Bleach
Recenzja
Niewiele chyba jest mang niewydanych w Polsce, a jednocześnie tak dobrze u nas znanych, jak Bleach. Trzymając w rękach pierwszy tom tego cyklu, wypuszczony przez JPF, trudno nie odnieść wrażenia, że oto pojawiła się seria, którą wszyscy już czytali. Prawda jest jednak taka, że sieć to nie wszystko, i kto wie, czy nie okaże się to wydawniczy strzał w dziesiątkę.
The Death and the Strawberry nie przypomina jeszcze międzynarodowego hitu w kategorii shounen. Prościutka, niezbyt sensowna fabuła sugeruje raczej schemat „monster of the week” w wykonaniu obdarzonego mocą nastolatka i tylko humor, jednak lepszej jakości niż w przeciętnym komiksie dla młodzieży, zapowiada przyszły sukces. Gwoli informacji dla osób, które nie zetknęły się z recenzowanym tytułem – w pierwszym tomie piętnastoletni Ichigo Kurosaki, młodzieniec obdarzony pomarańczową grzywą, sporym temperamentem, a przede wszystkim zdolnością widzenia i interakcji z duchami, spotyka Rukię Kuchiki, strażniczkę śmierci (shinigami). Wspólnie polują na upadłe duchy (hollowy) w mieście Karakura. Znaczną część postaci drugoplanowych stanowią koledzy i koleżanki Ichigo ze szkoły, którzy co i rusz są atakowani, nagabywani itp. przez różnego rodzaju istoty nadprzyrodzone. Brzmi to pewnie niezbyt zachęcająco, ale daje się czytać, a później staje się nieco lepsze.
Osobny akapit wypada poświęcić przekładowi, czyli czemuś, co na pewno intrygowało wielu fanów Bleacha. Do stylistyki i ogólnej jakości nie mam żadnych zastrzeżeń. Tekst czyta się szybko i przyjemnie, zdania brzmią naturalnie, błędów gramatycznych czy choćby literówek nie stwierdziłem. Widać, że w opracowaniu przekładu brała udział grupa osób, które ewidentnie przyłożyły się do pracy. Ale to wszystko sprawa – powiedzmy sobie szczerze – drugorzędna dla zagorzałych fanów tytułu. Prawdziwe pytanie brzmi – co z terminologią i nazwami własnymi?
Ta kwestia została wyjaśniona w „Słowie od tłumacza”, czyli obszernym posłowiu Pawła Dybały. Wynika z niego, że tłumacz zdecydował się postawić raczej na dobre brzmienie przekładu, aniżeli jego wierność. I tak shinigami stali się strażnikami śmierci, zanpakutou – żniwiarzem dusz, ale już nazwy bezpośrednio zaczerpnięte przez autora z innego języka – jak hollow albo Soul Society – pozostały bez zmian. Również bez zmian pozostały japońskie nazwy własne (epokę „Bunny Cukino” szczęśliwie mamy dawno za sobą), za to podane zostało ich znaczenie, co uważam za miły i bardzo ciekawy dodatek. Mniejsza jednak o wszystkie te wyjaśnienia; moje największe uznanie tłumacz wzbudził we wstępie, stwierdzając że Ponieważ niektórzy z Czytelników znają już „Bleacha” z innych źródeł, mogą być przyzwyczajeni do nieco innych rozwiązań w tłumaczeniu. „Z innych źródeł” – podziwu godna subtelność!
Poza wyżej wspomnianym posłowiem, w tomiku nie ma żadnych dodatków, a zaledwie jedna stron została poświęcona na reklamę.