieńców.
Bohaterowie są przesympatyczni. Ich relacje są ukazane w niezwykle przemyślany sposób, są dosyć zawiłe. Każdy ma zupełnie inne motywacje – i zdecydowanie nie sprowadzają się do zalecania się do głównej bohaterki. Szanują się, wspierają – ale jak jedna rodzina, przyjaciele. Na dobrą sprawę wątek romantyczny jest jeden i też dobrze wpleciony. A że kibicuję im, to czasem woooolny rozwój trochę irytujący, ale ma w sobie mnóstwo uroku. W końcu Yona ma dopiero 16 lat.
kliknij: ukryte Oczywiście dla mnie jedynym słusznym pairingiem romantycznym tutaj jest Yona i Hak. On od dawna w niej zakochany po uszy, ale dosyć opornie aczkolwiek zgadza się na zakopanie we friendzonie. Księżniczka kompletnie nie postrzegała go w kwestiach poza „przyjacielem z dzieciństwa”, ale powoli, powolutku… zaczyna dostrzegać, że to on zawsze przy niej jest, broni ją i może jednak nie tylko z rozkazu ojca jest przy jej boku. Każda drobna zmiana, kroczek, rumieniec jest uroczy hahaha. Choć trochę mi żal Haka, ale jest spora szansa, że jeśli przeżyją, to w końcu oboje sobie wyznają uczucia. Co do Yony i Soo‑wona, to ten pairing istniał tylko jak bańka mydlana – ot dziecięca miłość Księżniczki, wyidealizowany książę. Soo‑won zabijając na jej oczach króla trafił na ścieżkę bez odwrotu… Późniejsze ich spotkania tylko mnie umocniły w przekonaniu, że on traktował ją nie więcej jak serdeczną przyjaciółkę, której nie chciał skrzywdzić, ale nie miał nic przeciwko manipulowaniu jej zachowaniem by móc osiągnąć własne cele. Ale kompletnie nie widzę ich ze sobą razem. Aczkolwiek ucieszyłabym się – i uważam, że jest na to spora szansa – ostatecznie we troje dojdą do porozumienia i zostaną przyjaciółmi.
Co tu dużo mówić, nie mogę się doczekać dalej – a pewnie sporo czasu minie zanim manga się skończy. Smuteczek. Zarzekam się (na tę chwilę), że basta z mangami, które wciąż się ukazują. Tak się nie da…
Re: ehhh...