Manga
Oceny
Ocena recenzenta
4/10postaci: 5/10 | kreska: 5/10 |
fabuła: 3/10 |
Ocena redakcji
brakOcena czytelników
Top 10
- Gdy zapłaczą cykady - Księga uprowadzenia przez demony
- Gdy zapłaczą cykady - Księga dryfującej bawełny
- Gdy zapłaczą cykady - Księga morderczej klątwy
- Gdy zapłaczą cykady - Księga marnowania czasu
- UnbalanceX2
- Rosario + Vampire Season II
- Sayonara Zetsubou Sensei
- Kami Nomi zo Shiru Sekai
- Mahou Sensei Negima!
- Ai Yori Aoshi
Shitsurakuen
- Paradise Lost
- 失楽園
To, co dobre, już widzieliśmy. To, co złe, zresztą też. Niektóre pomysły na recykling powinny zostać w koszu.
Recenzja / Opis
Niemal na każdym internetowym forum jest taki temat. Ma wiele odsłon i mnóstwo odpowiedzi „Którą postać z XYZ chcielibyście spotkać”? Wśród elaboratów na temat zalet poszczególnych charakterów rzadko pojawia się post mówiący, że miejsce fikcyjnych pomysłów jest na papierze. Owszem, fajnie się czyta o Kosmicznych Wojownikach, dumnych pannach Bennet czy innych walecznych rycerzach, ale zdrowy rozsądek podpowiada, że dla uwielbianego bohatera bylibyśmy co najwyżej niewartym uwagi śmieciem, jeśli nie kolejną ofiarą. Tematy „W jakim świecie chcielibyście żyć” wcale nie wyglądają dla mnie bardziej zachęcająco. Kto przy zdrowych zmysłach przeniósłby się do świata ogarniętego wojną, najazdem potworów czy inną katastrofą? Jeśli sprowadzimy fikcyjne pomysły do naszych realiów, odbierzemy pierwiastek magii i mistycyzmu, sprawa wygląda jeszcze gorzej. Rany, które w fikcji zazwyczaj goją się, zostawiając poetyczne blizny, w prawdziwym życiu mają tendencję do różycy, tężca i ropienia.
Tak mniej więcej wygląda początek Shitsurakuen. Sora – chłopczyca, która chce być księciem, przenosi się do nowej szkoły. Jakby ktoś jeszcze nie załapał aluzji, nosi żakiecik i gimnastyczne spodenki. Już w autobusie zauważa dziwne zachowanie przyszłych kolegów, zaś w szkole usadza takiego jednego agresywnego, co najwyraźniej zapomniał się wobec swojej dziewczyny. Tymczasem bardziej obeznana koleżanka odciąga pannę na bok i wykłada kawę na ławę. Szkoła specjalizuje się w kształceniu bogatych gnojków, a jej świętą tradycją jest seksizm posunięty do granic absurdu. Aby ująć w karby rozpuszczonych paniczy, kilka lat wcześniej wprowadzono system „oblubienic” – dziewczyny stają się nagrodami w pojedynkach na wirtualną broń. Zwycięzca zabiera pannę i przypisane do niej zabawki, a najzręczniejsi zgromadzili w ten sposób niezłe haremy i potężne arsenały. Jest to także niezmiernie korzystne dla uczennic, ponieważ w tym układzie pannę dręczy tylko jeden facet zamiast całej szkoły. Niestety bohaterka nie podziela tego punktu widzenia. Mało tego, na skutek dziwnego splotu okoliczności okazuje się, że szkolny system przyznaje jej prawo do pojedynku. No to zobaczmy, czy da się wejść dwa razy do tej samej rzeki.
Już w proformach uczą dzieci, że recykling to dobra rzecz. Z pustego kartonu może powstać książka, w której wydrukuje się historię obficie czerpiącą z wcześniejszych źródeł, albowiem obrotem pomysłów kultura stoi do czasów, gdy Wergiliusz zabrał się za Eneidę. No to mamy Utenę – surrealistyczną baśń o tej, co chciała być księciem i w związku z tym musiała pokonać zły system. Odejmujemy surrealistyczną otoczkę, rozszerzamy bazowy pomysł i jedziemy z tym koksem. Przeniesienie akcji we współczesność i rozbudowanie systemu pojedynków to wprost idealna sytuacja do zaprezentowania społecznych obserwacji, pokazania ideałów w starciu z prawdziwym światem, różnych reakcji na tę samą sytuację.
