Planetes
Recenzja
Kiedyś, czytając któryś z późniejszych numerów starego „Kawaii”, wrył mi się w głowę dowcip umieszczony w nagłówku felietonu z cyklu Head in jar prowadzonego przez Michio. Brzmiał on mniej więcej tak:
Siedzą dwa szczury na wysypisku śmieci i wcinają taśmę filmową. W pewnym momencie jeden oznajmia drugiemu:
– Książka była lepsza.
Wydawać by się mogło, co wielokrotnie potwierdzało doświadczenie widzów, że ów dowcip jest uniwersalny. Że zawsze to adaptacja jest obiektem pretensji miłośników, gdyż z zasady może być albo piękna, albo wierna. I rzesze fanów pierwowzoru nigdy nie będą zadowolone, uznając ekranizację za twór podrzędny i wybrakowany. Aż tu nagle Planetes.
Z mangą Makoto Yukimury, osadzoną w niedalekiej przyszłości i opowiadającej o początkach podboju Układu Słonecznego, jest inny problem. Do zapoznania się z komiksem zachęciły mnie miłe wspomnienia z seansu animowanej adaptacji sprzed ponad dekady, który może nie był pasjonujący, ale na pewno mnie wciągnął. Owszem, anime widziałem już kilka lat temu, miejscami się dłużyło, miejscami nużyło, ale jednak zafascynowało. A manga przysporzyła mi trudności.
Podobnie jak w anime, tu również główny bohater, Hoshino, pracuje jako kosmiczny śmieciarz, uprzątając orbitę wokół Ziemi z odpadów zagrażających bezpieczeństwu lotów kosmicznych. Wraz z nim działają Rosjanin Yuri i nałogowa palaczka Fee, sterująca ich kosmiczną śmieciarką ochrzczoną „Toy Box”. No i tyle, początkowe rozdziały prezentują historie poszczególnych bohaterów, dyskretnie spajając całość głównym wątkiem fabuły. Zaznajomieni z anime spytają – gdzie się podziała Ai, druga główna bohaterka. Dziewczyna pojawia się, ale później. To główna różnica między komiksem a serialem, w którym wydarzenia poprzestawiano i posegregowano w taki sposób, by były bardziej spójne, a obsadę rozszerzono. Dzięki temu epizodyczne historie z życia załogi „Toy Boxa” nabrały barw, nie nużyły tak mocno, a widz miał szansę lepiej poznać bohaterów, zanim fabuła z kopyta ruszyła do przodu.
Może właśnie czekanie na rozwój sytuacji sprawiło, że lekturę Planetes wspominam nie najlepiej, lecz to materiał na osobna recenzję. W tej muszę wspomnieć, że od czytania odstraszała mnie wizualna objętość rodzimej edycji, w rzeczywistości stanowiącej omnibus dwóch pierwszych tomów (czyli de facto połowę całej historii). Decyzja J.P. Fantastiki o scaleniu komiksu do dwóch części jest uzasadniona względami ekonomicznymi, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że pozycje ukazujące się w cyklu Mega Manga nie są nastawione na zysk i dla wydawcy wystarczy, gdy się zwrócą. Ta polityka jest znana od dawna i chwała wydawcy za tak odważne podejście. W związku z powyższym cena nie powinna nikogo zaskakiwać – za okładkowe 54,60 zł czytelnik otrzymuje 34 kolorowe strony, a pół stówki należało zapłacić trzynaście lat temu za The Ghost in the Shell, przed inflacją i wprowadzeniem VAT na mangi. O ile rozumiem decyzję wydawcy, tak żadne argumenty nie przekonają mnie do polubienia omnibusów. Ciężkie to, źle się trzyma, palce bolą od powstrzymywania grubej książki przed samoistnym zamknięciem, grzbiet gnie się po długości, duże to, nieporęczne, do torebki zmieści się chyba tylko jako środek samoobrony i ogólnie wszystko na nie. Jako czytelnik wolałbym osobne tomiki, tak jest mi wygodniej.
