Trigun
Recenzja
Widniejące na grzbiecie tego komiksu hasło „deep space planet future gun action” szczęśliwie ujmuje prawie wszystko, co trzeba o nim wiedzieć (science‑fiction western, jeeej!), mnie zatem pozostają komentarze na boku. Podstawowy jest taki, że Trigun to klasyka mangi shounen, a ja nawet nie lubię tego gatunku. Mimo to do Triguna mam wyraźną słabość i choć upłynęło kilka lat od pierwszej lektury, moja opinia o nim wydaje się tylko rosnąć. Nie dziwiłoby mnie to, gdyby Trigun jakoś poza swój gatunek wykraczał, ale przeciwnie – jest to jego typowy przedstawiciel (przynajmniej jak na tytuły z lat dziewięćdziesiątych, teraz szablony trochę się zmieniły). Protagonista Vash the Stampede to wręcz uosobienie popularnych motywów – lubi dobrze zjeść, jest duszą towarzystwa, pacyfistą unikającym przemocy, lecz niezwykle skutecznym w walce, gdy zostaje do niej zmuszony, a poza tym pomaga ludziom na prawo i lewo. Pod wesołą powierzchownością skrywa traumatyczną przeszłość, w tajemniczy sposób łączącą go z antagonistą Knivesem, u którego zło i socjopatia wyziera z każdego słowa. Do tego mamy drużynę dobra, czyli pilnujące bohatera agentki ubezpieczeniowe Meryl i Milly, zestaw nieludzkich pomagierów Knivesa Gung‑Ho Guns, których Vash musi pokonywać jednego po drugim, i obraz absolutnej, wydawałoby się, sztampy jest pełny.
Nie jest nią jednak ani trochę, ponieważ „sztampa” zakłada rutynowe powielanie wątków, a ich wykonanie w Trigunie jest zaiste wybitne. Trochę się wyrobiłem w krytyce od czasów poprzedniej lektury i lepiej widzę, skąd mój wcześniejszy spontaniczny entuzjazm. Rozplanowanie tej mangi jest po prostu rewelacyjne. Nic mnie bardziej nie męczy w shounenach niż dyskusje na kilkanaście stron w środku walki, w trakcie których postacie tłumaczą sobie nawzajem (a przede wszystkim czytelnikom), co się właściwie dzieje i o co wszystkim chodzi. W Trigunie tymczasem nie ma tego wcale! Pierwsza połowa tego tomu to akcja non stop, a mimo to dowiadujemy się mnóstwa rzeczy o świecie przedstawionym, postaciach, wszystko zaś przeplatane jest niewymuszonym i naprawdę udanym humorem. To prosta historia, ale tak wyśmienicie rozplanowana, że chylę czoła przed Yasuhiro Nightowem.
Żeby nie mnożyć pochwał bez końca, z anatomią autor miewa za to problemy. Cóż, jest to zrozumiałe, to jego pierwsza manga, później jest już tylko lepiej. Problemy z ludzkimi proporcjami rażą jednak tylko momentami, a Nightow skutecznie maskuje warsztatowe braki lekko karykaturalnym stylem; ważniejsze, że akcja jest rozrysowana świetnie, a pojawiające się kilkukrotnie całostronicowe grafiki udowadniają, że powiększony format się przydaje.
W ogóle – wydanie! Toż to godne Biblii, pięć centymetrów grubości, twarda polakierowana oprawa – cudowność. Trochę ono kosztuje, ale jak się policzy, że dostajemy za to prawie 700 stron (w tym prawie 50 stron dodatków), robi się z tego całkiem opłacalny zakup. Jeśli chodzi o jakość drukarską, to na serio najładniejsze polskie wydanie, z jakim miałem dotychczas do czynienia, a widziałem sporo. Co do kwestii edycyjnych, idealnie nie jest, ale i tak jestem zadowolony. W kilku miejscach miałem trudności ze zrozumieniem, o czym w ogóle mowa w tłumaczeniu, i niefortunnie kilka z tych fragmentów pojawiło się wcześnie, co nastawiło do reszty mnie mało pozytywnie (acz te obawy się później rozproszyły). Na samym wstępie mamy, bez kontekstu, napisane, że „W odległej przyszłości, w dalekim miejscu, którego jeszcze nie widać”. Co to znaczy, że „jeszcze nie widać” – ktoś gdzieś się wybiera? Nie wydaje mi się, chodziło raczej o ogólnikowe stwierdzenie typu „in a galaxy far, far away…” Dokładnie stronę dalej Vash jest przestawiony jako „podejrzany o zabójstwo i zniszczenie mienia klasy G”. Czy mienie jest klasy G, czy Vash jest podejrzanym klasy G? Raczej to pierwsze, zdanie jednak sugeruje to drugie. Poza tym podejrzewam, że owe „G” może być nieprzetłumaczonym żartem, bo w Japonii i USA oceny idą od A do F, więc G to poniżej najgorszej możliwej. Kawałek dalej Vash komentuje, że „nie będzie się mazgać w języku Racine’a”. Chodziło o język francuski, ale bym się nie domyślił bez dłuższego dumania na potrzeby tej recenzji. Funkcjonuje raczej określenie „język Moliera”, poza tym słabo mi pasuje do Vasha powoływanie się na francuskich dramatopisarzy z XVII wieku.
Na tym kończę listę skarg, która została z nawiązką nadrobiona rozlicznymi pozytywami. Ze względu na konwencję westernu przydałoby się, aby język był odpowiednio soczysty, i dokładnie taki jest. Szczególnie bandyci wyrażają się dosadnie, ale pomysłowo i bez przesadnej wulgarności. Uśmiechałem się przy frazach takich jak „kipisz nie z tej ziemi” czy „syndrom zadymo genezy”, co chyba najlepiej świadczy o tym, że wykonano dobrą robotę. Doceniam też kreatywność w tłumaczeniu onomatopei, których jest w tym komiksie imponujące bogactwo, sporo dodają do akcji i jeszcze więcej do humoru (przy takim „kciukasie” też zdarzyło mi się parsknąć śmiechem).
Pozostała jeszcze ostatnia kwestia, którą wypada mi tu poruszyć – aktualnie polskie wydanie kończy się w miejscu, gdzie fabuła tak naprawdę dopiero się rozkręca. Po pierwszych trzech tomach pierwszego wydania oryginalny magazyn zbankrutował, więc Nightow się przeniósł, kontynuując pod tytułem Trigun Maximum. Polskie wydanie to owych dwadzieścia pierwszych rozdziałów, a historię zamyka kolejnych sto. Skala wydarzeń rośnie, jest dużo mroczniej, melodramatyczniej, pojawia się spora dawka estetyki sado‑maso (co nieco można już dostrzec i teraz). Jest inaczej, ale trudno nie doczekać się zmian w mandze wydawanej przez dekadę. Niemniej jeśli ktoś już zacznie, wątpię, czy zdoła się oderwać, i mimo że znam tę historię, to Studio JG złamie mi serce, jeśli nie wyda reszty. Nawet się nie ważcie…
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Studio JG | 12.2019 |