Stigmata
Recenzja
Siostra Rosa pracuje dla tajnej organizacji RADEM, podległej państwu kościelnemu (dla niepoznaki zwanemu Syjonem). Głównym zadaniem tejże instytucji jest walka z demonami i niedopuszczenie do wybuchu wojny, podobnej do tej, jaka dziesięć lat temu doprowadziła ludzkość do olbrzymich strat. Na zlecenie szefa Rosa ma odnaleźć ojca Gabriela Iotę – obdarzonego nieprawdopodobną mocą, bohatera zakończonego konfliktu. Pech chce, że w drodze do miasta, gdzie ma przebywać zaginiony, dziewczyna potrąca samochodem chłopaka, który w wyniku uderzenia traci pamięć. Oczywiście, jak to w shounenach bywa, nasz anonim okazuje się rzeczonym Gabrielem Iotą – bohaterem z amnezją. Co w tej sytuacji zrobi Rosa, zwłaszcza kiedy wyjdzie na jaw, że również demony są już na tropie księdza?
Stigmata to najnowsza propozycja Studia JG, przywodząca na myśl klasykę gatunku shounen. Wszystkie obowiązkowe elementy są tu widoczne jak na dłoni – wyglądający na nastolatka główny bohater z fryzurą à la „piorun w szczypiorek”, seksowna towarzyszka, złe i mroczne stwory do unicestwienia oraz Tajemnica™. To bynajmniej nie jest zarzut, zwłaszcza że autorka ani razu nie próbuje wmówić czytelnikowi, iż prezentowaną historię należy traktować śmiertelnie serio. Generalnie krew się leje, zęby lecą, Bonanza! Pomysł na fabułę jest całkiem całkiem, acz po raz kolejny japońska wizja chrześcijaństwa wywołała u mnie tak zwany „facepalm”. Serio, nie mam bladego pojęcia, co mangaków tak kręci w zakonnicach, księżach i krzyżach, że o makabrycznej biurokracji nie wspomnę… Cóż, umówmy się, za znanymi każdemu Europejczykowi pojęciami w tym przypadku nie kryje się nic. To tylko egzotyka, tak odległa dla mieszkańców Kraju Kwitnącej Wiśni, jak dla Polaków zwyczaje Berberów. Odniosłam wrażenie, że Stigmata to takie trochę skrzyżowanie Fullmetal Alchemist z Chrno Crusade – fajne, bezpretensjonalne i podane z odpowiednio dużą dawką humoru. Manga nie jest nowatorska, praktycznie nie wyróżnia się na tle podobnych (może poza naprawdę dopracowaną stroną graficzną), ale czyta się ją szybko i przyjemnie i jako odskocznia po ciężkim dniu sprawdza się znakomicie. Pierwszy tom pochłonęłam i mam cichą nadzieję, że kolejne ukażą się bez opóźnień.
Ponieważ seria liczy tylko trzy tomy, już w pierwszym dzieje się dużo i szybko. Niestety na razie dostajemy głównie zagadki, chociaż także i garść podpowiedzi. Ko Yasung nie pędzi z fabułą na złamanie karku, ale i nie traci czasu na zbędne drobiazgi. Tym, co jednak najbardziej warto pochwalić, jest szalenie dopracowana oprawa graficzna. Artystka zadbała o każdy detal – projekty postaci, chociaż typowe, zwracają uwagę różnorodnością i poprawnością anatomiczną, tła występują licznie, a sceny walk cieszą dynamiką ujęć. Pani Yasung z lubością wykorzystuje rastry i robi to z wielką wprawą, sprawiając, że najprostsze i najdrobniejsze wzory wyglądają efektownie.
Atrakcyjność Stigmaty wiąże się także z jakością wydania. Po raz kolejny Studio JG zaskoczyło mnie śliczną obwolutą, której druk idealnie podkreśla zalety rysunku autorki. Tym razem zastosowano lakier wybiórczy i folię matową, zgrabnie imitując tłoczenie. Serio, można się gapić i gapić, jednocześnie wodząc palcami po przyjemnie wypukłej powierzchni… Do tego rewelacyjny układ literniczy, subtelnie wkomponowany w oryginalną ilustrację – cud, miód i orzeszki! Pod spodem widać utrzymaną w szarościach okładkę ozdobioną rysunkiem przedstawiającym emblemat RADEM. Komiks rozpoczynają dwie kolorowe kartki, wydrukowane na papierze kredowym – tytułowa oraz z ilustracją i spisem treści. Mangę wydrukowano na białym papierze, prawdopodobnie o gramaturze 90 g/m². Jakość druku jest bardzo dobra, wszystkie niuanse doskonale widoczne, acz niektóre strony zostały źle przycięte, o czym świadczą chociażby poucinane dymki. Zabrakło mi także wewnętrznych marginesów – niektóre wypowiedzi trudno było przeczytać mimo mocnego wygięcia tomiku. Wypatrzyłam tylko jeden poważny błąd – na stronie 84 trafił się pospolity błąd ortograficzny: „...bez ksztyny” zamiast „krztyny”. Tomik kończy krótki odautorski dodatek, w którym Ko Yasung opisuje dylematy związane z pracą nad Stigmatą oraz stopka redakcyjna. Przy okazji warto wspomnieć, że zarówno w dodatku, jak i na skrzydełku obwoluty autorka pisze o sobie w osobie żeńskiej (niby normalna sprawa, ale…). Być może niektórzy czytelnicy kojarzą Ko Yasung z wcześniejszej publikacji Studia JG, The Innocent (była odpowiedzialna za rysunek), gdzie została przedstawiona jako mężczyzna. Nie mam pojęcia, czy artystka/artysta celowo wprowadza czytelników w błąd, czy może zmiana płci to wynik pomyłki w tłumaczeniu. Trochę to intrygujące, zwłaszcza że nie podejrzewam istnienia dwójki Ko Yasungów? I tym tajemniczym akcentem kończę recenzję w sumie całkiem przyjemnego czytadła, jakim z pewnością jest Stigmata, mając nadzieję, że nie będę musiała zbyt długo czekać na kolejne tomy.
Recenzje alternatywne
Tomiki
Tom | Tytuł | Wydawca | Rok |
---|---|---|---|
1 | Tom 1 | Studio JG | 8.2012 |
2 | Tom 2 | Studio JG | 10.2012 |
3 | Tom 3 | Studio JG | 11.2012 |