Teoria miłości
Recenzja
Jak to ktoś mądry kiedyś powiedział, miłość niejedno ma imię, a od miłości do nienawiści bywa czasem tylko jeden krok. W tym miejscu czytelnik recenzji niezaznajomiony z mangą zadaje sobie pewnie pytanie, czy w ten sposób sugeruję jakieś ważkie i rewolucyjne zmiany w życiu uczuciowym bohaterów Teorii miłości… Ale nie. Wcale tak nie jest. W sensie, żadna rewolucja się w sumie nie kroi. Ale wicie, rozumicie, wstęp do recenzji musi jakiś być i ten tego… A zresztą, przejdźmy do konkretów.
Ekhem… A więc tak. Fabularnie tomik drugi zaczyna się od retrospekcji. Nawet podwójnej retrospekcji, bo na pierwszej stronie raczeni jesteśmy przypomnieniem sytuacji, w której Yarahata stał się „Yaraszmatą”. Po tym skoku w czasie wracamy na imprezę Klubu Tenisowego i obserwujemy, jaki ciąg wydarzeń sprawił, że Yaraszmata… znaczy się, Yarahata opuścił imprezę w towarzystwie swojej licealnej miłości, Nakayamy. I co na to wszystko Saki? Prawdę mówiąc… nico. Bez wdawania się w fabularne meandry wspomnę tylko, że wątek z Nakayamą kończy się dość szybko, aczkolwiek życiowo, a Kanji po kolejnym uczuciowym kopniaku w tyłek zdaje się cofać na pozycję pod tytułem „Wystarczy mi, że mogę po prostu być u boku ukochanej”. To z kolei sprawia, że pojawi się kolejny przybysz z zaświatów, a to akurat trochę w życiu chłopaka namiesza. Czytelnik dowie się natomiast, że to całe życie po życiu to jednak nihil novi względem obecnego.
Jak więc można się domyślić, na drodze do zdobycia serca Saki nie nastąpiły znaczące postępy. Sprawy zapewne nie ułatwia to, że w kwestiach uczuciowych dziewczyna ma pewnie tyle samo doświadczenia co Kanji. Ba, jak czytelnik się może domyślać, również jest swego rodzaju otaku, tyle że lepiej życiowo i społecznie przystosowaną. Z grubsza fabułę tego tomiku można podzielić na trzy wątki: poświęcony Nakayamie, potem gościowi z zaświatów, a ostatecznie polowaniu na prezent dla Saki. W tle dostajemy też oczywiście kolejne pozycje z Teorii Miłości według Aiyi. Te zresztą, tak jak poprzednie, są nadal jak najbardziej sensowne i mogą stanowić dobrą wskazówkę do działania w prawdziwym życiu. Oczywiście, po wzięciu poprawki na indywidualną sytuację personalną oraz ewentualny kontekst kulturowy. Albo obyczajowy…
Bez zmian została kwestia wykorzystywanego w mandze humoru. Nadal jest niewybredny, skupia się głównie na inwektywach na linii Aiya–Kanji oraz często gęsto dotyczy damskiej bielizny. Albo piersi. Albo jednego i drugiego. Choć mam wrażenie, że humoru było tu jakby trochę mniej niż wcześniej, ale może się po prostu trochę uodporniłem. Na dobrym poziomie jest też jakość polskiego wydania. Kotori nie dało plamy i ponownie otrzymaliśmy solidnie wydrukowany i wygodny tomik, aczkolwiek tym razem bez kolorowych stron. Mam jednak wrażenie, że tym razem tłumacz nieco przesadził z „umłodzieżowieniem” dialogów, bo trochę trudno mi uwierzyć, że student w rozmowie z kolegą nazwałby próbę podrywu dziewczyny „świrowaniem do niej”. A może to ja jestem za stary i się zwyczajnie nie znam? Warto jednak zauważyć, że grafika na okładce ma zdecydowanie bardziej pikantny charakter. O ile pierwsza była romantyczna, ta jest już erotyczna. I obnaża niskie notowania interesu Aiyi…
W tomie drugim Teorii miłości dostajemy płynne rozwinięcie tego, co otrzymaliśmy w poprzednim. Humor, jakość, fabuła i kreska pozostają bez większych zmian. Kanji jak na razie nie przeszedł znaczącej przemiany charakterologicznej, ale przyjmuje do wiadomości lekcje i połajanki Aiyi, więc można mu wróżyć sukces. Cóż, do końca jeszcze trzy tomiki, zatem kto wie, co jeszcze naszego mistrza Monster Huntera czeka…
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Kotori | 4.2019 |
2 | Tom 2 | Kotori | 7.2019 |
3 | Tom 3 | Kotori | 11.2019 |
4 | Tom 4 | Kotori | 4.2020 |
5 | Tom 5 | Kotori | 7.2020 |