Bleach
Recenzja
Bleach nigdy nie słynął z rozbudowanych kwestii dialogowych. Trzydziesty drugi tomik tej mangi nie bez kozery nosi zatem tytuł Howling a nie, na przykład, Talking. I co tu kryć, tytuł ten całkiem nieźle oddaje to, co na jego kartach się dzieje.
Bodajże pierwszy raz od czasu walki Ichigo z Byakuyą mamy sytuację, kiedy cały tom został poświęcony starciu dwóch bohaterów. Na dobrą sprawę widzimy tu tylko cztery postaci – tłukących się Ichigo i Grimmjowa Jaegerjaqueza (skąd autor bierze te nazwiska?) oraz obserwujące walkę Orihime i Nel. Na sto sześćdziesiąt siedem stron zasadniczej fabuły może kilkanaście poświęcono na reminiscencje z przeszłości szóstego espady. Cała reszta to już tylko sieczka, na dodatek pokazana nieco inaczej, niż do tej pory w Bleach bywało.
Czemu inaczej? Wcześniej każdy właściwie pojedynek w tej mandze wyglądał tak, że bohaterowie po kolei używali coraz to silniejszych technik, perorując przy tym zacięcie, jakie to one są kosmiczne. Każdy z nich czuł się w obowiązku dokładnie opisać przeciwnikowi, czym i jak go walnął (co niejeden raz wypadało wręcz groteskowo). Tutaj Kubo Tite odszedł od tego obyczaju. Nawet gdy Grimmjow wyciąga z rękawa moce, których czytelnik wcześniej nie widział, nie traci czasu na wykłady poświęcone ich działaniu, tylko prezentuje je w praktyce. Nie kryję, że ta forma jakoś bardziej przypadła mi do gustu, takie podejście zmienia jednak jeszcze bardziej konwencję mangi. Zdarza się, że mamy po kilka stron, na których nie pada ani jedno słowo, zaś jedynymi literami są te występujące w wyrazach dźwiękonaśladowczych.
A co poza tym? W sumie niewiele. Nel i Orihime przypadła niewiele znacząca rola obserwatorek walki. Co ciekawe, z tej dwójki to Nel jest tą, która ma więcej do powiedzenia, przypominając Orihime, że nawet jako klasyczna już „dziewica w opałach” ma także swoje obowiązki. Przez krótką chwilkę widzimy także Aizenowy haremik, czyli grupę arrancarek. Dla większości z nich to debiut, ale już teraz widać, że Aizen zadbał o to, by mieć pod ręką panie z każdym rozmiarem miseczki. Ostatnie kilkanaście stron to historia z serii Bleach: Untold Stories, tym razem skupiająca się na dzieciństwie Toushiro Hitsugayi. Pojawiają się tu także Hinamori i Rangiku.
Choć okładka może wydawać się nieco przycięta, jest jedną z lepszych, jakie od pewnego czasu miał Bleach, przynajmniej w moim odczuciu. Kilka pozytywnych słów muszę napisać także o przekładzie. Z przyjemnością donoszę, że bohaterowie przestali podczas walk namiętnie nadużywać słowa „szlag”, co niegdyś było w tej mandze codziennością. Tu, mimo rozlicznych okazji, zwrot ten nie pada ani razu, co więcej, Grimmjow używa nawet słowa „zajebiście” (strona 50). Przynajmniej tyle, jeśli chodzi o pokazanie, że jest on jednym z mniej grzecznych członków Espady.