Tanuki-Manga

Tanuki.pl

Wyszukiwarka recenzji

Studio JG

Komentarze

Squaerio

  • Avatar
    M
    Squaerio 5.06.2010 22:11
    Szkoda, że tak krótko.
    Komentarz do recenzji "Shina Dark"
    Mangę odkryłem w zasadzie przypadkiem, przeglądając kiedyś internetowe katalogi japońskich komiksów.
    Zacząłem czytać… i odświeżam ją sobie regularnie co jakiś czas.

    Niby nic nowego, ot historia o wielkim władcy ciemności w towarzystwie uroczych panienek. Kolejna ecchi haremówka osadzona w klimatach fantasy? Może… ale i zdecydowanie coś więcej.
    Seria robiona jest z dużym przymrużeniem oka. Ślizga się po konwencjach serwując nam zarówno masę elementów komediowych z przezabawnymi gagami sytuacyjnymi, jak i przebłyski dramatu. W dodatku widocznie nawiązuje do gier RPG, których reguły także mają odbicie w elementach fabularnych.

    Tytuł ma też sporo widocznych wad. Kreska nie jest nadzwyczajna, choć czasem potrafi pozytywnie zaskoczyć. Największą jej wadą przeze mnie jednak dostrzeżoną jest zmiana designu i rysunku twarzy bohaterów. Czasem potrafi zmienić się z rozdziału na rozdział a najbardziej widocznym przykładem tego niedociągnięcia jest twarz głównego bohatera, Exody.

    Sam a fabuła i świat też nie należą do wybitnie oryginalnych, ale nie rażą przesadną infantylnością, czy chorobliwym absurdem. Gdybym szukał porównania, to w pierwszej kolejności na pewno wymieniłbym Disgaeę (tak serial, jak i gry na konsole). Jest kolorowo, jest składnie i jest zabawnie. Tyle mi do szczęścia wystarczy.

    Najmocniejszym punktem mangi są natomiast bez wątpienia bohaterowie. Lekkoduszny władca ciemności, który preferuje wędkowanie nad podbój świata a jednocześnie nie jest zdziecinniałym idiotą. Wiecznie opanowany i śmiertelnie poważny (aż groteskowo) lokaj i upadły król wampirów, Vincent. Urocza i wiecznie zapracowana pokojówka – żyjąca lalka Noelle. Nie da się przy nich nudzić. Plejadę gwiazd uzupełniają jeszcze księżniczki bliźniaczych księżyców Gallet i Christina, czy też zabawna Marple.

    Każde z nich ma swoją własną historię, z którymi powoli się zapoznajemy w kolejnych woluminach i… niestety tutaj wychodzi największy mankament Shiny Dark.
    JEST ZA KRÓTKA!
    Manga składa się zaledwie z 4 tomów (5 chapterów na każdy tom) i stanowi w zasadzie prolog do właściwej fabuły. Na ostatnich stronach figurują nawet informacje, iż wolumin czwarty to koniec zaledwie pierwszego rozdziału całej opowieści z ostatnimi panelami zapowiadającymi zupełnie nowy arc. Z tego co mi wiadomo, Shina Dark przeżywała trudne chwile z powodu licznej zmiany magazynów, na łamach których była publikowana. Dlatego też w 3 lata powstały zaledwie 4 zeszyty. Ponadto autor Shiny rzekomo zajmuje się teraz tworzeniem innego tytułu i nie wróci do poprzedniej serii nim nie ukończy pracy nad tamtym projektem.
    Przygody „Satana” (tak go tytułują mieszkańcy wyspy) nie były szczególnym hitem, ale nie znajdowały się również na dnie pod względem popularności. Z tego też powodu choć publikacja została wstrzymana, to Shina Dark nie posiada rzekomo oficjalnego statusu produkcji ukończonej i wciąż jest 'ongoing'.
    Pozostaje tylko liczyć na to, iż w końcu wszystko ruszy ponownie a czytelnicy będą mieli szansę czerpać radość z kontynuacji.
  • Avatar
    M
    Squaerio 28.05.2010 10:08
    Może jednak warto się przełamać?
    Komentarz do recenzji "Übel Blatt"
    Nie jestem wybitnym znawcą mang. Na swoim koncie mam ledwo kilka przeczytanych tytułów, głównie shouneny i skrawki shoujo, zatem produkcje stosunkowo lekkie w odbiorze.
    Któregoś razu za to przyszło mi trafić na Ubell Blatt właśnie i…