JPF jak to JPF – jakość do przewidzenia. Druk czytelny, trwały, zwłaszcza czerń wzbudza podziw głębią, co jest istotne dla historii osadzonej w przestrzeni kosmicznej. Jednocześnie tony pośrednie również są wyraźne, odcinając się od siebie wzajemnie. Bardzo lubię też zastosowany papier, gęsty i – co ważne – jednolity w całym komiksie, nawet na kolorowych stronach, dzięki czemu barwy wydają się bardziej stonowane i adekwatne do poważnej mangi, chociaż trzeba zaznaczyć, że autor operuje właściwie tylko różnymi odcieniami błękitu i pomarańczu, czasem zielenią. Ale i weteranowi polskiego rynku mangowego zdarzyła się wpadka, przy czym ustalić należałoby, czy wynika ona z udostępnionych przez licencjodawcę materiałów, czy też jest skutkiem złego skanu. Doświadczenie podpowiada mi, że pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna, bowiem wygląd stron 47‑50 pozwala przypuszczać, że pierwotnie były kolorowe, tym bardziej, że zaczynają nowy rozdział. Zapewne barwy znikły wraz ze złożeniem poszczególnych fragmentów w tankoubon i tak też zostało w materiałach, na których pracowało wydawnictwo. W efekcie druk na kilku kartkach jest nieostry, naznaczony drobnymi artefaktami i wyraźnie odcina się od reszty komiksu gorszą jakością.
Planetes jest kolejną pozycją JPF‑u tłumaczoną przez Pawła Dybałę, którego decyzje nie raz wzbudzały kontrowersje, lecz głównie w przypadku mang wypełnionych specyficznymi, często wymyślonymi przez autora pojęciami i nazwami własnymi brzmiącymi zwyczajnie głupio w naszym języku. W tym przypadku mamy do czynienia z opowieścią w gruncie rzeczy realistyczną, czy też raczej bardzo prawdopodobną (pomijając fakt, że wizja przyszłości wg Makoto Yukimury już teraz nie przetrwała próby czasu), za czym idzie warstwa językowa. Na szczęście historia nie jest przepełniona technobełkotem, tak utrudniającym lekturę niektórych dzieł uznanych w Polsce za klasykę cyberpunku, co bez wątpienia ułatwiło tłumaczowi pracę. Bohaterowie posługują się głównie mową potoczną, niekiedy bardzo pikantną, ale z wulgaryzmami użytymi z wielkim wyczuciem. Spory, zwłaszcza w dobie dekomunizacji, budzić może przywiązanie tłumacza do słowa „kosmonauta”, usilnie zastępowanego dzisiaj zachodnim „astronautą”. Trochę nie pasowało mi również użycie określenia „biom rolniczy” w odniesieniu do zamkniętego ekosystemu służącego do produkcji rolnej na statku kosmicznym. Czym są biomy, tego czytelnikom po pierwszej klasie gimnazjum tłumaczyć raczej nie muszę, a tak młodzi odbiorcy japońskiej popkultury raczej i tak nie sięgną po Planetes. Kilka specjalistycznych pojęć doczekało się wyjaśnień w formie przypisów.
Szara ilustracja z okładki omnibusa powiela tę widniejącą na obwolucie, na której prawym skrzydełku umieszczono spis treści, wyjątkowo użyteczny dzięki numeracji niemal wszystkich stron. O ile uciętych kadrów nie stwierdziłem, tak obrazki rozciągnięte na dwie sąsiednie strony cierpią przez brak marginesów wewnętrznych, co wymusza rozginanie grzbietu do granic wytrzymałości i powoduje już wspomniane problemy z powstawaniem nieestetycznym zgięć. Wewnątrz komiksu znalazł się dodatek w postaci yonkomy przedstawiającej historyjki z codziennego życia załogi „Toy Boxa”.
Nietrudno z powyższego wywodu wysnuć, że po mandze Planetes spodziewałem się więcej, chociaż sam nie wiem dokładnie czego. Oczekiwania nieco ucierpiały w kontakcie z rzeczywistością, lecz wciąż jestem zadowolony, że na naszym rynku wydawniczym czasami błyśnie jakaś poważniejsza pozycja. Właśnie dla tego rodzaju mang regularnie opróżniam miejsce na półkach. Jeśli już coś ma zbierać kurz, to niech chociaż robi to w dobrym stylu.
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | J.P.Fantastica | 9.2016 |
2 | Tom 2 | J.P.Fantastica | 4.2017 |