Kuroko's Basket
Recenzja
Obóz treningowy, a zwłaszcza mecze sparingowe z Shuutoku, dają wszystkim zawodnikom Seirin do myślenia. Młodzi sportowcy wiedzą, że jeśli chcą odnieść sukces w nadchodzących rozgrywkach, muszą znacznie poszerzyć repertuar zagrań. Oczywiście najwięcej pracy czeka Kagamiego i Kuroko – ten pierwszy, mimo poprawienia skoczności, przegrywa pojedynek jeden na jednego z Midorimą. As Shuutoku dosadnie wyjaśnia Kagamiemu, dlaczego nie ma szans zarówno z nim, jak i resztą Pokolenia Cudów. Nie robi tego jednak złośliwie, by podbudować własne ego, ale by uświadomić przeciwnikowi, że nawet najbardziej widowiskowe wsady nie zapewnią drużynie zwycięstwa. Kuroko, obserwujący mecz kolegów, wpada na pewien pomysł, dzięki któremu dużo łatwiej będzie mu rozgrywać piłkę i który pozwoli Seirin na swobodniejszą grę. Pytanie brzmi, czy starczy mu czasu na opanowanie nowej techniki.
Ale to nie Seirin jest głównym bohaterem tomu ósmego – tym razem na pierwszy plan wysuwają się zawodnicy liceów Touou i Kaijou, walczący w ćwierćfinale zawodów międzyszkolnych. Jako że obóz treningowy Seirin dobiega końca, Riko postanawia zabrać kolegów na mecz, zapowiadający się szalenie widowiskowo. W końcu nie co dzień można zobaczyć pojedynek byłych asów liceum Teikou, czyli Daikiego Aomine i Ryouty Kise. Spotkanie staje się okazją do kilku retrospekcji z czasów gimnazjalnych, opowiadających o początku kariery Kise w drużynie koszykarskiej. Przy okazji wychodzi na jaw, że chociaż gracz Kaijou bardzo często rozgrywał mecze z Aomine, nigdy nie udało mu się wygrać, co nie znaczy, że ma zamiar poddać się bez walki.
Tom ósmy to miła odmiana od ciągłych wizyt u Kagamiego i Kuroko, mecz ich niedawnych przeciwników jest emocjonujący i ma dobre tempo, chociaż to już jest ten etap, kiedy autor coraz chętniej zaczyna sięgać po zagrywki nie z tego świata. Fajne jest to, że cała uwaga nie skupia się na gwiazdach zespołów – również ich starsi koledzy dostają swoje pięć minut, by zabłysnąć pod koszem. Poza tym warto wspomnieć, że omawiana część ma kilka wyjątkowo ślicznych rysunków. Styl mangaki szybko wyewoluował – stał się ostrzejszy, bardziej ekspresyjny i dynamiczny. Sylwetki postaci, a zwłaszcza rysy twarzy nabrały charakteru, dzięki czemu znacznie lepiej oddają emocje.
Nie zmienił się natomiast poziom wydania, zarówno jakość druku, jak i tłumaczenia są bez zmian. Całkiem zgrabna kompozycyjnie obwoluta sprawia, że człowiek zaczyna optymistycznie zakładać, że może Tadatoshi Fujimaki wreszcie się wyrabia. Numeracja stron nie jest kompletna, ale pojawia się na tyle często, że spis treści nie traci sensu. Nie wiem też, czy to zasługa oryginału, czy dobra wola wydawnictwa, ale wewnętrzne marginesy pojawiają się w tomie ósmym zaskakująco często, co znacząco ułatwia czytanie i sprawia bardzo estetyczne wrażenie. Poza tym rozłożył mnie na łopatki tekst Kasamatsu ze strony 53: ...ty niedoczochrany łosiu! – cudny jest, serio! Omawiana część kończy się mocnym akcentem, czyli wyzwaniem rzuconym Kise przez Aomine – nie wiem czy taki był zamysł autora, ale w rzeczonym tomiku brak jest dodatków, co sprawia, że ta scena naprawdę robi wrażenie i zaostrza apetyt na kolejną odsłonę przygód młodych koszykarzy. Pozostałe dwie kartki Waneko wykorzystało na stopkę redakcyjną oraz reklamy własne.