Moje tytanowe zawieszenie niewiary nieco zatrzeszczało już w pierwszym rozdziale. Nie wystarczy bowiem odrzucić surrealistyczne dekoracje, by z dziwnego pomysłu otrzymać rzecz pasującą do współczesnych realiów. Świat aż piszczy o więcej uwagi. Panowie w każdym tego słowa znaczeniu znęcają się nad paniami i nikt niczego nie robi? Gdzie rząd, organizacje obrony praw dziecka? Niech będzie, że boją się hipersupermocnych szefów złych korporacji, do których należy utopijna buda, ale jacy rodzice przy zdrowych zmysłach zapisaliby tam dziecko i nie zareagowali ani razu na przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną? Nie wiemy nic więcej o owych strasznych przełożonych, zasadach działania wirtualnej broni, nic, nic, nic. Niech będzie, że rodzice i prawa dla dobra fabuły nie istnieją.
Pierwsze rozdziały skupiają się na pokazaniu Sory w nowej sytuacji. Co powiedzą na obecność dziewczyny pozostali gracze? Czy będą trzymać się reguł? Czy wszystkie dziewczęta z radością rzucą się jej do stóp? Nie będę ukrywać, miałam sporą nadzieję, że seria pójdzie tym tropem, pokazując, jak śliczna w fantazji sytuacja na realnym gruncie przeradza się w piekiełko. Niestety wygląda na to, że zabrakło pomysłu i wyobraźni, a dziury w tej ostatniej najlepiej zakryć fantastyką. Pal licho, jak wyświechtaną. Niezła z początku fabuła stacza się i ginie pod nawałem pomysłów co najmniej nieświeżych, zakończenie zaś powinno zostać włączone do kanonu szkolnego, by zamiast Eurypidesa prezentować uczniom wzorowe użycie zabiegu znanego jako deus ex machina. Na jakiekolwiek zaskoczenie w trakcie lektury też nie ma co liczyć – autor wszelkie zwroty akcji morduje ze szczególnym okrucieństwem. Na przyszłość prosiłabym o więcej finezji w pokazywaniu, kto jest kto i dokąd zmierza fabuła, bo w tym przypadku więcej suspensu ma w sobie dziesiąta premiera Damy Kameliowej. Zakończenie per se jest zaś bezpośrednim powodem dziury, którą recenzentka wybiła głową w biurku, widząc taki koszmarek. Dopisany potem dodatkowy rozdział, mający uspokoić fanów, dziury nie naprawił ani nie załagodził niesmaku. Już Utena ze swoim zamkiem‑świecznikiem i obsadą mogącą stanowić ilustracje katalogu zboczeń miała w sobie więcej sensu i logiki niż to coś. Porównywanie tego do Uteny jest w sumie kopaniem leżącego ze szczególnym okrucieństwem.
Wiele obiecywałam sobie po charakterach. Zacznijmy od tego, że Utena jest jedną z moich ulubionych fikcyjnych bohaterek, dlatego też tutaj Sora dostała spory kredyt zaufania, który przeputała widowiskowo. Nisko ceni sympatię czytelników autor, próbujący ją kupić za pomocą trzech zdań powtarzanych non stop. Sora raz czy dwa ma dobry pomysł, a resztę czasu spędza, biegając w koło jak mysz pod korcem, bez planu, ładu i składu. Dobrze, że tyłek ratuje jej „tajemniczy opiekun”, który dla czytelnika za szybko przestaje być tajemniczy. Bohaterka niebawem dorabia się haremu. Z założenia dziewczyny miały chyba prezentować różne reakcje na opresyjny system, ale błyskawicznie wychodzą z tej roli, po należnym kawałku fabuły spadając do poziomu standardowych haremetek – jest ta słodka, ta gwałtowna i ta co prosi się o kłopoty i w sumie ma jakąś historię. Chłopaki – potwory bez serca, krzywiące gęby w trzech standardowych minach szaleńca, ewentualnie ci, co by chcieli, ale nie mogą i ten, co może i chce, ale nie to, co powinien i on wszystkich wykorzystuje, a tamci niewinowaci niczym Jagna Borynowa z domu Paczesiówna.
W tagach obecne jest też yuri, czyli piszcząca haremetka tuląca się do biustu Sory. Pojedynki – jedyne, co zmienili w stosunku do Uteny, to rodzaj broni. Stylistyka i niektóre rozwiązania przeniesione żywcem. Kreska też tej mandze nie służy. Postacie ładne, tła również, ale za dużo efektów super‑deformed, wepchniętych w poważne w założeniu sceny. W połowie czytania za minę głównej bohaterami miałam ochotę zabić: na co trzecim kadrze facjata z kreseczkami zamiast oczu i półkolem, które ma być chyba uśmiechem.
Shitsurakuen miało swoją szansę. Autor nie udźwignął tematu, uciekł w pół drogi i wszystko skończyło się lotem koszącym. Dotrwałam do końca, cały czas wierząc, że jeszcze się poderwie. Nie poderwało, rozczarowało.
Technikalia
Rodzaj | |
---|---|
Wydawca (oryginalny): | Square Enix |
Autor: | Tooru Naomura |