    Cholera już dawno nie byłem tak bardzo zniesmaczony, jak stało się to przy okazji pierwszych rozdziałów. Bezsensowna nagość z erotyką podchodzącą już pod chorą pornografię, wyjątkowa eskalacja przemocy z wiadrami krwi i flaków. W dodatku dziecinny bohater bez głębi i świat płaski jak deska. Nie byłem z tego powodu zadowolony.

    Zdegustowanie nawet do tego poziomu jednak jeszcze nie sprawiło, iż porzuciłbym tytuł nazywając go kompletnym gniotem. Zazwyczaj wolę wejść trochę dalej, aby powstałe pierwsze wrażenie móc później tylko utwierdzić przez odpowiednią argumentację, bądź też rozwiać wstępne nieporozumienie.

    Z perspektywy prawie 100 przeczytanych chapterów przygód Koinzella mogę przypuszczać, iż autor mangi w pierwszych tomach jeszcze nie do końca wiedział, jaki charakter ma przybrać jego twórczość. Czy chciał szokować i oburzać właśnie po to, aby o serii zrobiło się głośno, aby później móc przedstawić swoją prawdziwą wizję? Może też zwyczajnie ugiął się pod ostrzałem krytyki rozumiejąc swój błąd i próbując go w jakiś sposób naprawić… z różnym wprawdzie efektem, choć tu powinny liczyć się intencje.

    Dalsze tomy wskazują na pewien zabawny trend. Z czasem golizny zaczyna być coraz mniej (nie znika wprawdzie zupełnie, ale to i tak postęp), starcia nie kończą się tylko i wyłącznie bezsensowną jatką, po której pozostaje kubeł wnętrzności i krwawa miazga. Oraz… uwaga, uwaga! Fabuła oraz świat zaczynają być stopniowo rozbudowywane tak, jak i głębi nabierają charaktery przedstawianych bohaterów. Przed czytelnikiem odkrywane są karty z historii i jakże istotnych wydarzeń sprzed 20 lat. Postacie mają swoje motywy, przez które działają tak a nie inaczej.
    Co to wszystko oznacza?
    Ubell Blatt w końcu zaczyna mieć fajny klimat.

    Manga ma nadal swoje niedoskonałości. Widoczne są choćby czerpane garściami zapożyczenia z innych utworów, ale… bądźmy ze sobą szczerzy, w dzisiejszych czasach naprawdę trudno o oryginalność. Ja zaś wolę solidny i smaczny miks zapożyczeń, niż ekstremalny eksperyment twórczy, zakończony tylko niestrawnością. Czasami ułomna kreska (chociaż w porównaniu do pierwszych tomów Claymore'a i tak można mówić tu o dziele sztuki), sztampowe linie dialogowe, czy absurdalność niektórych zachowań.

    Z takiego tylko powodu nie skazywałbym tytułu na potępienie. Ocena 1/10 zaś w moim skromnym przekonaniu jest tylko odbiciem niedojrzałej frustracji. Bądźmy poważni. Na takie noty to zasługują prędzej amatorskie doujiny z rodziny hentai, nie posiadające ŻADNEJ fabuły, sensownych dialogów, ni w ząb myślących bohaterów a w dodatku koszmarnie narysowane.

    Evil Blade ma do zaoferowania całkiem sporo. Jego jedyny problem stanowi właśnie koszmarny początek, który porównać można do chodzenia na boso po rozbitym szkle. Im dalej się natomiast zajdzie, tym grunt staje się coraz lepszy. Dlatego nawet mimo sporej niechęci, warto dać mandze (solidny) kredyt zaufania.
    Pozdrawiam.