Manga
Wagamama na Butler
- Selfish Butler
- わがままな執事
Niezwykle „wzruszająca”, przepełniona cierpieniem opowieść o uczuciu pomiędzy lokajem‑sadystą a masochistką z dobrego domu. Czyli manga spod znaku władcy i podnóżka.
Recenzja / Opis
Tradycyjnie powinnam zacząć od krótkiego omówienia fabuły. I tu mam problem. Najpierw muszę się wysilić, by dostrzec tę fabułę. Bo jak coś można omawiać, jak tego czegoś praktycznie nie ma albo jest tylko na tak prostym poziomie, że bez mikroskopu to się nie da tego zobaczyć? Właściwie znalezienie fabuły w tym czymś może być zbawienne dla moich szarych komórek. W końcu będę mogła ruszyć głową.
A więc zaczynamy.
Dawno, dawno temu pewna czternastoletnia dziewczynka zgubiła się w górach. Przerażone i zziębnięte stworzenie schowało się przed deszczem, grzecznie wyczekując pomocy. Na (nie)szczęście Momoha – bo tak miała na imię owa dziewoja – została odnaleziona przez „księcia w lśniącej zbroi”. Owym wybawcą był Shuuichirou, jak się później okazało – nowo zatrudniony przez jej rodzinę lokaj. Ten inteligentny młody człowiek wiedział, że w tych warunkach pogodowych panienka może się przeziębić. Dla jej własnego dobra postanowił zatem ją zgwałcić, zresztą wyżej wymieniona dziewczyna nie opierała się zbyt stanowczo. Więc czemu nie… nikt nie zabraniał mu takich praktyk. Po powrocie do stęsknionych rodziców Momosze nawet przez myśl nie przeszło, żeby powiedzieć prawdę o troskliwości nowego lokaja. Przecież jak mogłaby mieć żal o taką błahostkę do swojego wybawcy, w którym prawie natychmiast się zakochuje? Minęły dwa lata, dziewczynka dojrzała (fizycznie, bo emocjonalnie bez zmian), lecz w jej życiu nie zaszły zmiany, przynajmniej nie takie, jakich by chciała. I tak zaczyna się smutna historia zakazanego związku. Pełno tu cierpienia, dramatyzmu, przeżyć bohaterów, wewnętrznych rozterek i wszystkiego, co się napatoczyło pod rękę autorce.
Naprawdę nie potrafię wytłumaczyć, jakim cudem przeczytałam owo „dzieło” w całości. Dramatyzm wylewał się z prawie każdej strony. Fabuła jest tak głupia, jak tylko można sobie wyobrazić. Właściwie obraca się wokół: po pierwsze seksu, po dalsze cierpienia głównej bohaterki, cierpienia lokaja, a okazjonalnie cierpienia innych postaci. Cierpienie w sumie jest sednem tej mangi, jednak w tej materii prym wiedzie Momoha. Cierpi nieustannie. Jej mottem życiowym może być coś w rodzaju: jak cierpisz, to naprawdę żyjesz. A jest ona naprawdę genialna w wynajdowywaniu sobie nowych powodów do zmartwień: a to, że lokaj‑gwałciciel nie dopuszcza się na niej niecnych czynów, a to, że traktuje ją zbyt przedmiotowo. I w przerwie jedno wielkie pytanie, kocha czy nie kocha? No i dlaczego wysyła tyle sprzecznych sygnałów, że bohaterka nie wie, co jej luby o niej myśli (ja tam uważam, że jasno dawał jej do zrozumienia, że jest niczym)? Tak, moi drodzy, mamy do czynienia z totalną kretynką, która nie wie, jak używać mózgu, takie to nijakie i głupie. Zastanawiam się, co on w niej mógł widzieć – ale wierny podnóżek też jest w cenie. Teraz przejdę na drugą stronę mocy. Shuuichirou na pewno nie jest idiotą. Jak można go określić? Hmmm… dobra, zimny kawał drewna będzie najlepszym porównaniem. Osakabe Mashin starała się go ukazać w jak najbardziej pozytywnym świetle, ale to z góry było skazane na porażkę. Ten idealny, mroczny, tajemniczy mężczyzna miał chyba być marzeniem czytelniczek, a ja podczas czytania najchętniej bym go udusiła, zakopała i żeby świat go na oczy nie widział – co ewidentnie dowodzi, że autorce się nie udało. Czy w ogóle takie założenie mogło się sprawdzić? Skoro mamy do czynienia z osobą, która traktuje obiekt swoich uczuć (jakieś uczucia na pewno do niej żywi… hm… jakieś?) jak szmatę do podłogi i nie liczy się z jej zdaniem, bo on wie lepiej? Tak, zdaję sobie sprawę z poziomu intelektualnego Momohy, która nie potrafi wyrazić swojego zdania w bardziej skomplikowanych przypadkach. Ale on nie ukrywa, że ma ją za nic. Szanuje ją jak stary kapeć. I co jeszcze można o nim napisać? Cóż, obowiązkowo cierpi, bo ją niewystarczająco gwałci, bo jest zazdrosny, bo ona ma przed nim tajemnice. Występujące postaci poboczne mają tylko jeden cel: cierpieć lub powodować/potęgować cierpienie zakochanej parki.
To ja mogę teraz raz na zawsze zapomnieć o postaciach i przejść do oprawy graficznej.
Kreska to czysty przykład kiczu, jednak da się to wytrzymać, zdarzyły się nawet lepsze momenty. Przesadna czerń przeplata się z białymi placami. Tła są dość wtórne i nieoryginalne. Jeśli chodzi o projekty postaci, doszłam do wniosku, iż Osakabe Mashin wyszła z założenia, że tylko nad panami trzeba popracować, skoro grupą docelową są dziewczęta. Wszystkie przedstawicielki płci pięknej są narysowane na takie aby, aby jakoś wyglądało. Projekt głównej bohaterki wydał mi się nieszczególnie ciekawy, nie wyróżnia się z tłumu podobnych mangowych postaci. Shuuichirou, co tu ukrywać, główny amant, nie jest aż tak przystojny, jakby autorka chciała nam wmówić. Poza tym jego mroczność została podkreślona przez tanią sztuczkę, czyli uczernienie, gdzie tylko się da (zazwyczaj taki trik sprawdza się, ale tutaj wyszedł jakoś kulawo), a co za dużo, to niezdrowo. W oczy rzuca się brak cieniowania tejże postaci, a jeśli już jest, to takie na przysłowiowe odwal się. I początkowo przeszkadzał mi jego nos, ale to już drobiazg.
Jeśli miałabym tę mangę polecić komukolwiek, to pewnie miałabym koszmary nocne w stylu: co ja tym ludziom zrobiłam? Więc dla czystego sumienia – nie polecam. Nie widzę powodów, dla których można by się za coś takiego wziąć. Szkoda czasu, nerwów, to nie jest ciekawe, nie prezentuje sobą nic. Zakazany związek i te przeciwności losu zostały ściągnięte do poziomu idiotyzmu, a w dodatku są właściwie bezpłciowe. Finał za to okazuje się nagle oderwany od całości, cierpienie ustąpiło sielskim klimatom. Właściwie można toto przeczytać tylko i wyłącznie, jeśli szuka się z premedytacją czegoś dennego.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Shogakukan |
Autor: | Mashin Osakabe |